"Czwarty Stopień" - We-Dwoje.pl recenzuje

W swoim gatunku bardzo przyzwoite kino, film zdecydowanie jednak nie z tych najlepszych. Sensowne, odpowiednio straszne, na dodatek nieprzesadzone, o co bardzo w gatunku horroru/thrillera łatwo. Trochę męczy uciążliwy sposób filmowania ale nawet to nie psuje całościowej satysfakcji. Rewelacji nie ma. Przyjemność możliwa.
/ 05.03.2010 00:04
W swoim gatunku bardzo przyzwoite kino, film zdecydowanie jednak nie z tych najlepszych. Sensowne, odpowiednio straszne, na dodatek nieprzesadzone, o co bardzo w gatunku horroru/thrillera łatwo. Trochę męczy uciążliwy sposób filmowania ale nawet to nie psuje całościowej satysfakcji. Rewelacji nie ma. Przyjemność możliwa.



Trzeba się tylko w ten film trochę wgryźć i zrozumieć dlaczego jest taki a nie inny. Takie czasy. Od kiedy zyski z filmu Blair Witch Project po tysiąckroć przewyższyły nakłady poniesione na produkcję, filmy w podobnej konwencji zyskały sobie poczytne miejsce wśród Hollywoodzkich produkcji. Wszystkie mają ze sobą wiele elementów wspólnych. Każdy – chociaż w pewnej części – filmowany jest ręczną, opcjonalnie ruchomą kamerą, symulując tym samym efekt prawdziwego dokumentu. Autorzy uparcie zresztą twierdzą, że ich historie są prawdziwe lub jedynie lekko podkoloryzowane.
Zawsze więcej widać niż nie. Ale to dobrze. Przecież wszystkie takie filmy dotyczą gatunku horroru, opcjonalnie thrillera. Ekipa aktorska ograniczona jest do minimum, najbardziej efektowne sceny są często urywane, tak abyśmy sami mogli się domyśleć końca. I wykreować to co najbardziej dla nas samych straszne. Tak było w Blair Witch Project (2 sequele!), ostatnio w Paranormal Activity, tak samo jest też w nowym filmie Olatunde Osunsanmi Czwarty Stopień.



Już na samym początku Milla Jovovich przedstawia nam się swoim własnym imieniem i nazwiskiem, zapowiadając, że oto będziemy mieli okazję uczestniczyć w unikatowej rekonstrukcji niesamowitych wydarzeń, jakie miejsce miały w małym miasteczku Nome na Alasce. Grana przez nią Abby Tyler to psychiatra prowadząca terapię z pacjentami cierpiącymi na bezsenność. Kolejni z nich skarżą się na podobne objawy a Abby niemalże natychmiast wyłapuje niezrozumiałe ale wspólne dla wszystkich czynniki. Biała, tajemnicza sowa w oknie. Ciemne, niezidentyfikowane postaci. W nadziei na więcej informacji, Abby proponuje swoim pacjentom hipnozę. Jej efekty przechodzą najśmielsze wyobrażenia nie tylko jej samej – w strach i panikę wpadają też mieszkańcy Nome.

Przyznać trzeba, że film na swoje momenty. Ba, ma nawet takie, że dorosły człowiek patrzy na ekran przez palce. Osunsanmi wie jak poruszać się w gatunku horroru, dlatego też oszczędza sobie zbędnych przemówień. Dzieli cały film na kolejne sceny, starając się (z powodzeniem) aby każda następna była bardziej straszna niż poprzednia. Stawia na efektowne, odpowiednio zaciemnione i stosownie niedopowiedziane sceny porwań, morderstw, przejmowania ciał przez pozaziemskie istoty. I oczywiście na dużo krzyku. Sama fabuła jest w miarę oryginalna, bez wątpienia wciąga a aktorzy są na tyle dobrzy, żeby całość bez problemu uwiarygodnić. Nawet Milla Jovovich – znana na co dzień raczej z urody niż aktorskiego talentu – jest tutaj zdumiewająco wprost dobra. Nigdy nie uwierzyłabym, że – po cyklu Resident Evil – jest w stanie wypaść wiarygodnie, sensownie i bardzo dobrze. Cieszę się, że nie miałam racji.



I w zasadzie moja satysfakcja byłaby bezgraniczna, gdyby nie mocno uciążliwa metoda filmowania tych krytycznych, najbardziej emocjonalnych scen. To właśnie te najbardziej straszne momenty oglądamy w podzielonym na pół ekranie, gdzie obok głównych bohaterów mamy tych, którzy pokazywani są jako pierwowzory wydarzeń. Oglądamy to samo, jedynie z innymi aktorami i lekko innymi kolorami całości. Podział ekranu na pół, rozdzielanie bohaterów i naszej uwagi w najbardziej krytycznym momentach nie służy filmowi w kwestii napięcia i naszej koncentracji. W efekcie – film zamiast zyskiwać na wiarygodności traci. Sam w sobie już byłby tyle dobry, żeby znaleźć wielbicieli. Niezależnie od jego lansowanej wiarygodności.

W jego ostatniej scenie aktorzy mówią, że sami wybieramy to, w co uwierzymy . Jak na razie ja w ten film do końca nie wierzę. Wolałabym jednak tradycyjny i bardzo straszny thriller o kosmitach.

Fot. filmweb.pl
Marta Czabała

Redakcja poleca

REKLAMA