„Jagodzianki w schronisku w Bieszczadach smakowały jak niebo. Smak prawdziwego uczucia poznałem jednak dzięki Jagodzie”
„Znalazłem najbliższe schronisko. Takie drewniane, z kaflowym piecem, starym zegarem i zapachem mokrych ubrań. W środku było ciepło, jasno i przytulnie. Drewniane stoliki i ławy kusiły, a na stolikach królowały kolorowe serwetki”.

- Listy do redakcji
Kiedy w sobotę rano zaparzyłem kawę i usiadłem z telefonem przy kuchennym stole, wpatrzony w ekran jak zahipnotyzowany, coś mi nie pasowało. Randka z Pauliną. Mieliśmy spotkać się przy fontannie o piętnastej. Przejrzałem wiadomości. „Czekam!” – pisała. Tyle, że… ta wiadomość była z wczoraj.
– Ty idioto – powiedziałem sam do siebie, odkładając kubek. – Pomyliłeś dzień.
Nie pierwszy raz moje rozkojarzenie wzięło górę. Od miesięcy nie potrafiłem złapać rytmu. Ciągłe zmiany, w pracy wieczny stres, a prywatnie… Kolega namówił mnie, żebym skorzystał z Tindera.
– Teraz to jest najlepszy sposób, żeby kogoś poznać. W pracy sami faceci, wśród naszych znajomych niemal same pary. Nie obraź się, ale fajne babki w twoim wieku już dawno są zajęte. Możemy wyjść do klubu, ale tam to raczej studentki, którym w głowie dobra zabawa. Z takimi można potańczyć i umówić się na kilka randek. Ale planować życie? – Grzesiek tłumaczył mi reguły rządzące obecnie światem damsko-męskich relacji.
Sam swoją Agnieszkę poznał właśnie przez Tindera. Spotykają się już od ponad roku i niedawno dał jej pierścionek zaręczynowy. Poważnie myślą o przyszłości. I chyba dlatego kumpel stara się też mnie wystawać.
A może to był pomysł tej jego Agi? Chyba tak, bo to raczej kobiety mają tendencję do łączenia wszystkich w szczęśliwe pary. Grześkowi zawsze w głowie były głównie mecze piłki nożnej i weekendowe wyjazdy na ryby. Teraz nagle zamieniłby się w swatkę? Szczerze w to wątpię. Najpewniej więc to Agnieszka go namówiła.
Mieli ze mnie ubaw
Nawet młodsza siostra się ze mnie nabijała
– Ty z tym Tinderem zachowujesz się zupełnie jak męska wersja Bridget Jones – Marta wyraźnie zaczęła się ze mnie naśmiewać. – Dobrze, że teraz wszystko jest w aplikacji, bo byś nawet do sklepu po fajki nie mógł wyskoczyć, warując przy telefonie stacjonarnym.
Warknąłem jej coś w odwecie, żeby nie była taka mądra.
– Śmiej się, śmiej. Zobaczymy do kogo przybiegniesz, gdy twoje ukochane autko trzeba będzie zaprowadzić do mechanika. Już to widzę, jak sama pojedziesz do warsztatu i pan Heniek z panem Zdziśkiem znowu będą naśmiewać się z bab za kierownicą.
Dzięki temu z Martą miałem spokój. Wiedziałem, że kiedy sobie wzajemnie dogryzamy, to dogryzamy. Ale w poważnych sprawach zawsze może liczyć na moją pomoc. A jej narzeczony siedział właśnie w Holandii, żeby zarobić na wesele i budowę, dlatego do kraju przyjeżdżał naprawdę rzadko.
Ona nie mogła do niego dołączyć, bo niedawno zaczęła nową pracę w dużej korporacji i twierdziła, że nie chce znowu zaczynać wszystkiego od nowa, czyli najpewniej od posady kelnerki w restauracji, gdzie dorabiała podczas studiów i tuż po obronie.
Czułem się samotny
Tymczasem ja walczyłem z tym całym Tinderem, próbując wyłuskać z całego tabunu dziewczyn kogoś w miarę ogarniętego. Zaliczyłem mnóstwo bezsensownych rozmów i nieudanych randek, a teraz miałem spotkać się z tą Pauliną.
