Bardziej słodka niż gorzka ekranizacja noweli autorstwa Trumana Capote. Filmowy romans, który przetrwał próbę czasu. Obraz, który na trwale zapisał się w historii kina.
"Śniadanie u Tiffany'ego" to historia dziewczyny z ubogiej rodziny, która przyjeżdża do Nowego Jorku, aby ziścić marzenie o poślubieniu najbogatszego mężczyzny na świecie. Uprawia najstarszy zawód świata, ma bezimiennego kota i notorycznie gubi klucze od swojego mieszkania. Pewnego dnia w życie Holly Golightly wkracza pisarz Paul Verjak. Bohaterami zaczynają targać miłosne rozterki, które koniec końców prowadzą do oklepanego happy endu, zdaniem pisarza, czyniąc z tej słodko-gorzkiej opowieści o niespokojnej call-girl ckliwą, walentynkową kartkę z Nowego Jorku.
Truman Capote po obejrzeniu obrazu Blake'a Edwardsa nie krył rozczarowania. Miał zastrzeżenia zarówno wobec zmienionej fabuły, jak i samej obsady, dokładniej rzecz biorąc - Audrey Hepburn. Uważał, że lepiej w tej roli wypadłaby Marilyn Monroe, ponieważ miała w sobie coś wzruszającego - niedokończonego zupełnie jak panna Golightly, którą Hepburn z ociekającej seksem, twardej kocicy przemieniła w ugłaskaną, głupiutką kotkę. Capote oskarżał szefów Paramountu o oszustwo. Zupełnie niesłusznie. Audrey nie otrzymałaby tej roli, gdyby Monroe jej nie odrzuciła. Jako, że Hepburn związana była z Paramountem kontraktem, a ponadto miała na swoim koncie kilka dobrych ról, a także Oscara za rolę księżniczki Anny w "Rzymskich wakacjach", wybór padł na nią. Proste. I dobrze się stało. Bo trudno wyobrazić sobie Holly Golightly bez Audrey Hepburn, jak i Audrey Hepburn bez Holly Golightly. Rola tak jakby stworzona specjalnie z myślą o niej.
Z jakiegoś względu aktorka bała się, że jej nie podoła. Uważała, że nie ma wyczucia komedii. W trakcie gry bardzo często była przekonana, że nie robi tego tak jak należy. Miała jednak wszelkie prawa do tego, by czuć się nieswojo, ponieważ po planie krzątał się wrogo do niej nastawiony Capote. Przyjmując tę rolę Audrey Hepburn stanęła przed dużym wyzwaniem. Miała zagrać prostytutkę, którą w gruncie rzeczy była jej bohaterka, lecz nie mogła sprawić, aby publiczność uwierzyła, że sprzedaje się za pieniądze.
Audrey Hepburn "Moon River"
Henry Mancini, zainpirowany dużymi, tęsknymi oczami Audrey, z myślą o niej skomponował utwór "Moon River". Była to kolejna poprzeczka, którą aktorka musiała przeskoczyć. Od czasów "Zabawnej buzi" minęły cztery lata. Jej głos stał się w tym czasie słabszy i nabrał ciemniejszej barwy. Audrey przeciągała więc nagranie tej piosenki, dopóki nie poczuła się bardziej pewnie, w międzyczasie ćwicząc swój głos oraz grę na gitarze. Śpiewany melancholijnym mezzosopranem pełen autentycznego, wzruszającego sentymentu utwór nie spodobał się jednak szefowi produkcji Paramountu, Martinowi Rackinowi, który po zakończeniu przedpremierowej projekcji stwierdził, że trzeba go wyrzucić. Słysząc te słowa Audrey jak oparzona zerwała się z krzesła, zaprotestowała krzycząc drżącym głosem "Po moim trupie!". Gdyby tego nie zrobiła, film pozbawionoby najtrwalszego symbolu czaru, jaki aktorka rzuciła na rzesze kinomaniaków, usuniętoby przepiękną piosenkę, której zdaniem kompozytora, nikt nie rozumiał tak dobrze jak Audrey i nikt nigdy równie dobrze jej nie wykonał.
