Recenzja filmu „Noce w Rodanthe”

Noce w Rodanthe fot. Warner Bros
Nuda po czterdziestce, czyli konwencjonalny melodramat, który nie uwodzi
/ 04.11.2008 11:48
Noce w Rodanthe fot. Warner Bros

Diane Lane kolejny raz chce zmienić swoje życie, wcześniej robiła to już w „Niewiernej” oraz „Pod słońcem Toskanii”. Najwyraźniej nieskutecznie. Tu bowiem znów gra kobietę po czterdziestce, która nie czuje się szczęśliwa. Mąż ją zostawił dla młodszej, nastoletnia córka przeżywa okres burzy i naporu, a pucowanie domu i robienie prania przestaje ją cieszyć. Adrienne zostawia więc dzieci z byłym i jedzie na kilka dni nad morze, zaopiekować się hostelem przyjaciółki i jej jedynym gościem (Richard Gere). Konsekwencje są do przewidzenia. Podobnie, jak wszystko inne w tym konwencjonalnym melodramacie. Nic tu nie zaskakuje, nie uwodzi. Zresztą ten film nie ma czarować, prędzej krzepić i nauczać, bo jest wypełniony przez dobre rady typu: zawsze wszystko można zacząć od nowa, miłość ma uskrzydlać, a nie tłamsić.... Szkoda tylko, że w tym filmowym poradniku zabrakło jednego punktu: jak polubić Richarda Gere'a i uwierzyć, że jest on zniewalającym amantem. Taka rada akurat bardzo by mi się przydała!

„Noce w Rodanthe”, Reżyseria:  George C. Wolfe, Produkcja: USA, Australia, Dystrybucja w Polsce: Warner Bros, Czas trwania: 97 min.,  Premiera w Polsce: 31 października 2008

Redakcja poleca

REKLAMA