Reklama

Parę lat temu byłam w Stanach jako niania. Cały rok w kraju gdzie spełniają się marzenia a ja się nudziłam. Postanowiłam poszukać Polaków przez internet i tak poznałam Tomka. Umówiliśmy się że wraz z moją koleżanką Sylwią pojedziemy na Sylwestra do niego.

Zapakowałyśmy się w auto (starego już buicka) i w drogę. Przejazd z Massachusetts do Connecticut był dość zabawny bo przez większość czasu albo się ścigałyśmy z kimś albo śpiewałyśmy jak wariatki. Ale jazda tam była niczym w porównaniu z drogą powrotną. Okazało się, że w ciągu zaledwie nocy napadało pół metra śniegu!!!! Zostałyśmy uziemione na kolejne 2 dni.

Gdy wreszcie Tomkowi udało się odkopać nasz samochód, wsiadłyśmy i zaczęły się problemy. Najpierw auto nie chciało odpalić, więc Sylwia (w kozaczkach z gigantyczną szpilką) wraz z Tomciem pchali buicka, a ja próbowałam odpalić. Udało się! Przejechałyśmy ze 30 kilometrów, gdy nagle zaczął padać śnieg i to bardzo dużymi płatami. Włączyłam wycieraczki, czekając aż te malutkie patyczki zrobią swoje... a tu nic! Zatrzymałyśmy się na autostradzie, bo nic już nie widziałyśmy, sprawdziłyśmy wycieraczki, czy nie były zamarznięte, ale wyglądały ok, tylko z jakiegoś powodu ruszyć nie chciały. Postanowiłyśmy jechać dalej i co jakiś czas zatrzymywać się i czyścić szybę.

Nie wzięłyśmy tylko jednego pod uwagę, reakcji innych kierowców na Sylwię w tych absurdalnych buciorach. Co chwilę ktoś się zatrzymywał i pytał czy nam pomóc bądź zwalniał by popatrzeć.

Jaką mam pamiątkę z tamtej wycieczki? Mandat za przejechanie bramki z opłatami za autostradę. Okazało się że w którymś momencie ją przejechałyśmy, bez zatrzymania się i bez płacenia. Ale przez naszą zaśnieżoną szybę i strach że któryś z kierowców coś nam zrobi, nie zwróciłyśmy na nią uwagi.

Reklama
Reklama
Reklama