Zdumiewająco dobra komedia, znacznie lepsza niż mógłby to sugerować trailer. Spora dawka naprawdę sensownego humoru, nie urągające ludzkiej godności dowcipy i scenariusz – pozwalający aktorom na wykazanie się umiejętnościami. Coś, co nie sięga do kloacznych żartów już samo w sobie zasługuje na uwagę, a ta historia rozśmieszy też nawet tych największych mruków.
Phil i Clara Foster popadli w małżeńską rutynę. Po latach małżeństwa, mijają się między opieką nad dziećmi, pracą zawodową, niewyspaniem. Nawet wspólne wypady na cotygodniową kolację okazują się być jedynie obowiązkiem. Kiedy wspólni znajomi decydują się na rozwód z powodu rutyny w związku, Phil i Clara oboje czują, że muszą coś w swoim związku zmienić. Zrobić coś szalonego, innego niż zwykle. Rozpoczynają od zmiany miejsca cotygodniowego obiadu i na wspólny wypad wybierają inną, jedną z najbardziej modnych restauracji w mieście. Niestety także mocno oblężoną. Nie dostają stolika. Kiedy więc kelnerka wywołuje inną rezerwację, państwo Foster podają się za kogoś innego. Nawet przez chwilę nie są jednak sobie w stanie wyobrazić, jak wielkie konsekwencje „ukradzenia” czyjejś tożsamości przyjdzie im ponieść…
Łatwo jest się tym filmem zauroczyć. Za klimat, za historię, za humor. Trudno jest nie lubić głównych bohaterów, zwłaszcza, że odtwarzający role aktorzy wydają się do nich stworzeni. Steve Carell, na co dzień znany jest z udziału w raczej mało wyrafinowanych, często obrzydliwych filmach, w roli statecznego męża zmuszonego do ekstremalnych wyczynów, jest po prostu wspaniały. Rewelacyjna jest też Tina Fey, która konsekwentnie udowadnia nam, że powierzanie jej ról komediowych wcale nie jest przypadkiem. Jest po prostu aktorką wszechstronną.
Tradycyjnie jednak, żaden aktor nie byłby w stanie zrobić porządnej komedii, gdyby nie scenariusz, dobry, sensowny i klarowny, na dodatek taki, który nie robi z widza idioty i nie daje mu powodów do odruchów wymiotnych. Josh Klausner, autor zaledwie trzech scenariuszy, stworzył opowieść komediowo idealną. Nieprzesadzoną, korzystającą z humoru dla każdego, nie tylko dla dwunastoletnich chłopców, spragnionych kloacznych dowcipów z serii upadł w błoto/ dał komuś w mordę. To rozkoszny obraz dwójki ludzi, którzy spragnieni czegoś innego w życiu, odkrywają, że ta rutyna od której uciekają, wcale nie musi być taka okropna. Nie ma w całym filmie ani jednej sceny, która byłaby obrzydliwa, odpychająca czy też urągająca godności widza. Można z powodzeniem się uśmiać, można rozbawić. Nie można żałować spędzonego na oglądaniu filmu czasu.
Nie znaczy to jednak, że całość to jakiekolwiek arcydzieło. Nie, to jedynie bardzo dobra, lekka, sensowna, wciągająca i ciekawa komedia, która z powodzeniem może dołączyć do innych, które widzowi przynoszą przyjemność, a nie poczucie degradacji umysłowej. To taka idealna niedzielna rozrywka dla każdego. Dla tych młodszych i starszych, dla tych w związku i w małżeństwie. Także dla singli. Na pewno dla każdego, kto boleśnie odczuwa rutynę dnia codziennego. Kto wie, może wcale nie jest ona taka straszna a takiemu Jamesowi Bondowi wcale nie ma czego zazdrościć.
Fot. Filmweb