Reklama

Okazało się, dość nagle, że mogę wyjechać na 2 tygodnie do Francji. Składałam podanie o stypendium, nie dostałam, potem ktoś się rozchorował i okazało się, że mogę jechać, ale informację dostałam w czwartek, a zajęcia zaczynały się w poniedziałek. Michał zadecydował: jedziemy (my, czyli ja, on i roczne dziecko). Jedziemy do Vichy i w zasadzie możemy tam jechać tylko autem, bo samolot kosztuje majątek i właściwie nie ma już miejsc...

PIĄTEK. Organizacja. Mieliśmy właściwie tylko piątek na załatwienie rzeczy technicznych. Wypłakuję u pana w Fordzie przegląd, nabywam GPS, zawozimy psa do moich rodziców (kochani! Leon ma u nich jak u Pana Boga za piecem), kupujemy: apteczki, gaśnicę, ubezpieczenie i milion innych rzeczy...

SOBOTA. Pakowanie. Jakiś koszmar. Jaka jest pogoda w Vichy, jaka będzie pogoda w Vichy? Ile pieluch, ile mleka... Ok, pieluchy da się tam nabyć, ale czy ichnie mleko smakuje jak nasze mleko??? Jakie ubrania mała, jakie ja, jakie Mich... Trzy torby pełne. Wózek? Tak, bierzemy wózek... Samochód uginałby się w kolanach, gdyby je miał. Nie ma, więc pastwimy się nad resorami.

Noc z SOBOTY na NIEDZIELĘ i pół NIEDZIELI. Podróż. Nocą. Kieruje Mich. Ja - chyba tego nie dodałam - nie mam prawa jazdy... I ta noc to dla mnie największa trauma. Zwłaszcza, że ta lalunia z GPS chyba nie była tak aktualna, jak powinna. Najpierw okazało się, że mój Michał nie pomyslał i ustawił trasę najktrótszą zamiast najszybszą. BŁĄD!!!

Zamiast autostrady przegnało nas przez niejaki Cottbus, gdzie GPS widział trasę przez przejazd kolejowy, który był zamknięty. I był. I był. I był. Na prawo las, na lewo las, w środku my. Po 15 minutach czekania na pociąg - nie pojawił się, chyba, że w wersji widmo - Michał zdecydował, że jedzie przez las.

Panna w GPS marudziła przez dwadzieścia minut: "Jeśli to możliwe zawróć". Ja marudziłam: "Michaaaaał, Michaaaaał...", a w głowie miałam wszystkie horrory od Frankensteina... Zwłaszcza te z mordercami z lasu. Moment, kiedy nagle GPS powiedział złotouście: "Teraz skręć w prawo" powitałam jak cudowne ocalenie i powrót do żywych.

Drugi numer miał miejsce w niedzielę, na szczęście już dniało... Jedziemy, jedziemy, jedziemy... i nagle panna mówi: "za 750 metrów wjedź na prom...". Bez komentarza... W tył zwrot i ignorujemy coraz intensywniejsze napomnienia pod tytułem "Jeśli możesz - zawróć..."

Taaaaak... W niedzielę około 15-tej (między innymi po milusim pikniku na granicy francusko-niemiecko-szwajcarskiej) dotarliśmy do Vichy. Miasto urocze, choć w kilmatach naszego Ciechocinka, więc bobas znacząco zaniżał średnią wieku, pobyt przedni, kurs rewelacyjny...

Ale na powrót, prócz lali z GPS, pod ręką mieliśmy też klasyczne mapy.

Reklama
Reklama
Reklama