„Miałem być jej panem do towarzystwa, a nie męską prostytutką. Klepiemy z żoną biedę, ale nie sprzedam się za kilka stów”

Oszukany mężczyzna fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„To prawda, ledwie wiążemy koniec z końcem. Łapię się każdej fuchy, ale mam swój honor. Miałem okazje odkuć się trochę z biedy, ale szczerze? Wolę nadal jeść najtańszą mortadelę i móc spojrzeć w oczy żonie, niż sprzedawać się za kilkaset złotych napalonym kobietom”.
/ 12.11.2021 14:59
Oszukany mężczyzna fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Znaleźć stałą pracę na Wybrzeżu, zwłaszcza dla faceta, graniczy niemal z cudem. Tylko w sezonie można się załapać w gastronomii, ewentualnie na poranne sprzątanie plaż, ale to wszystko za marne grosze, w dodatku na śmieciowych umowach. A ja byłem już rok bez stałej roboty. Zakład, w którym pracowałem od kilku lat, upadł, podobnie zresztą jak wiele innych. Chwytałem, co mogłem, byle coś zarobić – mam przecież dwoje małych dzieci, a kasa z etatu Elizy ledwie starcza, żeby związać koniec z końcem.

Kiedy więc wreszcie dostałem pracę na hotelowym parkingu, mimo że za najniższą krajową, cieszyłem się, jakbym co najmniej prezesem jakiego banku został… Tamtego wieczoru sprzed roku zbierałem się na nocną zmianę, należało sobie kanapki do pracy zrobić. Obłożyłem pajdy chleba mortadelą i białym serem, co lepsze rzeczy zostawiając w lodówce dla dzieciaków. Praca nie była ciężka, nie potrzebowałem wyszukanych rarytasów… Zresztą żona wciąż miała mi za złe tę robotę. Mówiła, że gorzej już chyba trafić nie mogłem. Przy każdej okazji dawała mi odczuć swoją wyższość. Wciąż słyszałem, że w sumie to ona utrzymuje dom.

– Aż wstyd się przyznać, jak mnie kto zapyta, gdzie pracuje mój mąż – mimo woli usłyszałem któregoś wieczoru jej telefoniczną rozmowę z koleżanką. – I co ja mam odpowiedzieć, że Jurek za ciecia pod hotelem robi?! – sarknęła ze złością. – Parkingowy, też mi zajęcie… Mówię ci, Ola, wstyd.

No tak… Najchętniej w tamtej chwili zapadłbym się pod ziemię. Zawsze starałem się żyć uczciwie, w zgodzie ze swoimi zasadami i sumieniem. Ale moja żona tego nie docenia. Z jednej strony rozumiałem ją: swoją uczciwością nie nakarmiłbym naszych dzieciaków, nie wysłał na kolonie ani nie kupiłbym im butów i ubrań. Właściwie to Eliza na to wszystko zarabiała, więc źle się czułem we własnym domu, nie mówiąc już o jakimkolwiek poczuciu własnej wartości.

Nic nie tracę, zapytać zawsze można

Co gorsza, pracując na hotelowym parkingu, wciąż widziałem ludzi sukcesu. Przyjeżdżali wypasionymi brykami. Dobrze ubrani, na mnie patrzyli z góry. Znać było po nich grubszą kasę. Zastanawiałem się nieraz, kim są, gdzie pracują, gdzie mogą tak dobrze zarabiać, żeby ich było stać na to wszystko…

Zwłaszcza taki jeden – przyjeżdżał często na mój parking najnowszym modelem audi, zostawiał go na całą noc, a sam znikał w hotelu. Domyślałem się, że pewnie interesy tam jakieś robił, a może na panienki przyjeżdżał, odstresować się po ciężkim tygodniu…

Ale wróćmy do tamtego wrześniowego wieczoru. Nie było wtedy wielkiego ruchu. Wcinałem właśnie kanapki, gdy zobaczyłem czarne audi wjeżdżające na mój parking. Facet, który z niego wysiadł, był jak zwykle elegancki, już z daleka czułem zapach drogich perfum. Szedł w kierunku mojej budki z zadowoloną z siebie miną. Właściwie nic złego o nim nie mogłem powiedzieć, był sympatyczny, nie wywyższał się jak większość klientów i za każdym razem zostawiał spory napiwek.

