– Skarbie, właśnie dzwonili z cukierni i obawiam się, że nie będzie na weselu tego tortu, który wybrałaś, bo cukiernik pomylił zamówienia… – stwierdziła mama, wchodząc rano do mojego pokoju.
„Jeszcze i to!” – pomyślałam zdegustowana. Człowiek planuje miesiącami wesele, a potem na ostatnią chwilę tyle rzeczy się wali!
– A wiemy chociaż, który zrobili? – starałam się zachować spokój.
– Jakiś… prostszy, jeśli chodzi o ozdoby – wyjaśniła mama.
– No cóż… Mam nadzieję, że zwrócą mi przynajmniej różnicę w cenie! – stwierdziłam dzielnie, powstrzymując łzy.
Tort miał być przecież ozdobą wesela! Szukałam go dość długo i wybrałam taki, który pasował do mojego bukietu i wystroju sali. A ci mi pewnie teraz zafundują jakieś szkaradzieństwo, które do końca życia będę musiała oglądać na zdjęciach!
– Nie będzie tak źle… – moja mama bezbłędnie odczytała z mojej twarzy wszelkie smutne myśli. – Pamiętam z ich katalogu, który to jest. Skromniejszy, ale z klasą. Goście się w niczym nie połapią.
Po czym przytuliła mnie i powiedziała:
– Będziesz najpiękniejszą panną młodą, jaka się kiedykolwiek urodziła!
Roześmiałam się i uspokojona słowami mamy postanowiłam cieszyć się dniem mojego ślubu. Czekałam na niego tyle lat…
To musiało być coś niebanalnego
Jednak mimo że powinnam być beztroska i radosna, na chwilę uległam niewesołym wspomnieniom… Skończyłam 34 lata, mojego narzeczonego poznałam dwa lata wcześniej po długiej przerwie, kiedy nie byłam z nikim związana. Nie dlatego, że jestem brzydka czy niemiła. Kręciło się obok mnie wielu chłopaków, ale długo nie czułam się gotowa, żeby nawiązać z kimś bliższą znajomość.
A wszystko z powodu Pawła. Był moją wielką miłością. Moim pierwszym mężczyzną i jedynym, z którym planowałam wspólną przyszłość. Wydawało mi się, że skoro się kochamy, to nic nam nie przeszkodzi, pokonamy wszelkie trudności i będziemy zawsze razem. Niestety, jedna z nich okazała się nie do przejścia.
Zbliżały się 21. urodziny Pawła, a ja zachodziłam w głowę, jaki prezent mu kupić. To musiało być coś niebanalnego, co zostanie w jego pamięci na wiele lat. Nie miałam jednak żadnego pomysłu, zaczynałam już panikować, kiedy…
Jechałam autobusem, kierowca miał głośno nastawione radio i leciała w nim audycja, z której dowiedziałam się, że jest jakaś firma oferująca rozrywki zapewniające ekstremalne przeżycia, jak skok ze spadochronem, przelot balonem czy rajd quadami, wszystko za przystępną cenę. Zapamiętałam ich nazwę i kiedy wróciłam do domu, wyszukałam ją w Internecie. Po chwili miałam już przed sobą pełną ofertę.
Przejrzałam ją pod kątem moich finansowych możliwości i wybrałam rajd terenowymi samochodami po puszczy. Organizator obiecywał surwiwalowe atrakcje, a ja wiedziałam, że mój Paweł marzy o takim rajdzie. Zawsze z zazdrością patrzył na mojego sąsiada, który jeździł potężnym jeepem z wyciągarką i widziałam, jak mu się oczy świecą do tego samochodu. Dokonałam rezerwacji dla ukochanego i niecierpliwie czekałam na jego reakcję na niespodziankę.
Nie zawiodłam się. Był zachwycony! Porwał mnie w ramiona i okręcił dookoła wiele razy, aż zawróciło mi się w głowie. Byłam dumna, że udało mi się trafić w dziesiątkę! Wprawdzie trochę się obawiałam, czy ja sobie poradzę na tym rajdzie, bo pakiet prezentowy był dla jubilata i osoby towarzyszącej, ale w sumie dla mojego Pawełka byłam gotowa na wiele poświęceń. Zresztą ludzie organizujący rajd okazali się supermili, a na zbiórce w ich siedzibie pojawiło się więcej pań. Stwierdziłam więc, że z pewnością nie będzie tak źle!
