"Step Up 3" - We-Dwoje.pl recenzuje

Do bólu przewidywalna fabuła i szyte grubymi nićmi intrygi to podstawa tego typu produkcji. Toteż nikt nie powinien spodziewać się po tym filmie arcydzieła. W obrazach pokroju „Step Up” liczy się co innego. Taniec i muzyka. I na tym trzeba skupić największą uwagę.
/ 15.08.2010 11:11

Do bólu przewidywalna fabuła i szyte grubymi nićmi intrygi to podstawa tego typu produkcji. Toteż nikt nie powinien spodziewać się po tym filmie arcydzieła. W obrazach pokroju „Step Up” liczy się co innego. Taniec i muzyka. I na tym trzeba skupić największą uwagę.

Gdy Jon M. Chu wziął się za realizację drugiej części „Step Up”, tym co mnie ujęło była świeżość. Tym razem nie powielano historii znanej z filmu „W rytmie hip hopu”. Owszem, balet gdzieś się tam przewijał, ale na dalszym planie. Nie miał wpływu na końcowy efekt pracy grupki uzdolnionych uczniów MSA. Finałowy taniec w deszczu był strzałem w dziesiątkę. Tak samo, jak powierzenie jednej z ról Adamowi G. Sevani. Nic dziwnego, że ubóstwiany przez rzeszę fanów sympatyczny Moose pojawił się również w trzeciej odsłonie tego cyklu.

W „Step Up 3” miało być więcej tańca. I było. Miały być bardziej skomplikowane układy taneczne. I tego nie jestem w stanie ocenić. Na pewno były bardziej efekciarskie. Zrobione pod 3D. Tancerze wymachujący rękami przed oczami widza, jakby chcieli go pobić. Diodowe kombinezony przesłaniające całą choreografię. Infantylna scena z unoszącymi się w powietrze kolorowymi balonami. Efekt 3D zapewne był zdumiewający. Nie wiem. Bojkotując stosowanie trójwymiaru w tego typu produkcjach wybrałam wersję 2D. I nie żałuję swojej decyzji. Młodzi utalentowani tancerze zawsze będą wzbudzać mój zachwyt. Niemniej jednak uważam, że z tanecznego punktu widzenia „Step Up 3” był gorszy od swojego poprzednika. Tak jakby reżyserowi zabrakło inwencji twórczej. Powtórzenie tańca na wodzie oraz wykorzystanie kombinezonów z diodami w finałowym tańcu (w drugiej części tańczono z latarkami, a więc coś tam migotało podczas tańca) za bardzo nawiązywało do „Step Up 2”.

Z muzycznego punktu widzenia „Step Up 3” nie zaoferował zbyt wiele. Czasem muzyka zupełnie nie pasowała do danej choreografii. I w ogóle do filmu. Jak New York Alicii Keys. Świetna piosenka, ale za bardzo kojarząca się z filmem "Seks w wielkim mieście 2." Mocną stroną poprzedniej części była ścieżka dźwiękowa. Missy Elliot z Shake Your Pom Pom i Ching A Ling, FlorRida feat. T-Pain z Low, zabawny The Humpty Dance, ponownie T-Pain tym razem z Teddy Verseti w piosence Church, oczywiście Timbaland z The Way I Are (ach ten brawurowy taniec Moose'a na schodach!) i wiele innych. Tu muzycznie jest zdecydowanie gorzej. Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Na pewno w ucho wpadają piosenka Laza This Girl, wspomniany utwór Alicii Keys, Madcon Begin, Toni Braxton i Sean Paul Lookin At Me oraz remiks utworu Franka Sinatry I Won’t Dance. To jednak za mało jak na film, w którym poza tańcem chodzi właśnie o muzykę.

Jak na lekkie i przyjemne kino wakacyjne za mało tu humoru, a za dużo melodramatu. Pojawiają się dłużyzny fabularne, a ponadto dwa wątki romantyczne. Zdecydowanie o jeden za dużo. Bohaterowie są nijacy. Tańczą oczywiście genialnie, lecz to za mało, żeby poczuć do nich nić sympatii. Stąd łezka w oku na widok postaci znanych z drugiej części. Główną gwiazdą tego filmu jest oczywiście Moose. Ujmujący swoją naturalnością Adam G. Sevani przyćmił pozostałych aktorów. Wybił się na pierwszy plan. Błyszczał zarówno solo, jak i w duecie z Alyson Stoner (odtwórczynią roli Camille). Ich wspólny taniec to nawiązanie do klasyki. Odświeżenie sekwencji tanecznych musicali z lat 50-tych i 60-tych. Prawdziwa perełka nieskażona techniką 3D. Pełna wdzięku, szczera, zabawna, jedyna w swoim rodzaju.

„Step Up 3” nie zachwycił mnie tak jak poprzednia część. Nie oznacza to jednak, że nie warto go obejrzeć. To całkiem miłe dla oka kino. Godne uwagi ze względu na zapierające dech w piersiach układy taneczne oraz popisową rolę osiemnastoletniego Sevani. Polecam!

Redakcja poleca

REKLAMA