Od debiutu Katarzyny Rosłaniec galerie zaczęły się jednak kojarzyć Polakom z tytułowymi galeriankami, czyli z młodymi dziewczynami, dla których ważne staje się „mieć” – nowszy model telefonu, firmowe jeansy, drogą bluzeczkę. Czy jednak cena, jaką przychodzi niekiedy zapłacić za podążanie ślepo za modą, w przypadku niektórych nastolatek, nie jest zbyt wysoka?
Uprawianie seksu za pieniądze istnieje od dawien dawna – utarło się nawet powiedzenie, że prostytucja to najstarszy zawód świata. A jednak społeczeństwo polskie wydaje się przymykać oczy na problem, jaki w naszym kraju zaistniał kilka lat temu, i wydaje się z każdym rokiem narastać. Nastolatki, zagubione, nie mające wsparcia w rodzinie (choć często z tzw. dobrych rodzin), szukają akceptacji wśród rówieśników. Chcąc być kimś – i tak naprawdę pragnąc się wyróżnić, wzbudzać respekt oraz szacunek - podążają drogą, która wiedzie je na manowce. Wmawiają sobie, a potem próbują uwierzyć, że w takim już świecie, bez wartości i bez sensu, dziś żyjemy. Nie ma miłości, nie ma solidarności, nie ma bliskości.
Jest pustka, którą należy wypełnić - choćby przypadkowym seksem. Moralny kac? Pojawi się i zniknie. Zresztą, twarz faceta, z którym utrzymuje się tak przelotną znajomość, też łatwo można wymazać z pamięci. A przynajmniej, można udawać - maska na twarz, a na nią kolejna maska, by przypadkiem się nie zdradzić. Byle zapomnieć o czymś, byle zrobić komuś na złość. Byle choć przez chwilę poczuć, że jest się dla kogoś ważnym.
Czy galerianki istnieją? – zastanawiają się dziś widzowie, którzy obejrzeli już debiut Katarzyny Rosłaniec. Owszem, można je spotkać. Tylko że niekoniecznie w centrach handlowych, i niekoniecznie tak wyzywająco ubrane, jak pokazane to zostało na filmie. Wszystkie młode dziewczyny, które (choć jednostkowo, nie masowo!) oddają się mężczyznom za kilkadziesiąt, a czasem nawet kilka złotych, można nazwać galeriankami. Nie ma rozróżnienia, czy nastolatka zarabia ciałem na dyskotece, czy też szuka sponsorów w Internecie. Jest problem społeczny, z którym nie wiadomo, jak sobie poradzić. Najczęściej zaczyna się od plotki, jaka dociera do dorosłych. I co dalej? „Podobno ona…” to za mało, by zareagować. Potem zaś może być już za późno.
„Galerianki”, jeśli chodzi o tematykę, jest filmem ważnym. A jednak pozostawił mnie całkowicie obojętną wobec wydarzeń, jakie widziałam na ekranie. Nie uwierzyłam w opowiadaną historię, choć potrafiłam ją sobie dopowiedzieć z urywków, jakie zobaczyłam.
Wydarzenia koncentrują się na krótkim okresie z życia trzech koleżanek, którym przewodzi Milena (Dagmara Krasowska) - z pozoru wulgarna, wyzywająca i pewna siebie nastolatka, choć tak naprawdę zagubiona i mająca olbrzymi żal do matki, że ta woli kochanków od swojej córki (o pozostałych dwóch dziewczynach dowiadujemy się niewiele, mimo że jedna z nich znika nagle, w ważnym momencie, który aż prosił się o dalsze rozwinięcie fabularne). Do tej trójki dołącza klasowa koleżanka, nieśmiała i spokojna Alicja (Anna Karczmarczyk). Co sprawia, że grzeczna uczennica ulega wpływom Mileny i zaczyna po dyskotekach oraz galeriach szukać sponsora?
„Nieobecność ojca w życiu wewnętrznym rodziny jest bolesna i destrukcyjna”, jednak „dzieci w przeważającej części są (…) zależne od matek, u których szukają wsparcia emocjonalnego”, twierdzi psychoterapeuta, Augustus Y. Napier („Małżeństwo: krucha więź”). Filmowa Alicja mieszka z rodzicami i siostrą, ale kilka świetnych scen (zdecydowanie jednak za mało!) nam wystarcza, byśmy mieli ogólny obraz „sielanki”. Tu wszyscy żyją razem, a osobno – rodzina dawno się rozpadła, a na zgliszczach ciężko coś od nowa zbudować. Alicję zaczyna fascynować Milena. Ta pomiata facetami (jak matka Ali ojcem?) dlatego, że sama została porzucona (przez brata). Dlaczego jednak nieśmiała dziewczyna tak łatwo ulega nowej koleżance? Trudno to z filmu wywnioskować. Ala wciąż miota się między zakochanym w niej koledze, a innym, bardziej „kolorowym” życiem. Coś tu jednak mocno zgrzyta. Brakło pomysłu, w którą stronę iść.
Mamy odważny temat, ale jest też płytkie i powierzchowne opowiedzenie historii galerianek. Najbardziej wymowne sceny to te, gdzie ze słowem wygrywa obraz. Choćby ta, gdy jedna z dziewcząt myje się w łazience, jakby chciała zmyć z siebie wspomnienie mężczyzny – jego nie poznajemy, jest nieważny… jednak dużo bardziej sugestywny niż faceci, których bohaterki poznają w galeriach czy na dyskotece. Katarzyna Rosłaniec chyba za bardzo skupiła się na zjawisku sponsoringu (i pewnym schemacie) kosztem socjologicznego i psychologicznego obrazu współczesnych nastolatek. Szkoda, bo mógł być świetny obraz. Tak, mamy wyobrażenie, że galerianki to panny chodzące w białych kozaczkach i marzące jedynie o tym, by jakiś, nazwijmy go „po imieniu”, frajer kupił im nową komórkę.
Anna Curyło