Serce kochało swoich pasażerów, lubiło te wsiadające zakochania. Cieszyło się ich obecnością. Jechało powoli, nie chcąc, by któreś z zakochań przy wziętym zbyt szybko zakręcie wypadło przez otwarte drzwi i krzywdę sobie zrobiło. Serce dbało o swoich pasażerów, choć niektórzy byli niesforni. Brudzili, niszczyli, hałasowali... Nie potrafili uszanować wnętrza... Cięli, kopali, pluli... A jednak żadne z tych niesfornych zakochań nie zostało siłą wyrzucone na bruk. Serce czekało, aż dojadą do właściwego przystanku i wysiądą same...
Zawsze wysiadały... Jedno po drugim. Choć przychodziły nowe, to zawsze na krótko. W swojej podróży przez życie nie zwracały większej uwagi na to, jakim tramwajem podróżują. W swój cel zapatrzone – tylko chciały go osiągnąć. Nieważne, jakim kosztem...
A serce, mknąc przez życie, wpatrzone w sunące tory, pragnęło tylko jednego: by któreś z zakochań zostało. Nie wysiadało na przystanku, nie uciekało między ławeczkami. Usiadło razem z nim, porozmawiało, zostało do końca trasy... I w myślach serce pytało samo siebie: czy kiedyś tak właśnie będzie? Czy mimo wiecznie otwartych drzwi, jakiś pasażer zostanie? Z własnej, nieprzymuszonej woli dojedzie wraz z nim do końca? Czy kiedyś tak? Czy kiedyś...?
Rafał Wieliczko