Gdy patrzyłem, jak znika w hotelowych drzwiach, przyszło mi do głowy, że gdy będzie wyjeżdżał, zapytam go, co trzeba zrobić, żeby jeździć taką furą jak on. Może nie był to zbyt mądry pomysł, ale co tam – najwyżej mi nagada i nie zostawi napiwku. I tak zrobiłem, ośmielony resztą, jaką mi zostawił z rachunku.

– Chciałem pana o coś zapytać, ale… – zająknąłem się, bo jednak trochę głupio mi było.

– O co chodzi? – spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

– Ma pan taki samochód, no i w ogóle – spojrzałem wymownie na jego garnitur. – Gdzie trzeba pracować, co robić, żeby jeździć taką wypasioną furą?

Najpierw spostrzegłem zaskoczenie w jego wzroku, lecz po chwili roześmiał się głośno, jakbym powiedział niezły kawał.

– Dobrze pan pytasz – odparł. – Różne rzeczy trzeba robić, ale przede wszystkim to, co się potrafi najlepiej. Swoją robotę.

– Tak? Ja skończyłem technikum łączności z wyróżnieniem, w pracy zawsze byłem sumienny – pokręciłem głową. – Nigdy żadnej fuszerki, nic na boku. I gdzie się znalazłem? Na parkingu! – zaśmiałem się gorzko. – Tu u nas roboty dla facetów nie ma.

– Jest – oznajmił facet. – Tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać…

Zamilkł na chwilę, przyglądając mi się uważnie, a potem powiedział, że nawet miałby coś dla mnie, bo wyglądam na inteligentnego i kulturalnego gościa. Więc gdybym chciał, to odda mi swoje jutrzejsze zlecenie, bo jemu czasu brakuje. A klient jest w porządku, więc wszystko będzie okej.

Trochę zdumiony tą nagłą propozycją spytałem, co miałbym robić. Wtedy wyjaśnił, że przyjeżdża jego znajoma na kilka dni, zrelaksować się, no i trzeba by jej Gdańsk pokazać, Stare Miasto, potem spacer nocą na molo, jakaś kolacja, słowem, miałbym dotrzymać jej towarzystwa. Bo ona jest samotna, ale to miła, bardzo przyjemna i towarzyska kobieta, w dodatku hojna, więc mogę ją zabrać do najlepszej knajpy. A jemu odpalę dwadzieścia procent należności za pośrednictwo.

– Ale ten procent to od jakiej kasy? – zapytałem ostrożnie.

– To normalna transakcja – odparł, trochę zniecierpliwiony. – Ty oferujesz jej swoje towarzystwo, rozmowę, zatańczysz z nią, będziesz miły i uprzejmy, a kasę weźmiesz za swoje usługi – tu spojrzał na mnie tak trochę dziwnie. – Ona nie jest wymagająca. Będzie dobra na początek, jeżeli ci się taka robota spodoba.

Ludzie nie takie rzeczy robią dla kasy

Musiałem chyba mieć niezbyt mądry wyraz twarzy, bo elegant zaczął się znowu śmiać.

– Nie wiesz, jak to jest? – klepnął mnie w ramię. – To uczciwy interes, coś za coś. Twoje towarzystwo, adorowanie pięknej pani, i jej zapłata, całkiem niezła – tu wymienił kwotę, na jaką ja musiałbym pracować pół miesiąca! – Do tego darmowe drinki, dobre jedzenie, taksówki. Więc zastanów się, bo ileż ty tu możesz wyciągnąć… – powiedział, obrzucając pogardliwym spojrzeniem moją budę.

Zgodziłem się. Skusiła mnie chyba ta kasa. Wreszcie przyniósłbym do domu jakiś porządny grosz, Eliza byłaby zadowolona. No i robota żadna – powłóczyć się z jakąś kobitką wieczorem po knajpkach…

„Ludzie nie takie rzeczy robią dla pieniędzy” – pomyślałem.

To spotkanie miało się odbyć dwa dni później, w kawiarni na Starym Mieście. Tam Paweł – tak miał na imię gość od audi – miał mnie przedstawić klientce. Elizie powiedziałem, że dostałem niespodziewaną fuchę, ochronę imprezy w hotelu, nie zdziwił więc jej mój elegancki strój. A starałem się wyglądać jak najlepiej – świeżo ogolony i wypachniony, w nowym garniturze, w krawacie prezentowałem się naprawdę nieźle. Dostrzegłem uznanie w oczach kobiety, w której towarzystwie siedział w knajpce Paweł. Zadbanej i eleganckiej, ale raczej po czterdziestce.

