Połączenie "Dnia Niepodległości" z "Project Monster" - tak o filmie "Skyline" wyraził się jeden z internautów. Trudno jest nie przyznać mu racji bo też film Colina i Grega Strause to zaskakujące połączenie doskonałych efektów filmowych i słabiutkiego scenariusza, mogącego najwyżej stanowić smakowitą zapowiedź do filmu a nie jego całość.
A rzecz dzieje się w Los Angeles. Nad miastem zawisają (w sensie dosłownym) masywne statki kosmiczne. Początkowo skanują metropolię hipnotycznym (ale i destrukcyjnym), niebieskim światłem, które wciąga (w sensie dosłownym) każdego, kto popatrzy w nie zbyt długo. Zaraz potem, niezbyt chyba przyjaźni kosmici wyciągają mocniejszą artylerię. Na ziemi ląduje swoista kosmiczna piechota, niebo zaczynają przeszukiwać kolejne maszyny. Wszelkie próby odparcia ataku wydają się być bezskuteczne. Odcięta w jednym z wieżowców grupa ludzi próbuje wydostać się z oczywistej pułapki, a kolejne próby skutkują wyłącznie w śmierci któregoś z nich. Maszyny są coraz bardziej metodyczne, zaglądają w coraz to mniejsze zakamarki. Tylko gdzie można uciekać, jeśli wydaje się, że nigdzie nie jest bezpiecznie?
Dziwaczny ten film. O ile dobrze rozumiem zamierzenia twórców, ma on stanowić egzystencjonalne, bardziej ambitne kino science-fiction. Ma pokazać ludzkość stojącą w obliczu niewyobrażalnego niebezpieczeństwa, ewentualnie potencjalną jej zagładę. Ma też pokazać jednostki ludzkie, przykładowa garstkę i na niej zobrazować ludzkie odruchy strachu, chęci ucieczki, wreszcie desperackiej walki o przetrwanie. Chyba.
I wszystko fajnie. Wbrew temu jakie ten film otaczały plotki, efektom specjalnym nie można absolutnie nic zarzucić. Maszyny obcych są stosownie złowrogie (widać fascynację "Dystryktem 9"), a wizualnie niejednokrotnie zachwycają swoim wyrafinowanym designem. Kolejne sceny lądowania i inwazji kosmitów z powodzeniem można by zaliczyć do grupy najlepszych w swoim gatunku. Wizualnie to film piękny, dla wielbiciela gatunku s-f wspaniały. Szkoda tylko, że kompletnie niedopracowany od strony scenariusza.
Całość ma średni, chociaż jeszcze znośny początek, mało sensowny środek i fatalne zakończenie. Gdyby było zapowiedzią do kolejnego filmu, ewentualnie do mini serialu - wtedy z powodzeniem można by "łyknąć" końcowe wątki. A tak, traktując film jako całość, trudno jest nie westchnąć z rozpaczy na tandetne, wymuszone zakończenie, mające chyba na celu dodanie dramatyzmu. Efekt dokładnie odwrotny. Coś okropnego. Wcześniej też zresztą nie jest lepiej. Głównym zajęciem kolejnych bohaterów jest bieganie po kolejnych pokojach, dachach i schodach, krzyczenie z przerażeniem i deklarowanie wzajemnej adoracji. Ta pomaga w okazjonalnym pokonaniu maszyn, które załatwiane są siekierą, podczas gdy wcześniej nie zadziałała nawet bomba atomowa. Sensu jest mało, racjonalności postępowania jeszcze mniej, a bohaterów ciężko jest polubić. Tak samo zresztą jak i cały ten film - dziwaczny eksperyment, coś z założenia chyba ambitnego, w zasadzie jednak wpadającego do grupy filmów, których publiczność nie pokocha. Na science-fiction chodzimy z potrzeby czystej, z reguły mało wyrafinowanej rozrywki. Następnym razem prosimy o tym pamiętać.
Fot. Filmweb