Wbrew temu co mówią niektórzy czytając moje teksty, ja naprawdę lubię horrory. Nie jest łatwym zadaniem opowiedzieć historię, która wywoła u odbiorcy autentyczny strach. Tym bardziej, kiedy trzeba zrobić to bez użycia tak w tym gatunku powszechnych motywów jak rzeź, podrzynanie gardeł, czy też ogólnie pojęty mord. Dobry horror to perełka dla kinomana. Ale Legion z dobrym horrorem ma mało wspólnego.
O ile to horror w ogóle. Ten filmowy twór jest tak mało sensowny, że trudno go sklasyfikować do czegokolwiek. Dawno nie było w kinie historii szytej tak grubymi nićmi, że nawet nastolatek będzie miał problem z zaakceptowaniem jej „przesłania” czy chociaż z wyłapaniem sensu. Szkoda fatalnego filmu dla przyzwoitych aktorów, zwłaszcza dla Dennisa Quaida, który trafia chyba do coraz gorszych i gorszych filmów.
„Po wielkiej apokalipsie, grupa ocalałych musi przeżyć zamknięta na stacji, a jedyną ich nadzieją jest nienarodzone jeszcze dziecko jednej z kobiet” – taki opis przeczytałam na jednym z poczytnych portali filmowych. Musiałam się posiłkować dodatkowym źródłem, bo nawet po całym filmie trudno było wyłowić z tego sens, nie mówiąc już o logice. Myślałam, że może coś mi umknęło. Okazuje się, że jednak nic.
Zero sensu i zero zainteresowania. Grupa ludzi, przypadkowo zebranych w przydrożnym barze jest świadkiem odległego wybuchu. Chwilę potem siadają telefony, przestaje działać telewizja. Wszyscy przekonani są, że w mieście zdarzyło się trzęsienie ziemi, jednak brutalny atak i zachowanie jednej z klientek, każe im podejrzewać (słusznie, a jakże), że stało się coś więcej niż tylko trzęsienie ziemi. Zaraz potem dołącza do nich Michael, twierdząc, że napastników będzie więcej, on zaś przybył w ochronie ciężarnej Charlie. Michael twierdzi, że jest aniołem a dziecko Charlie będzie zbawieniem świata i następnym Mesjaszem.
Uff… Nie mogę wyjść ze zdumienia, że ten film zarobił na tyle, żeby dotrzeć do naszych kin. Tysiąckrotnie od niego lepsze (chociażby ostatnio Zamieć) trafiają bezpośrednio na DVD. Ale kto wie, w końcu i najgorsze szmiry odnosiły sukcesy kasowe. Do rzeczy. Legion. Fabuły tak okropnej, nudnej i bezsensownej, na dodatek podanej w tak niestrawny sposób nie było w kinie od dawna. Twórcy tego … czegoś, mieli chyba chęć zrobienia czegoś oryginalnego, jednak nie do końca wiedzieli czego; w efekcie powstała mało, nie zupełnie bezsensowna historia, niespecjalnie straszna, bardziej obrzydliwa. Kiedy nie wiadomo jak przestraszyć widza, twórcy filmowi chętnie sięgają po najprostsze motywy. Krew. Dużo krwi. Obrzydliwe do granic sposoby śmierci. Tutaj przepalane rdzenie kręgowe i pękające pęcherze. Odgryzane części ciała, Od takich widoków odwraca się głowę nie dlatego, że są straszne ale dlatego, że ostatni posiłek niebezpiecznie daje o sobie znać. Naprawdę szkoda, że w tej całkowitej filmowej pomyłce zagrało tylu przyzwoitych aktorów. Ci zresztą pewnie siedzą teraz i mordują swoich agentów. Życzę im powodzenia. Po tygodniu od obejrzenia Legionu ja mam jeszcze niesmak.
Fot. filmweb.pl