Naprawdę nieźle nam się rozmawiało

Paweł wstał, gdy się do nich zbliżyłem, i dokonał prezentacji:

– To właśnie Jurek, zastąpi mnie tym razem, nie będziesz żałować – pocałował ją w policzek.

– Wierzę ci na słowo! – roześmiała się, a jej głos zabrzmiał młodo i dźwięcznie. – Jestem Ewa – wyciągnęła do mnie dłoń.

– Jak Ewa z raju – usiłowałem być dowcipny, chociaż ta sytuacja wcale mnie nie bawiła.

– Myślę, że tam mnie właśnie dzisiaj zabierzesz – kobieta obrzuciła mnie taksującym spojrzeniem, a ja zaczerwieniłem się jak smarkacz. – Właśnie do raju, ale najpierw obiad zjemy.

Wstając od stolika, Paweł puścił do mnie oko i życzył nam dobrej zabawy. Nie bardzo wiedziałem, jak się zachować, o czymś jednak musieliśmy rozmawiać. Zacząłem jej opowiadać o swojej poprzedniej pracy, w której miałem samodzielne, odpowiedzialne stanowisko. Słuchała uważnie, nie przerywała, tylko od czasu do czasu wtrącała swoje uwagi. Całkiem miło się z nią rozmawiało.

– Lubię tu przyjeżdżać, żeby złapać oddech, odpocząć trochę – uśmiechnęła się w którymś momencie. – Paweł zawsze stara się, żebym dobrze się bawiła. Myślę, że i tym razem też tak będzie… – zawiesiła głos i podniosła do ust kieliszek czerwonego wina.

– Ja też się postaram, aby pani… – zająknąłem się – abyś się nie nudziła, Ewo – zapewniłem ją, pełen szczerych chęci.

– Taką mam nadzieję – odparła z uśmiechem.

Nie wiem, czy mi się tylko zdawało, czy rzeczywiście usłyszałem w jej głosie jakieś dziwne nutki. Patrząc, jak kelner przynosi nam kolejne dania, aż jęczałem w duchu. Dobrze, że to nie ja miałem za nie zapłacić.

Po obiedzie poszliśmy na spacer na molo, do portu. Ewa była bardzo towarzyską kobietą, gadaliśmy i śmialiśmy się, jakbyśmy znali się od dawna. Dla mnie ten wieczór też był w pewnym sensie relaksem i nawet pomyślałem, że głupio mi będzie brać od niej kasę za dotrzymywanie jej towarzystwa. Ale co tam.

– W hotelu, w którym mieszkam, w restauracji gra dziś dobry zespół –w pewnym momencie przytuliła się mocno do mojego ramienia. – Potańczymy?

– Oczywiście – przytrzymałem jej ramię. – To będzie dla mnie sama przyjemność.

Ewę dobrze chyba tu znali…

Zaraz zjawił się przy naszym stoliku szef sali, podał szampana, przystawki. A potem tańczyliśmy, piliśmy, śmialiśmy się głośno. Było przyjemnie i nawet nie czułem już wyrzutów sumienia, gdy zbyt mocno przytulała się do mnie w tańcu. Szumiało mi w głowie, ten szampan był dobrej marki. Około północy pomyślałem jednak, że chętnie zakończyłbym już to spotkanie. Czułem się porządnie zmęczony – poprzednia noc nieprzespana na parkingu, teraz też już sporo godzin byłem na nogach. Uznałem, że już chyba powinienem pożegnać Ewę i wrócić do domu.

– Weźmiemy jeszcze jedną butelkę szampana, wypijemy ją już u mnie – kobieta nieoczekiwanie pocałowała mnie w policzek.

– Stęskniłam się – dotknęła palcami mojej sprzączki od paska spodni. – Chodźmy do pokoju.

– Ale ja… – zaskoczony odsunąłem się od niej. – Chciałbym wrócić do domu.

– Gdzie? – twarz Ewy przybrała nieprzyjemny wyraz. – Co ty chrzanisz, do jakiego domu? Jeszcze cała noc przed nami.

– Miałem dotrzymać ci towarzystwa, i tyle – odparłem. – Nie możesz chyba na mnie narzekać, było całkiem przyjemnie.

– Odbiło ci? – roześmiała się i rozpięła guzik mojej koszuli. – Chyba że grasz takiego, co to go zdobywać trzeba – niespodziewanie przylgnęła do mnie całym ciałem i pocałowała mnie w usta.

