To możliwe dzięki technologii rotoscop, która pozwoliła zanimować nakręcony cyfrową kamerą materiał. Ten sposób realizacji nie tylko dał ciekawy ekranowy efekt i umożliwił zrobienie filmu za psie pieniądze (sześć milionów dolarów), ale okazał się doskonałym sposobem na oddanie stanu umysłu bohaterów, narkomanów uzależnionych od substancji „D”, którzy przestali odróżniać rzeczywistość od często upiornych narkotykowych wizji. Jest wśród nich agent policji Fred (Reeves), który ma za zadanie rozpracować środowisko, sam jednak uzależnia się tak mocno, że doznaje rozszczepienia osobowości i przestaje zdawać sobie sprawę z tego, że tropi... samego siebie.
Do ekranizacji opowiadania Dicka przymierzał się przed laty Terry Gilliam. Scenariusz na jego podstawie napisał też Charlie Kaufman, najlepsze dziś pióro Hollywood, ale to Linklaterowi udało się doprowadzić sprawę do końca. I bardzo dobrze, bo niesamowicie sugestywnie – i z humorem – pokazał chory Dickowski świat (warto przypomnieć, że pisarz był narkomanem i cierpiał na psychozy), którego mieszkańcy mają potrzaskane tożsamości i plączą się gdzieś na granicy jawy i rojeń chorych umysłów.
Ale „Przez ciemne zwierciadło” jest zarazem filmem politycznym, i to nie tylko dlatego, że dyskretnie odnosi się do rządów Busha. Narkomani są tu bowiem pionkami w pełnej hipokryzji rządowej grze, w której mieszają się oficjalne zakazy i nieoficjalne interesy. Równie ponura jest wizja totalitarnego niemal społeczeństwa poddanego nieustającej inwigilacji, gdzie wszyscy tropią się nawzajem. Czyżby ze względu na te właśnie treści „Przez ciemne zwierciadło” miał ograniczoną dystrybucję w USA, a w Polsce nie wszedł na kinowe ekrany? Może nie ma w tym żadnego spisku, ale po filmie Linklatera człowiek robi się jakiś taki... podejrzliwy.
Małgorzata Sadowska/ Przekrój
DVD „Przez ciemne zwierciadło”, reż. Richard Linklater USA 2006, Warner