Wydawała się naprawdę fajną i dobrze ułożoną dziewczyną. Pracowała jako nauczycielka języka polskiego, kochała kryminały i wyjazdy w góry – podobnie jak ja. No ale Paulina już nie odpisała, i wcale jej się nie dziwię. Najpewniej uznała, że ją wystawiłem i zapisała na swojej prywatnej czarnej liście.
– Rzuć to wszystko i jedź w Bieszczady – powiedział mój kumpel Michał jakiś czas temu.
Wtedy się śmiałem. Teraz jednak to brzmiało jak wybawienie. Akurat miałem trochę zaległego urlopu do odebrania. W pracy był młyn, wszystko mnie denerwowało, a sąsiad z góry od dłuższego czasu robił remont. Miałem dość. Nie myśląc więc długo, wrzuciłem do plecaka swój ulubiony polar, wygodne buty trekkingowe i ruszyłem z Krakowa samochodem. Jechałem bez konkretnego planu. Chciałem tylko odetchnąć.
Potrzebowałem wytchnienia
Na wysokości Cisnej dopadł mnie deszcz. Gęsty, bieszczadzki, jakby góry chciały mnie ochrzcić. Chmury robiły się coraz ciemniejsze, wycieraczki pracowały na coraz wyższych obrotach, a i tak przez szybę trudno było cokolwiek zobaczyć. Do tego jezdnia zaczęła robić się śliska. Jak nic, konieczna była przerwa.
Znalazłem najbliższe schronisko. Takie drewniane, z kaflowym piecem, starym zegarem z kukułką i zapachem mokrych ubrań turystów szukających tutaj wytchnienia od wędrówek po szlakach. W środku było ciepło, jasno i przytulnie. Drewniane stoliki i ławy kusiły, a na stolikach królowały kolorowe serwetki. Wchodziło się tutaj prawie jak do czyjegoś domu. I chociaż byłem zmęczony, zły i przemoczony, poczułem się lepiej niż przez ostatnie pół roku. To chyba atmosfera tego miejsca tak działała.
– Cześć – rzuciła dziewczyna zza lady, jakby znała mnie od dawna. – Zmokłeś. Może chcesz jagodziankę? Jest jeszcze ciepła – dodała z uśmiechem, a ja zauważyłem, że na policzkach robią się jej urocze dołeczki.
– Słucham? – całkowicie wybiła mnie z rytmu i zupełnie nie wiedziałem, jak mam zareagować.
Oczarowała mnie
– No mam świeże jagodzianki, wszyscy się nimi zajadają. A potem pokażę ci pokój. Oczywiście jeśli chcesz tu zostać. Jagoda jestem – dorzuciła i wyciągnęła w moją stronę dłoń.
– Kamil – w końcu zebrałem się jako tako do kupy, żeby zareagować adekwatnie do sytuacji, a nie tylko stać i gapić się na tę dziewczynę jak przysłowiowe cielę na malowane wrota.
Jagoda? Nie miałem odwagi powiedzieć, że to imię od razu mnie rozbroiło. Nie wyglądała jak żadna z dziewczyn, które znałem: ani tych ze studiów, ani z pracy, siłowni czy aplikacji. Żadnych filtrów, żadnego makijażu, żadnych pozowanych uśmiechów.
Miała grube włosy, splecione w niedbały warkocz, zaróżowione policzki i spojrzenie, które mówiło więcej niż cały opis na Tinderze. Była ubrana prosto i zwyczajnie. Widać było, że ta dziewczyna nie chce nikogo udawać.
Usiadłem przy drewnianym stole i zjadłem tę nieszczęsną jagodziankę. Rzeczywiście, była jeszcze ciepła.
– Dobra? – zapytała, siadając naprzeciwko.
– Nie pamiętam, kiedy coś mi tak smakowało – odpowiedziałem zupełnie szczerze, próbując przypomnieć sobie, czy właśnie takie bułki w dzieciństwie jadłem u babci na wsi.
