Serial „Obi-Wan Kenobi” wszedł dziś na platformę Disney+, która w Polsce startuje oficjalnie 14 czerwca. Na razie na zagranicznych wersjach serwisu udostępniono dwa pierwsze odcinki, kolejny ma mieć premierę w następną środę (1 czerwca), a trzy kolejne – w tygodniowych odstępach.
Chociaż prawdziwa akcja dopiero przed nami, a dzisiejsza głośna premiera jest zaledwie tłem i wstępem dla fabuły całego serialu, już po pierwszych 90 minutach sezonu można stwierdzić, że „Obi-Wan Kenobi” ma szansę być wszystkim, czego wyznawcy George’a Lucasa oczekiwali po kontynuacji starej trylogii.
LucasFilm: Odrodzenie
Odkąd władzę nad LucasFilm, producentem i właścicielem franczyzy „Star Wars”, przejął Disney, nastąpiła szybka monetyzacja tytułu, której oczywiście spodziewali się wszyscy – choć nie wszyscy z zachwytem. Fani podzielili się na tych, którzy z rezerwą podchodzili do disneyowskich spin-offów i kontynuacji i na tych, którzy nie ukrywali, że pochłoną wszystko, co wyprodukuje franczyza.
Deal z Disneyem oznaczał jednak, że to nie George Lucas będzie sprawował pieczę nad przyspieszającymi przygotowaniami nowej trylogii. Powody jego decyzji ujawnione zostały w albumie Paula Duncana „Star Wars Archives 1999-2005”: „Teraz wciąż pracowałbym nad Epizodem IX. W 2012 roku miałem 69 lat. Należało zadać sobie pytanie, czy będę to robić do końca życia i czy będę znowu przez to przechodzić. W końcu zdecydowałem się wychować córkę i pocieszyć się życiem. Mogłem nie sprzedawać LucasFilm i zlecić komuś nadzorowanie produkcji, ale to nie byłaby emerytura (…) Stwierdziłem, że się tego zrzeknę, chciałem bowiem uczestniczyć w wychowaniu córki i zbudować muzeum. Stwierdziłem, że jeśli nie zrobię tego wtedy, to już nigdy się nie uda. Poświęciłem życie na budowanie “Star Wars” – 40 lat – i trudno było z tego zrezygnować, ale to był właściwy czas. Myślałem, że będę mieć nieco więcej do powiedzenia na temat następnych trzech filmów, bo właściwie już rozpocząłem pracę nad nimi, ale chcieli czegoś innego. Nie zawsze wychodzi tak, jak byś tego chciał. Takie życie” – wyznał Lucas.
Choć zdania fanów po premierze były podzielone, nie da się ukryć, że nowa trylogia nie przyniosła Disneyowi wyników, których oczekiwał. Pomimo całkiem obiecującego startu w postaci „Przebudzenia Mocy”, każdy kolejny film notował tendencję spadkową, zarówno wśród widzów, jak i krytyków. A to wszystko po to, aby doprowadzić do przewidywalnego do bólu, pozbawionego ambicji i kreatywności finału fundującego absolutne rozczarowanie.
Zaznaczę, że piszę to jako osoba, która pierwsze 6 części „Gwiezdnych Wojen” obejrzała niezliczone ilości razy. Dla kontrastu, epizody 7-9 widziałam wyłącznie w kinie i nie czułam potrzeby oglądać ich ponownie w domu (ani razu!).
„Obi-Wan Kenobi” to drugi po „Mandalorianie” fabularny serial z uniwersum „Gwiezdnych Wojen” i wielka nadzieja „LucasFilmu” po średnio udanych częściach 7-9 czy „Hanie Solo”. Premierę zaplanowano tak, aby mogła zagrać największą atrakcję konwentu „Star Wars Celebration” (który trwa od czwartku 26 maja do niedzieli 29), gromadzącego setki tysięcy fanów i stale podgrzewającego emocje wokół (ostatnio nieco letniej) franczyzy. W konwencie bierze w tym roku udział m.in. dziennikarz i współprowadzący podcast „Węglarczyk o serialach” Piotr Markiewicz, który już zapowiedział, że zdradzi co nieco o szczegółach imprezy w nadchodzących odcinkach.
:-) pic.twitter.com/U4I1kFsg8g
— Piotr Markiewicz (@Piotr_Seweryn) May 26, 2022
Powrót do przeszłości
Po doskonale przyjętym „Łotrze 1”, uzupełniającym historię pomiędzy epizodami 3 i 4, Disney odkrył, że przepis na sukces jest jeden: nostalgia trip. Sięgnęli w tym celu po starą i skuteczną metodę: ściągnięcie aktorów z pierwszej trylogii, aby kupić najbardziej ortodoksyjnych fanów, tak więc już od momentu, kiedy ogłoszono, że do roli Obi-Wana powróci Ewan McGregor, oczekiwania były gigantyczne. Kiedy dołączono informację, że do historii ponownie dołączy Hayden Christensen w roli Dartha Vadera, ekscytacja fanów sięgnęła zenitu.
fot. materiały prasowe/Courtesy of Disney © 2022
„Obi-Wan Kenobi” ma więc bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę. Akcja serialu rozgrywa się na 10 lat po wydarzeniach z „Zemsty Sithów”. Wciąż trwają czystki ostatnich Jedi, a, ukrywający się na pustynnym Tatooine, Obi-Wan wypełnia swoją cichą misję: obserwuje małego Luke’a, doszukując się w nim objawów posiadanej Mocy i wyczekuje na moment, w którym chłopiec będzie gotowy na szkolenie.
Pierwsze dwa odcinki nie są jeszcze przepełnione akcją, ale skutecznie budują napięcie przed kolejnymi. Psychicznie zniszczony porażką i życiem w stałym zagrożeniu Obi-Wan nie przypomina już człowieka, którego znamy z pierwszej trylogii. Zmaga się z lękiem, narastającą obojętnością i niemocą. Jego wola walki budzi się jednak, kiedy stary (i dobrze znany widzom) przyjaciel prosi go o pomoc.
Już po 1/3 sezonu wiemy, że serial, ku niewątpliwej uciesze widzów, wprowadzi dużo nowych elementów do historii głównych bohaterów całej sagi, ale i w końcu podejmie znane wśród fanów (a dotychczas pominięte w filmach) tematy m.in. „mrocznych Jedi”. Twórcy przyłożyli się tu także do lokalizacji, które w końcu są świeże, oryginalne i interesujące: oprócz dobrze znanego Tatooine, akcja pierwszych epizodów rozgrywa się na Dayiu i Alderaanie.
Chociaż najbardziej ekscytujące momenty dopiero przed nami (w tym spekulowane spotkanie Obi-Wana i Dartha Vadera), końcówka drugiego odcinka pozostawia po sobie gigantyczny (i jakże upragniony!) niedosyt i sprawia, że odliczam dni do kolejnego epizodu.
„Obi-Wan Kenobi”, od 14 czerwca na Disney+ Polska, finał sezonu: 22 czerwca.
Czytaj też:
„Stranger Things 4”: slasher nie dla dzieci [RECENZJA]
„Dom Gucci”: Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu
Czy „Sukcesja” jest najlepszym serialem sezonu czy po prostu lubimy patrzeć, jak bogaci cierpią