"Śniadanie u Tiffany'ego" to film od początku do końca należący do Audrey Hepburn. Od sceny, w której skąpana w pierwszych promieniach słońca pałaszuje śniadanie, pożądliwie wpatrując się w biżuterię na wystawie sklepu Tiffany'ego, po scenę, gdy w strugach deszczu szuka kota, a następnie trzymając go w rękach, wpada w ramiona Georga Pepparda. Holly Golightly to rola jej życia. Myśląc o Audrey oczami wyobraźni nie widzimy Sabriny, czy księżniczki Anny, lecz szykowną kobietę ubraną w czarną, długą, satynowną suknię projektu Huberta de Givenchy, długie, czarne rękawiczki, ze sznurem sztucznych pereł na szyi oraz okularami Ray Ban na nosie. Widzimy wzór ponadczasowej elegancji. Ikonę mody, która w dalszym ciągu inspiruje projektantów, filmowców (bez "Śniadania u Tiffany'ego" i Audrey Hepburn racji bytu nie miałaby chociażby komedia romantyczna z Brittany Murphy "Miłość i inne nieszczęścia") oraz zwykłe śmiertelniczki, która stała się niedoścignionym wzorem Blair Waldorf, bohaterki najmodniejszego serialu ostatnich lat - "Plotkary".
Nie da się ukryć, że obraz Blake'a Edwardsa różni się od noweli Trumana Capote. Opowiadanie jest bardziej gorzkie i okraszone melancholijnym zakończeniem. Film nosi za to znamiona komedii romantycznej w starym, hollywoodzkim stylu, której jedynym słabym elementem są groteskowe sceny z japońskim sąsiadem, zagranym przez Mickey Rooneya. Choć filmowa Holly różni się od książkowego pierwowzoru, Audrey Hepburn wyszła z tego projektu obronną ręką. Brawurowo wykreowała tę tragiczną, na pozór szczęśliwą, lecz w gruncie rzeczy zagubioną postać, oczarowując przy tym miliony widzów na całym świecie i otrzymując nominację do nagrody Akademii (bój o statuetkę za rolę pierwszoplanową przegrała z Sophią Loren, którą wyróżniono za "Matkę i córkę"). To dzięki Audrey, jak również czarującej, uhonorowanej Oscarem, muzyce Henry'ego Mancini, obraz ten zapisał się w historii kina. "Śniadanie u Tiffany'ego" to prawdziwa perełka, istne arcydzieło. Grzechem jest go nie zobaczyć, więc jeśli tego nie zrobiliście, czym prędzej nadróbcie swoje zaległości.
Ciekawostki dotyczące filmu:
- scena przyjęcia była autorstwa reżysera Blake'a Edwardsa a nie scenarzysty George'a Axelroda. Scenariusz nie zawierał zbyt dużo opisów. Reżyser poszedł na żywioł. Wiele rzeczy zostało zaaranżowanych na poczekaniu. Aktorzy improwizowali i wyszło im to dosyć zabawnie.
- podobno aż dziewięć kotów potrzebnych było, aby "zagrać" tego jednego.
- Audrey Hepburn była jedną z dwóch osób, które miały na sobie kanarkowy brylant od Tiffany'ego (wówczas był to największy spośród diamentów znalezionych w tym kolorze).
- długa, czarna suknia projektu Huberta de Givenchy, którą miała na sobie Audrey Hepburn, została w grudniu 2006 roku sprzedana na aukcji Christie's w Londynie za kwotę 807 tysięcy dolarów (410 tysięcy funtów).
- finalny pocałunek Audrey Hepburn i Georga Pepparda znalazł się m.in. na 1. miejscu listy "Najlepsze filmowe pocałunki" wybranej w głosowaniu ponad 4 tysięcy użytkowników brytyjskiej sieci wypożyczalni Blockbuster oraz na 2. miejscu w rankingu na "Najlepszy Pocałunek Wszechczasów", zorganizowanym w 2007 roku przez witrynę www.lovefilm.com.
Fot. listal.com, cdn.imgfave.com