Myślałam, że to koniec przygód, ale się myliłam
Wyruszyliśmy! Potężne jeepy ciągnęły jak ciężarówki i już jazda po zwykłej szosie robiła wrażenie. Tak naprawdę jednak prawdziwe atrakcje zaczęły się, kiedy wjechaliśmy do lasu. Firma, która organizowałam rajd, miała wykupione pozwolenie na poruszanie się po zalesionym, górzystym terenie, pełnym jarów i wąwozów. Już po kwadransie jeepem zaczęło rzucać na kamieniach, samochód przechylał się niebezpiecznie na boki, a ja zaczęłam się bać, że wypadnę!
Kiedy pokonywaliśmy kolejne wzniesienia, błoto z roztopów bryzgało na boki, na samochód i na nas, bo jeep nie miał bocznych szyb. Chyba dla zwiększenia atrakcji. Siedziałam coraz bardziej struchlała, robiąc dobrą minę do złej gry, a tymczasem Paweł był w swoim żywiole! Zadowolony i szczęśliwy! Śmiał się nawet, gdy przy jakimś szczególnie ostrym zjeździe prawie walnął głową o przednią szybę!
– Zapnij pasy! – zreflektował się wtedy kierowca, którym także rzucało na boki.
Po godzinie rajdu dotarliśmy do wielkiej polany, gdzie był przygotowany poczęstunek. Kiełbasa z grilla, bigos i wódeczka, a dla kierowców i innych chętnych gorąca herbata. Ja nie piłam alkoholu, bo za nim nie przepadam. Ot, czasami wysączę kolorowego drinka, ale czystej wódki w życiu nie miałam w ustach! Paweł – wiedziałam – też rzadko sięgał po alkohol, więc z niepokojem patrzyłam na to, ile pije. „Och, w sumie przecież to jego urodzinowa impreza!” – machnęłam ręką, nie chcąc go pouczać przy ludziach. „Od kilku kieliszków jeszcze nikt nie umarł!”.
Po poczęstunku zapakowaliśmy się z powrotem do jeepów i ruszyliśmy do bazy. „W sumie było fajnie” – myślałam, ale marzyłam już o powrocie do domu. Okazało się, że nie dla mnie takie ekstremalne przeżycia. Najważniejsze jednak, że mój ukochany był zadowolony!? Ale jeśli myślałam, że to koniec przygód, to się myliłam!
W pewnym momencie nasz jeep skręcił do dość głębokiego wąwozu, po czym z rykiem silnika zaczął wspinać się pod stromą górkę. Ale zbocze było najwyraźniej naruszone i rozmiękłe, bo koła zaczęły niebezpiecznie buksować i mimo natychmiastowej interwencji kierowcy, który usiłował jeszcze jakoś manewrować gazem i biegami, auto utknęło! Koła zapadły się w podłoże i jeep ani drgnął! Silnik zaczął jęczeć, pracując na maksymalnych obrotach, ale nie dał rady.?
– Ku...a! – zaklął kierowca. – No to mamy niezaplanowaną atrakcję. Wszyscy wysiadać!
Jak na komendę wyskoczyliśmy z wozu. Nogi zapadły mi się w zbutwiałych liściach. Spojrzałam na jeepa – stał przechylony na prawą stronę.
– Trzeba uruchomić wyciągarkę! – stwierdził kierowca.
Zobaczyłam ucieszoną minę Pawła. „Teraz dopiero będzie miał o czym opowiadać kumplom!” – pomyślałam. Kierowca uruchomił wyciągarkę i przywiązał grubą stalową linę do niezbyt grubego drzewa.
– Wytrzyma, spokojnie – zapewnił mnie, widząc, jak obrzuciłam je nieufnym spojrzeniem.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie
Musiałam mu uwierzyć na słowo. Nie sądziłam wtedy, że to nie drzewo okaże się problemem… Kierowca obejrzał zabezpieczenia, po czym zszedł na dno wąwozu i wsiadł do jeepa. My wszyscy zostaliśmy na górze, patrząc, jak zapuszcza silnik wyciągarki, która z mozołem zaczyna pracować. Lina się naprężyła. Spojrzałam ponownie na drzewo, które faktycznie nawet nie drgnęło. Po czym lina z chrzęstem zaczęła się zwijać, ciągnąc ciężkie auto. Początkowo wydawało się, że jeep ani drgnie! Wszyscy wstrzymaliśmy oddech! Ale powoli błoto zaczęło plaskać pod kołami wozu i puściło koła, które, obracając się, ruszyły w górę. Patrzyłam na to wszystko zafascynowana. „Jaka to ogromna siła!” – myślałam.
