Elizabeth Buchan "Dobra żona" fragment 3.

Kiedy urodziłam Chloe, Elaine dała mi ubranka po swoich dzieciach. „Na dobry początek” – powiedziała.
/ 16.03.2006 16:57

Kiedy urodziłam Chloe, Elaine dała mi ubranka po swoich dzieciach. „Na dobry początek” – powiedziała. Były nieco znoszone i sztywne od nieustannego prania. Rąbek maciupkiej sukieneczki wymagał podszycia, w śpioszkach brakowało guzika. Lecz mnie podobało się to świadectwo ich poprzedniego życia. Ofiarowując mi je, Elaine włączyła mnie do łańcucha domowych pielgrzymek. W swoim czasie przekazałam ubranka dalej.
Uderzył mnie wówczas fakt, że przeszłość potrafi nadążać za teraźniejszością. Czy raczej mocno się w tę teraźniejszość wczepić.
Stając u moich drzwi, Raoul z pewnością przywędrował tu z przeszłości. Nie udzielił żadnych szczegółowych wyjaśnień, powiedział tylko, że wraz z Thérese rozglądali się w Rzymie za domem, Thérese wróciła do Francji, a on został.
– I oto jestem, Fanny.
Przez lata zmienił się bardzo niewiele, tyle tylko że nabrał – co naturalne – większej pewności siebie; jak mawiają Francuzi, dostosował się do metryki. Zawsze dobrze się ubierał i dbał o swoją powierzchowność, lecz nigdy kosztem rzeczy istotnych.
– Tak się cieszę, że cię widzę. – Pocałowałam go w policzek.
– Zabieram cię na lunch – oznajmił. – Zjemy w hotelu, którego właściciel jest moim przyjacielem.
Pojechaliśmy na północ w kierunku Montepulciano. Raoul ze znawstwem rozprawiał o winie, jego historii oraz – co ważniejsze – przyszłości. Hotel okazał się skromnym, leżącym na uboczu budynkiem w wiosce Chianciano.
– Nie daj się zwieść papierowym obrusom – uprzedził Raoul, gdy zaprowadzono nas do sali wypełnionej gośćmi. – To miejsce obrosło już w legendę.
Z przyjemnością marudziliśmy przy wyborze menu, natomiast zamawianiu wina nie towarzyszyła żadna dyskusja. Wybraliśmy Prosecco do sałatki z rukoli i zdecydowaliśmy się na rubinowe Brunello di Montalcino rocznik 1993 do tarty cebulowej. Było dobrze zbudowane, niemal bez wad.
– Owoc pracy perfekcjonisty – orzekłam po pierwszym łyku.
– Ależ oczywiście – przyznał Raoul. – Który waży się na wszystko, czeka ze zbiorem dojrzałych gron do ostatniej chwili.
Z nosami w kieliszkach zrobiliśmy pauzę. Wdychałam aromat lata i owoców, słońca i leciutkiej mgiełki – zmysłowo i leniwie – i szukałam słów, by precyzyjnie opisać wrażenia.
W oczach Raoula dostrzegłam dobrze mi znane zainteresowanie.
– Nie straciłaś zapału do tego biznesu.
Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się szeroko.
– Jestem nieodrodną córką swojego ojca.
– Któż może przewidzieć, co mogą wyczarować wspólnie człowiek i żywioły? To magia. I kto zdoła się jej oprzeć?


Odstawiłam kieliszek.
– Czasem wcale nie szukamy magii – rzekłam.
Niemal niepostrzeżenie zmarszczył czoło.
– Myślę, że czasami poszukujemy po prostu odmiany. Oderwania się. Innego spojrzenia na sprawy. – Nagle zaczęłam opowiadać o Meg i kilku trudniejszych momentach z życia Stanwinton. Słońce i wino rozwiązały mi język i wcale nie było to nieprzyjemne. – Powiedziała kiedyś, że nie cierpi mnie za to, że wiem, kiedy przystopować…
– Szczęściara z ciebie. Wiedzieć, kiedy powiedzieć sobie stop, oto jedna z tajemnic przetrwania, Fanny. Podobnie jak wiedzieć, kiedy ciągnąć coś dalej. A skoro jesteśmy już przy tym, powiedz, jakie masz plany co do Battista Fine Wines?
– Nie rozmawiałam jeszcze z Willem. Tymczasem na straży interesu stoi zastępca taty, ale kiedy wrócę… – Popatrzyłam na Raoula. – Nie mogłabym sprzedać firmy.
– Czujesz się lepiej? – spytał ostrożnie.
Nie odpowiedziałam od razu.
– Pod jednym względem miałeś rację, Raoul – w Fiertino nie ma tak wielu śladów obecności ojca, jak sobie wyobrażałam. Miałam go całego w domu. Odnajduję tu natomiast wiele z siebie. Zaczynam czuć się dużo bardziej szczęśliwa i odzyskuję spokój.

Redakcja poleca

REKLAMA