Choć w filmie jeden z bohaterów jest strażakiem (i całkiem nieźle do tego się prezentuje!), ognia, którym można by się było ogrzać, nie ma. Zresztą niewiele tu iskier, co mogłyby wzniecić większy pożar. Zwłaszcza w sferze uczuć. A komedia romantyczna, w której raz za razem bije chłodem, do mnie już nie przemawia.
Ona, dr Emma Lloyd (Uma Thurman), głos z nowojorskiego radia, dobrze wie, jak doradzić Amerykanom, którzy czują się zagubieni i niepewni. Podjąć pochopną decyzję o małżeństwie? Ależ to jakiś absurd! Związek z drugą osobą jest niczym długoterminowa inwestycja – dobrze postawić na pewny zysk (choć, co tu kryć, ciekawiej ciągle przeżywać hossy i bessy!). Trzeba jednak być realistą, nie romantykiem. Mówić łatwo, w praktyce bywa nieco trudniej. Sama pani psycholog, kierując się głosem rozsądku, wybrała już tego jedynego. Za kilka tygodni Emma ma poślubić… nudnego do bólu wydawcę (w tej roli Colin Firth), którego jedynym życiowym szaleństwem wydaje się zajadanie ukradkiem czekoladek. Czy więc widz może się dziwić, że w chwili, kiedy na ekranie pojawia się ciepły, uśmiechnięty Patrick (Jeffrey Dean Morgan), w życiu cenionej pani psycholog pojawią się pewne zawirowania uczuciowe?
Problem w tym, że film broni się jedynie dzięki urokowi głównych bohaterów. Fabuła jest tak mdła i do bólu schematyczna, iż kilka lepszych scen nie jest w stanie ocalić całości. O co tu chodzi? Emma nagle dowiaduje się, że nie może zostać mężatką, bo… już nią jest! A bigamia w Stanach jest zakazana. Kim jest jej rzekomy mąż? To oczywiście Patrick, który chcąc zemścić się na pani od sercowych porad (jako że jej radiowe rady doprowadziły do zerwania jego zaręczyn), włamuje się do systemu komputerowego urzędu stanu cywilnego. Kilka poprawek, i już, oficjalnie, są małżeństwem. Teraz tylko pozostaje czekać, aż Emma zjawi się u niego w domu, by wyjaśnić pomyłkę. Zemsta jest rozkoszą… także strażaków, czyż nie?
Sztywna i mało sympatyczna w początkowych scenach pani doktor po pierwszym spotkaniu z Patrickiem upija się, uroczo wymieniając prezydentów Stanów Zjednoczonych, i… trafia do niego na noc. Chwilę później atrakcyjny strażak pojawia się w każdym miejscu, gdzie dzieje się coś ciekawego – a jak jest nudno, porywa Emmę tam, gdzie „wino, kobiety i śpiew”. Ktoś jeszcze nie wie, co będzie dalej? Przewidywalność i banał kolejnych scen są tak drażniące, że nie pomyli się ten, kto będzie spodziewał się finału z wezwaniem 998.
Niby zdążyli nas do oklepanego schematu przyzwyczaić twórcy amerykańskich komedii romantycznych, jednak za każdym razem widz ma prawo oczekiwać, że komedia będzie bawić, a romantyzm… nieco przyśpieszać bicie naszego serca. Dowcip tu często balansuje na granicy tandetnych gagów (oblanie wężem strażackim, nabicie sobie guza na głowie itp.), zaś wielka miłość między Emmą i Patrickiem wydaje się wyjątkowo mało wiarygodna. Jest za to trochę moralizowania, dużo uproszczeń fabularnych i nieco klimatu rodem z Bollywood.
Film na jeden wieczór. Po kwadransie można już nie pamiętać, o co tak właściwie w nim chodziło… więc może lepiej od razu iść do kina na coś ciekawszego?
Anna Curyło
zdj. mat. prasowe/Kino Świat
zdj. mat. prasowe/Kino Świat