Niestety, Paweł w którymś momencie postanowił przyjrzeć się bliżej całej operacji, a może zrobić lepsze zdjęcia, bo ruszył nagle w dół stoku! Nawet nie zauważyłam, że go nie ma obok mnie. Inni także nie zwrócili na to uwagi, wpatrzeni w wyciąganego jeepa. A potem wszystkie wypadki potoczyły się błyskawicznie! Terenówka była już prawie na szczycie wzniesienia, kiedy stalowa lina nie wytrzymała ciężaru auta i… pękła z trzaskiem, tak lekko jakby była wiotką trzcinką! Przy wtórze naszych przerażonych wrzasków jeep zaczął się zsuwać po zboczu, po czym przechylił się i przekoziołkował trzy razy, lądując na dachu na dnie wąwozu! Wszyscy rzuciliśmy się do krawędzi przepaści zmartwiali ze zgrozy, zastanawiając się, co się stało z kierowcą!
Cudem chyba ocalał, bo po chwili wygramolił się ze środka. Potem mi wyjaśniono, że akurat ten jeep bierze udział w bardzo ekstremalnych rajdach, więc kabina miała specjalne wzmocnienia, które chroniły kierowcę i ewentualnych pasażerów. Kiedy tylko zobaczyłam, że kierowca wstaje o własnych siłach, odetchnęłam z ulgą i rozejrzałam się dookoła, szukając wzrokiem Pawła.
Ale jego nigdzie nie było…
Różne myśli przyszły mi wtedy do głowy. Łącznie z tą, że być może poszedł między drzewa, na stronę, za potrzebą. Wszyscy się emocjonowali wypadkiem i nikt oprócz mnie nie zauważył, że brakuje jednego uczestnika rajdu. Zaczęłam go wołać. Tymczasem kilku ludzi ześlizgnęło się na dno wąwozu, aby pomóc kierowcy podnieść jeepa. Słyszałam ich gromkie nawoływania, a potem… nagle zapadła głucha cisza. Złowroga cisza. Wtedy ogarnęło mnie złe przeczucie, ale tego, co naprawdę się stało, zupełnie się nie spodziewałam! Paweł, schodząc po zboczu, musiał podejść z aparatem zbyt blisko ciągniętego samochodu.
Kiedy zerwała się lina i jeep zaczął się staczać, koziołkując, nikt nie zauważył, że zahaczył o mojego ukochanego, a jego krzyk utonął pewnie w ogólnym rozgardiaszu. Wielka, ponad dwutonowa maszyna pociągnęła Pawła za sobą i przywaliła! Żył jeszcze, kiedy zabierało go pogotowie. Podobno miękkie błoto na dnie wąwozu sprawiło, że się w nie zapadł i jeep nie przywalił go do końca całym swoim ciężarem. Początkowo była więc jeszcze nadzieja, ale okazała się płonna. Obrażenia wewnętrzne były zbyt ciężkie i mój ukochany chłopak zmarł na stole operacyjnym.
Byłam w szoku! To, co miało być wspaniałym prezentem, niezapomnianą przygodą stało się koszmarem! Kto się mógł tego spodziewać? Zbolała siedziałam w szpitalu, kiedy przyjechała matka Pawła. Nie wiem, czego się wtedy spodziewałam. Może tego, że, płacząc, padniemy sobie w ramiona? Obie przecież kochałyśmy tego samego mężczyznę. Wiedziała, że pragniemy z Pawłem jak najszybciej się pobrać, od dwóch miesięcy nawet już mieszkaliśmy razem. Ale nie… Ona rzuciła mi w twarz oskarżenie.
– Zabiłaś mojego syna! – powiedziała z nienawiścią w głosie.
Zabiłam go?!? Śledztwo, które zarządziła prokuratura wykazało, że Paweł miał alkohol we krwi i że uczestnicy zabawy pili. Ale firma była na to przygotowana, mieli podpisane nasze oświadczenia, że alkohol spożywaliśmy na własną odpowiedzialność. Nawet nie wiedziałam, kiedy podpisaliśmy coś takiego, zbyt byłam podniecona rajdem i tym, jak go przyjmie Paweł. Firma została więc oczyszczona z zarzutów, śmierć mojego ukochanego uznano za nieszczęśliwy wypadek, za który odpowiadał tylko on sam. A ja zostałam ze swoim bólem…
Byłam tak załamana, że leczyłam się z depresji przez kilka lat. Przez lata także zabiegałam o to, aby matka Pawła mi wybaczyła. Aby zrozumiała, że w tym, co się stało, nie było przecież mojej winy! Ale ona nie chciała mnie znać! A kiedy tylko pojawiałam się w pobliżu, wyzywała mnie najgorszymi słowami. Moje kwiaty i znicze, które stawiałam na grobie Pawła, lądowały zawsze w śmietniku. I jak w takiej sytuacji mogłam się pozbierać?
