Dżungla ludzi w ubogich osiedlach (tzw. favelach) wielkich miast przypomina dziką dżunglę Amazonki jedynie walką o terytorium. Skrajna bieda, sklecone z byle czego domki zderzają się z przepychem, supernowoczesną technologią, awangardową zabudową najzamożniejszych dzielnic stolicy. Nieurodzajne gleby północno-wschodniej części kraju kontrastują z wiecznie zieloną Amazonią i ogromem wód przelewających się przez wodospady Iguaću, a zapełnionym do granic niemożliwości plażom przeciwstawiają się niemal idylliczne wyspy zarezerwowane dla najbogatszych.
Witamy na Copacabanie
Najłatwiej te kontrasty zauważyć w naturze. Na Copacabanie, najsłynniejszej plaży świata, która leży w Rio de Janeiro, zabawa trwa od rana do nocy. Przez cztery i pół kilometra szerokiego, piaszczystego pasa wybrzeża nieustannie przetaczają się tłumy turystów. Z niekończącego się ciągu knajp przy plaży dzień i noc dochodzą gorące latynoskie rytmy. O ile w ciągu dnia nikt nie ma siły na tańce, to po zachodzie słońca sambę tańczy tu niemal każdy. Bariera nieśmiałości topnieje z kolejną caipirinhą. Caipirinha, robiona na bazie cachaca, alkoholu przygotowywanego z trzciny cukrowej, to najsłynniejeszy drink brazylijski.
Na Copacabanie trudno jednak liczyć na błogi odpoczynek i kąpiele. Moment nieuwagi i można pożegnać się z całym swoim dobytkiem. Rozanieleni słońcem i muzyką turyści bardzo często stanowią idealny cel dla lokalnych złodziejaszków. Jeszcze gorsze pułapki czyhają jednak na turystów wieczorem, w barach, gdzie po kilku drinkach puszczają wszelkie hamulce. Mimo że w Brazylii rozdaje się milion prezerwatyw dziennie, liczba chorych na AIDS rośnie tu lawinowo. Ale wystarczy pojechać na zachód od Copacabany, na Ipanemę, by trafić do zupełnie innego świata. Do krainy zamożnych turystów, którym nie w smak wyuzdane szaleństwa bywalców Copacabany. Opalanie się i surfowanie na Ipanemie, gdzie wstęp mają tylko nieliczni, to sama przyjemność.
Trzeba jednak doświadczonych surferów, by zmierzyć się z tutejszymi falami. Nazwa plaży oznacza bowiem w indiańskim języku „niebezpieczną toń”. Fale bywają tu bardzo wysokie i tylko mieszkańcy Rio wiedzą, kiedy można wejść do wody. Zapełnionej hordami turystów Copacabany nie przypomina też w niczym Wyspa Miodowa (Ilha do Mel). Ten niemal bezludny skrawek ziemi można obejść w ciągu jednego dnia, ale przybywa tu niewielu śmiałków. Bo choć białe, puste plaże, spokojne morze i rezerwat ptaków kuszą Europejczyków, z nieba leje się żar nie do zniesienia.
W krainie kowbojów
Mimo że Brazylia słynie z plaż, stanowią one jedynie ułamek kraju. W głębi lądu, na zachód od leżącego przy północnym wybrzeżu Recife, rozciąga się surowa, niebezpieczna kraina kowbojów (vaqueiros), osłów i kaktusów, gdzie deszcz pada niezmiernie rzadko. Sceneria bliższa jest tu wyobrażeniom o Meksyku niż o Brazylii. Większość mieszkańców tego regionu zajęta jest rozbojami i uprawą marihuany. Wystarczy jednak przejechać jeszcze bardziej na zachód, by trafić wprost do amazońskiej dżungli, albo prawie na samo południe, na granicę z Argentyną i Paragwajem, by stanąć przed cudem natury – Wielką Wodą, jak w języku Indian nazywa się wodospady Iguaću. Tu o suszy nie ma mowy.
Na przestrzeni 2700 metrów rozciąga się 275 wodospadów, wysokich średnio na 60 metrów. Jeden z najpotężniejszych na świecie to Gardziel Diabła (Garganta do Diablo). Właśnie tutaj kręcono słynne, bardzo widowiskowe sceny do filmu „Misja” Rolanda Joffe, a Eleonora Roosevelt miała powiedzieć, że przy Iguaću Niagara jest jak strużka wody lecąca z kranu.
Księga wszelakich rekordów
W Brazylii jednak kontrasty istnieją nie tylko w naturze, lecz także tam, gdzie wszystko jest dziełem człowieka. Futurystyczna stolica kraju, Brasilia, zachwyca bogactwem form, kolorów i niesamowitymi rozwiązaniami przestrzennymi. Zaprojektowana przez śmietankę architektów lat 50. i 60. na fundamencie wiedzy i sztuki, kryje w sobie setki symboli, począwszy od rozplanowania miasta, na poszczególnych gmachach kończąc. Właśnie dzięki połączeniu wyobraźni z trzema zasadami konstrukcyjnymi – prostymi liniami, oszczędnym użyciem materiałów i rozległymi otwartymi przestrzeniami, Brasilia była pierwszym współczesnym miastem wpisanym przez UNESCO na listę dziedzictwa ludzkości.
Jednak tuż obok wspaniałych budynków Brasili samoistnie powstały dzielnice biedoty, które turyści oglądają tylko z okien klimatyzowanych autokarów. Najuboższe favele to dżungle zmontowanych po części z gliny, blach, skrzyń i wszelkiego rodzaju kartonów domów, ustawionych jeden przy drugim w plątaninie wąskich uliczek – budzą one grozę i przygnębienie. Tu nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć za rogiem. Mimo że Brazylijczycy są z natury ludźmi ciepłymi, życzliwymi i otwartymi, bieda i nie tylko narkotykowy głód popychają ich do przemocy. Żyjąc bez perspektyw, mieszkańcy faveli myślą tylko o tym, by przetrwać dzień. Kwitnie prostytucja, liczba sierot sięga milionów.
Carpe diem
W deszczowym lesie żyją jeszcze plemiona Indian wciąż nieskażonych cywilizacją. Ale już na rzece Parana, niedaleko wodospadów Iguaću, wzniesiono największą budowlę XX wieku – tamę Itaipu. Ma 8 kilometrów długości i 225 metrów wysokości. Beton, jakiego użyto do jej wzniesienia, wystarczyłby na budowę 8 kilkusettysięcznych miast. Z wykorzystanej tu stali można by było wznieść 300 wież Eiffla. We wnętrzu zapory umieszczono elektrownię wyposażoną w generatory największej mocy na świecie. Przez tamę Itaipu przelewa się tyle wody, że zabezpiecza w 100 procentach zapotrzebowanie na prąd w Paragwaju i w 30 procentach w Brazylii. Mimo tych kontrastów to nigdzie indziej ludzie nie potrafią tak cieszyć się życiem, jak właśnie w Brazylii. Jest tylko dziś. Jutro, przyszłość to pojęcia zbyt abstrakcyjne.