– Bo to jest zrobione z sercem, a nie na pokaz. Żadnych sztucznych dodatków. Tylko naturalne składniki i jagody zebrane prosto z bieszczadzkich lasów – mrugnęła do mnie, a ja niemal się rozpłynąłem.
Potrzebowałem tego
Westchnąłem.
– Miałem wczoraj randkę, ale się nie pojawiłem. Pomyliłem dni – nie mam pojęcia, dlaczego powiedziałem to tej nieznajomej dziewczynie.
– Może nie byłeś gotowy. Albo po prostu nie to miało się wydarzyć w twoim życiu – odpowiedziała swobodnie.
Zupełnie, jakby nasza rozmowa dotyczyła pogody, a nie życia uczuciowego chłopaka, którego widzi pierwszy raz w życiu. Spojrzałem na nią uważnie. Naprawdę mówiła, jakby znała mnie od lat.
Zostałem na noc w tym schronisku. Wieczorem graliśmy z innymi w karty, a Jagoda przynosiła herbatę z miętą. Śmiała się często, ale cicho. Mówiła mało, ale konkretnie. W jej towarzystwie czułem coś dziwnego. Dlaczego? Bo przy niej nie musiałem niczego udawać.
Drugiego dnia obudziłem się wcześnie i wyszedłem na werandę. Padało. Jagoda już tam była. Trzymała kubek kawy.
– Deszcz, co? – mruknąłem, przysiadając się.
– Zawsze przychodzi, kiedy ma przyjść – odparła.
Czułem się szczęśliwy
Milczeliśmy przez dłuższą chwilę.
– Ty naprawdę tu mieszkasz?
– Od trzech lat. Miałam inne życie. Wielkie miasto, wielkie obietnice, plany wielkiej kariery. Ale potem stwierdziłam, że nie chcę żyć tak, jak wszyscy ode mnie oczekują. Wyremontowałam to schronisko po dziadkach i zostałam tutaj na stałe.
– Sam nie wiem, czy to odwaga, czy szaleństwo.
– Jedno i drugie – zaśmiała się.
Zostałem pięć dni. Miałem ochotę na dłużej, ale kończył mi się urlop. Nie planowałem, nie pytałem siebie, czy powinienem. Po prostu czułem, że tutaj jest moje miejsce. A raczej, że ona tutaj jest.
Nie pytaliśmy o przeszłość, nie opowiadaliśmy swoich życiorysów jak na randkach z aplikacji. Wszystko działo się naturalnie. Po prostu byliśmy obok siebie. Przy herbacie, przy schroniskowych obowiązkach, przy rozmowach o niczym i o wszystkim. Którego wieczora, siedząc przy piecu, zapytała:
– Dlaczego Tinder?
Wzruszyłem ramionami.
– Bo łatwiej udawać, że się czegoś szuka, niż przyznać, że się nie ma nic.
Chciałem wrócić
Spojrzała na mnie łagodnie. Milczała długo, a potem tylko podała mi rękę. I tak siedzieliśmy. Zamiast randki… było coś prawdziwego
Gdy wracałem do Krakowa, padało. I nie mogłem pozbyć się myśli, że ja już nie pasuję do tego miasta i mojego dotychczasowego życia.
Tymczasem Paulina z Tindera odpisała po kilku dniach: „Nie jesteś poważny. Blokuję”. Nie bolało mnie to. Bo gdy zamykam oczy, widzę drewnianą werandę w bieszczadzkim schronisku i Jagodę. Prawdziwą, bez filtrów, bez gier. Zwykła dziewczyna w Bieszczadach. W jeansach, tenisówkach i sportowej bluzie. Ale wiem, że to była najlepsza pomyłka w moim życiu. I że nie mogę jej zaprzepaścić.
Kamil, 37 lat
Czytaj także:
- „Mój mąż urządzał sobie posiadówki w ogrodzie, a mi zostało tylko wyrywanie chwastów. Jednym zdaniem odwróciłam te role”
- „Na chrzcie syna teść odpiął wrotki i wygadał prawdę o moim ojcu. Już wiem, dlaczego mama mnie ostrzegała”
- „Zamieszkaliśmy razem po 40-stce i żadne z nas nie chciało ustąpić miejsca w łazience. Nasz związek to parodia”