Nie mogłam na to pozwolić!
Ale w końcu, po kilku latach, mi się to udało. Kiedy już wszyscy, na czele z moją rodziną stracili nadzieję, że kiedykolwiek wydobrzeję, zakocham się w kimś i wyjdę za mąż, poznałam Roberta. Starszy ode mnie o siedem lat, rozważny, nie przestraszył się mojego stanu psychicznego, tylko powoli walczył o moją miłość. Po dwóch latach ją zdobył i postanowiliśmy się pobrać. To z nim właśnie brałam ślub i uznałam, że nie zepsuje mi tego dnia jakiś głupi tort! Ten czy inny… „Goście i tak zjedzą go ze smakiem!” – pomyślałam.
I miałam rację. Ślub był magiczny, a i wesele udane. Prawie do końca… Jakoś już dobrze po północy, rozbawiona, wyszłam na chwilę na dwór, aby się ochłodzić. Może i nie powinnam, bo ciepło nie było, ale narzuciłam na siebie futro mamy i z lubością wdychałam rześkie powietrze. Niedaleko mnie, za rogiem budynku, rozmawiało jakichś dwóch mężczyzn. Nie widziałam ich, ale z tego, co mówili, domyśliłam się, że to kelnerzy albo inni pracownicy restauracji. Nie miałam zamiaru ich podsłuchiwać, ale po chwili to, o czym rozprawiali, przyciągnęło jednak moją uwagę!
– Wyobraź sobie, że babka się wściekła! – stwierdził jeden tonem sensacji. – Jak się tylko dowiedziała, dla kogo przyozdabia ten tort, to chwyciła za nóż i zrobiła z niego kompletną sieczkę!
– Co ty mówisz? Dlaczego? – zapytał drugi.
– Podobno panna młoda była winna śmierci jej syna. Nie mogła znieść, że teraz babeczka sobie wychodzi, jakby nigdy nic, za innego!
Kiedy to usłyszałam, ugięły się pode mną kolana. Przypomniałam sobie, że mama Pawła pracowała jako dekoratorka w cukierni. Ale skąd mogłam wiedzieć, że akurat w tej, w której złożyłam zamówienie na weselny tort? Przecież nie zrobiłam tego specjalnie, nie jestem tak okrutna… Zataczając się ze zdenerwowania jak pijana, wróciłam na salę.
– Co się stało, kochanie? – przestraszył się na mój widok Robert.
Ja jednak szłam prosto do mamy.
– Wiedziałaś? – zapytałam.
Od razu domyśliła się, o co mi chodzi.
– Nie – odparła. – Dowiedziałam się już po fakcie i nie chciałam cię denerwować szczegółami. Cukiernik przeprosił i zrobił nowy tort, ale już nie tak okazały, bo by nie zdążył.
– A matka Pawła? – zapytałam.
– Podobno straciła pracę.
Znów zakręciło mi się w głowie! Nie mogłam na to pozwolić! Dla mnie w tym momencie wesele się skończyło, bo mogłam myśleć już tylko o tej nieszczęsnej kobiecie, która pielęgnowała w sobie przez tyle lat nienawiść. I… czułam współczucie.
Kiedy opowiedziałam mężowi historię tortu, zaakceptował mój plan. Na drugi dzień po ślubie pojechaliśmy do cukiernika, uregulowaliśmy rachunek za oba torty i wyjaśniliśmy sytuację. Zrozumiał i obiecał, że przywróci mamę Pawła do pracy. A potem zawieźliśmy wszystkie kwiaty, które dostaliśmy od weselnych gości na grób Pawła. I tak symbolicznie pożegnałam się ze swoją przeszłością i dawną miłością. Tym razem nikt nie ruszył wiązanek.
Czytaj także:
„Pracodawcy wprost wyśmiewali moje wykształcenie. Uczelnia zrobiła na mnie świetny interes, a ja tylko zmarnowałem czas”
„Interesowały mnie przelotne romanse, a nie stałe związki. Do czasu aż poznałam Sebastiana. Ale trafiła kosa na kamień”
„Ekipa remontowa okradła mnie z pieniędzy i materiałów. Bezczelni dorzucili sobie jeszcze do łupu moje pamiątki rodzinne”