W niedzielę o godz. 20 odbyła się długo wyczekiwana debata. W lewym narożniku Jarosław Kaczyński, w prawym – Bronisław Komorowski. Ringiem studio TVP. Walka trwała około godziny. Kandydaci na prezydenta odpowiadali na pytania dotyczące spraw społecznych, gospodarki i polityki międzynarodowej. Który z nich wypadł lepiej?
Szczerze mówiąc jestem bardzo rozczarowana. Nie będę zdradzać, kogo widziałabym w roli prezydenta i całkiem obiektywnie powiem, że zarówno Jarosław Kaczyński, jak i Bronisław Komorowski dali ciała, ponieważ jak ognia unikali konkretnych odpowiedzi na najbardziej kontrowersyjne pytania.
Najwięcej pytań, na które kandydaci generalnie nie odpowiedzieli padło w rundzie pierwszej dotyczącej polityki społecznej. Można powiedzieć, że poradzili sobie tylko z pierwszym pytaniem dotyczącym wyrównywania szans Polski A i B. Jarosław Kaczyński do znudzenia powtarzał frazę „rozwój zrównoważony”, którego celem jest szczególne wsparcie najbiedniejszych, najbardziej zapóźnionych obszarów Polski, natomiast Bronisław Komorowski dał nam jasno do zrozumienia, że w jego słowniku nie funkcjonują pojęcia Polski A i B, że Polska jest tylko jedna i w związku z tym trzeba starać się o równomierny rozwój wszystkich regionów, całego kraju.
I to by było na tyle. Na kolejne pytania z tej dziedziny nie odpowiadali już tak gładko. Żaden z nich nie powiedział, co by zrobił, gdyby na jego biurku wylądowała ustawa dotycząca legalizacji związków osób o tej samej płci. Kaczyński powiedział krótko – w świetle konstytucji małżeństwo mogą stanowić mężczyzna i kobieta, po czym wrócił do poprzedniego pytania i znowu zaczął snuć opowieść o „zrównoważonym rozwoju”, natomiast Komorowski stwierdził, że nie wyobraża sobie takiej ustawy uznając to pytanie za wydumane.
Żaden z nich nie opowiedział się też za wyraźnym rozdziałem Kościoła od państwa. Nie zdeklarował się, czy jest ZA czy PRZECIW metodzie in vitro. Żadnego z nich nie było stać na proste TAK lub NIE, w wyniku czego krążyli wokół tematu, ale nie powiedzieli nic konkretnego. Czyżby bali się reakcji środowisk kościelnych?
Jarosław Kaczyński oraz Bronisław Komorowski najbardziej konkretnie odpowiadali na pytania dotyczące gospodarki. Zgodnie stwierdzili, że nie ma potrzeby podwyższać wieku emerytalnego, a jeśli chodzi o służby mundurowe, że nie mają zamiaru likwidować specjalnych przywilejów. Kaczyński podkreślił, że są one „substytutem niewysokich płac”, natomiast Komorowski dodał, że potencjalne zmiany powinny dotyczyć tylko nowo wstępujących. Przy okazji tego pytania obaj kandydaci zostali poproszeni o podanie nazwiska swojego ewentualnego doradcy gospodarczego, lecz tylko Kaczyński zdradził jego nazwisko (wskazał prof. Zytę Gilowską). W rundzie gospodarczej poróżniła ich w zasadzie jedynie kwestia rosyjskiego gazu. Jarosław Kaczyński wyraźnie wszem i wobec zakomunikował, że podpisywanie długoterminowej umowy z Rosją jest ryzykowne i że jest temu przeciwny. Natomiast Bronisław Komorowski woli pozostawić tę umowę w sferze negocjacji, dopóki nie dowiemy się, czy pokłady gazu łupkowego drzemiące w polskich ziemiach są w stanie zapewnić nam samowystarczalność.
I tu pada pytanie o stosunek Kaczyńskiego wobec Rosji. Żadnej umowy nie chce z nią podpisywać, jeśli chodzi o sprawę wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, już raz zwrócił się do konwencji chicagowskiej o przekazanie jej Polakom (tak jakby służby rosyjskie mogły coś przed nami zataić), lecz z niewiadomych względów to właśnie z prezydentem Rosji ma zamiar omawiać trudną sytuację Polaków na Białorusi. To jak panie Prezesie ufamy naszym wschodnim sąsiadom, czy nie? Wracając na chwilę do tematu Białorusi warto dodać, że na pomysł Kaczyńskiego Bronisław Komorowski zaoponował tymi o to słowami To niebywały pomysł polityczny, żeby z Moskwą rozmawiać o Białorusi! – i coś w tym jest, bo czy sytuacji Polaków na Białorusi nie lepiej by było omówić z prezydentem tego kraju?
Podczas niedzielnej debaty poruszono też temat polskiej armii i zagranicznych misji. Pytanie brzmiało: czy jako zwierzchnicy polskich sił zbrojnych poparliby postulat zniesienia zapisu o obowiązkowym przeznaczeniu co roku 1,95% PKB na armię. Zarówno Kaczyński, jak i Komorowski uznali, że kwotę 1,95% PKB na armię trzeba zachować. Nie byliby jednak sobą, gdyby przy okazji nie powbijali w siebie ostrych igiełek. Zdaniem Komorowskiego modernizację armii utrudniają zagraniczne misje tak popierane przez Kaczyńskiego, zdaniem Kaczyńskiego to nie w misjach tkwi problem, lecz w sposobie zarządzania funduszami.
Debata trwała zaledwie 60 minut, a zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Była nudna i trochę przewidywalna. Kandydaci przekomarzali się czasem jak dzieci w piaskownicy, zwłaszcza w sprawie tego, któremu rządowi zawdzięczamy tak dobrą sytuację gospodarczą podczas gdy na świecie wiele państw dalej zmaga się ze skutkami niedawnego kryzysu. Poruszono także kwestię bezrobocia wśród świeżo upieczonych studentów. Jarosław Kaczyński nie omieszkał wytknąć Marszałkowi, że PO nie wykorzystuje w pełni możliwości funduszów europejskich. Natomiast Bronisław Komorowski nie dość, że wypomniał Kaczyńskiemu, że w PIS-ie pojawiały się pomysły karania więzieniem ludzi, którzy zdecydują się na zapłodnienie metodą in vitro, to jeszcze w finale debaty wyciągnął ciężką artylerię w postaci depeszy PAP-u z 2006 roku, wedle której Jarosław Kaczyński zapowiadał rezygnację dopłat bezpośrednich dla rolników w imię marzeń o armii europejskiej. Co sądzicie o tej debacie? Kto kogo znokautował?