Dopiero teraz mnie oświeciło. Ależ ja głupi byłem. Myślałem, że dostanę taką kasę za spacery po molo, oglądanie statków w porcie i przytulanie na parkiecie… Ta kobieta wiedziała, czego chce, i to wcale nie było to, o czym ja myślałem. To była napalona babka, która za swoje pieniądze chciała mnie mieć w swoim hotelowym łóżku. Niedobrze mi się zrobiło, a wypity szampan nagle podszedł mi do gardła.

„Więc Paweł jest męską prostytutką, a ja dzisiaj miałem zacząć robić w tym interesie – uświadomiłem sobie. – Że też od razu się nie zorientowałem, w czym rzecz! Jak mogłem być taki naiwny”.

– Przykro mi, zaszło nieporozumienie – zdecydowanym ruchem odsunąłem kobietę od siebie.

– To, o czym pani myśli, w ogóle nie wchodzi w rachubę.

– Ejże, przecież była umowa! – krzyknęła, a złość wykrzywiła jej ładną twarz. – Za co ja ci płacę, jak myślisz, durniu?

– To z Pawłem pani miała taką umowę. A teraz przepraszam – ukłoniłem się i odwróciłem, chcąc wyjść, lecz jeszcze sobie o czymś przypomniałem.

Nie należę do mężczyzn, którzy pozwalają, żeby kobieta za nich płaciła. Z bólem serca, ale jednak sięgnąłem do portfela i wyjąłem z niego zaskórniaka zostawionego na czarną godzinę. Położyłem dwa banknoty na stół. Wróciłem do domu nocnym autobusem. Dobrze, że jechał naokoło, z godzinę chyba, bo miałem czas, żeby ochłonąć.

W życiu bym nie przypuszczał, że zostanę wzięty za męską prostytutkę! I gorąco mi się zrobiło na samą myśl o tym, że mogłem spotkać w tej hotelowej restauracji kogoś znajomego, że doszłoby to do Elizy. Dlaczego zgodziłem się na propozycję tego fircyka?!

Mortadela i biały ser wcale nie są takie złe

Kilka dni później na parking znowu zajechało czarne audi. Gdy Paweł mnie zobaczył, natychmiast skierował się w stronę mojej budki. Sprężyłem się w sobie. Wiedziałem, że czeka mnie niezła jazda z jego strony. W sumie zasłużyłem na ochrzan.

– Aleś się spisał! – powiedział ze złością. – Co ty, impotent jesteś? Wiesz, ile się musiałem nagłówkować, żeby udobruchać Ewę?

– To teraz tak się to nazywa?! – roześmiałem się. – W te klocki to ja jestem dobry, ale własna żona mi zupełnie wystarczy. A poza tym nie podałeś mi szczegółów.

– Sądziłem, że rozumiesz, w czym rzecz – wzruszył ramionami. – Taki niedomyślny jesteś?

– Chyba tak, proszę pana – przyjąłem służbowy ton, byłem w robocie, a on przyjechał jako gość.– I bardzo dziękuję za tę ofertę pracy, ale nie skorzystam.

Popatrzył na mnie jak na człowieka niespełna rozumu, jednak więcej się nie odezwał. Spojrzałem na jego czarną furę. Niech on sobie nią jeździ, mnie wystarczy moje stare punto. I robota parkingowego, przynajmniej na razie, bo będę dalej szukał czegoś w swoim zawodzie. Ale przynajmniej mogłem spojrzeć w oczy żonie i nie wracać do niej z łóżek innych kobiet, które mi płaciły.

To było dla mnie ważne – zachować twarz, żeby móc się bez wstydu przejrzeć w lustrze, choćby podczas golenia. A ta mortadela i biały ser wcale nie są takie złe, zwłaszcza gdy dołożyć do kanapki pomidora. Mogę je jeść ze smakiem jeszcze przez długi czas.

Czytaj także:
„Mój ojciec jest niepoważny i nieodpowiedzialny. Zastanawiam się, czy go nie ubezwłasnowolnić”
„Ożeniłem się z Marleną na prośbę matki. Lubiłem ją, ale nawet noce z nią były jak zbliżenia dwóch sopli lodu”
„Dla męża porzuciłam medycynę i stałam się kurą domową. Wykorzystał moją naiwność i zdradził z młodą pielęgniareczką”

Redakcja poleca

REKLAMA