"Listy do M." - recenzja

W końcu stało się! Życzenie z listów do Świętego Mikołaja rok rocznie pisanych przez spragnionych naprawdę dobrej polskiej komedii romantycznej zostało spełnione! Mamy film lekki, ciepły, rodzinny i mogący z powodzeniem konkurować w bożonarodzeniowej ramówce z takimi klasykami jak „To właśnie miłość” czy „Kevin sam w domu”.
Marta Kosakowska / 23.11.2011 07:14

W końcu stało się! Życzenie z listów do Świętego Mikołaja rok rocznie pisanych przez spragnionych naprawdę dobrej polskiej komedii romantycznej zostało spełnione! Mamy film lekki, ciepły, rodzinny i mogący z powodzeniem konkurować w bożonarodzeniowej ramówce z takimi klasykami jak „To właśnie miłość” czy „Kevin sam w domu”.

 

Wszyscy wielbiciele komedii romantycznych z Bożym Narodzeniem w tle musieli być wyjątkowo grzeczni w tym roku. Tym samym, ich prośby zostały wysłuchane. Święty Mikołaj za pomocą swoich elfich pomocników z TVN'u przyniósł film, który zadowoli wszystkich sentymentalnych wielbicieli „Last Chistmas” oraz całej bożonarodzeniowej aury. Święta stały się marką samą w sobie, co sprytnie wykorzystują specjaliści od sezonowego marketingu. Mamy zatem ciepłą bożonarodzeniową otoczkę, będącą głównym wątkiem filmu „Listy do M.” W tym pięknie opakowanym prezencie znajdziemy kilka całkiem zgrabnie poprzeplatanych ze sobą historii rodzin, które dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności, spędzą szczęśliwe, choć nietypowe Boże Narodzenie.

 

Jako, że Polacy są tradycjonalistami i w Święta najbardziej lubią, gdy serwuje się im, to co znają, w filmie występuje plejada polskich topowych aktorów ostatnich lat: Tomasz Karolak, Roma Gąsiorowska, Agnieszka Dygant, Maciej Stuhr, Kasia Zielińska, Paweł Małaszyński i Piotr Adamczyk. "Pięć kobiet i pięciu mężczyzn przekona się, że przed miłością i świętami nie da się uciec" – przekonywali twórcy w zapowiedzi. Okazało się, że nie da się również uciec przez product placement, mało subtelnie wkradającego się do co trzeciej sceny filmu. To jednak tylko łyżka dziegciu w beczce bożonarodzeniowego miodu. Film jest po brzegi wypełniony emocjami, które jednak nie zawsze są słodkie. Wzrusza, bawi a z co bardziej wrażliwego widza, wyciśnie nawet łezkę wzruszenia.

Twórcy „Listów do M.” postawili sobie za punkt honoru stworzyć bożonarodzeniowy hit na miarę uwielbianego „To właśnie miłość” i sięgnęli po wszystkie sprawdzone środki, by zapewnić produkcji spektakularny sukces. I choć trudno dyskutować z zarzutami, że fabuła jest nieco naiwna, a zakończenie banalnie szczęśliwe, to czy nie właśnie tego oczekujemy od dobrego filmu, który z przyjemnością obejrzymy w przerwie między rodzinnym śpiewaniem kolęd a rozpakowywaniem gwiazdkowych prezentów? Dzięki filmom takim, jak „Listy do M.” jesteśmy w stanie uwierzyć we wszystko. Nie tylko w miłość. Nawet w to, że kobieta tuż po porodzie ma na twarzy perfekcyjny makijaż godny czerwonego dywanu. Bo pod tą niezaprzeczalnie piękną choinką nie zabrakło również nieco nietrafionych prezentów. Święta to jednak czas wybaczania i oczarowani ich magią, przymykamy oko na niewielkie niedociągnięcia. Kapcie w końcu zawsze się przydadzą.

Uważacie, że pachnie sztampą? Może odrobinę. Jednak są tacy, którzy każdego roku z wypiekami na twarzach czekają za dobrze znany zapach smażonego karpia i barszczu z uszkami. A one, choć za każdym razem takie same, nigdy się nie nudzą. W przyszłym roku w listach do Mikołaja możecie prosić o coś innego. Dobrą polską komedię romantyczną ze świętami w tle już mamy. Od przyszłego roku pewnie będziemy mogli oglądać ją w telewizji, od czasu do czasu zmieniając kanał, sprawdzając, co tam słychać u Kevina.

Fot. materiały prasowe

Redakcja poleca

REKLAMA