Po dwóch latach terapii byłem na etapie, kiedy potrafiłem się przyznać do prawdy o swoim życiu. Oczywiście tylko przed sobą i po cichu, w myślach. Nawet terapeuta nie usłyszał niczego wprost. Na pewno odgadł prawdę, skoro kieruje nasze rozmowy w konkretne rejony, na odpowiednie tory, ale nie zmusza mnie do wypowiedzenia tych słów. Na głos chyba nigdy się do tego nie przyznam. Takie wyznanie zniszczyłoby życie nie tylko mnie, ale też ludziom, na których bardzo mi zależy.
Mam wspaniałą żonę. Karolina jest piękną kobietą, inteligentną, ciepłą i zabawną. I jest cudowną matką, taką instynktowną, po prostu wie, co robić, choć macierzyństwo to dla niej nowość. Nasza córka ma szczęście, że ma taką mamę. Poznaliśmy się przez jej brata Karola. Tak, ich rodzice nie wykazali się zbytnią kreatywnością, nadając imiona dzieciom, ale za to oni nadrabiali to w dwójnasób.
Boże drogi, czego myśmy nie wyrabiali razem z Karolem… To były piękne czasy, ale może lepiej, że już nie wrócą. Zachowywaliśmy się jak szaleńcy, nakręcały nas młodość, alkohol, skręty, chciwość, głód, ciekawość… Ale potrafiliśmy też rozmawiać godzinami, o wszystkim. Nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Moi rodzice żartowali, że Karol odciąga mnie od dziewczyn, że przez niego nie sprawię im żadnej synowej, bo nie mam czasu na to, by poznać jakąś kandydatkę… No to Karol poznał mnie ze swoją siostrą.
Ani trochę nie przeszkadzała mi jego obecność
I wpadłem po uszy. Zauroczyłem się Karoliną od pierwszego wejrzenia, ona mną chyba też, bo szybko zostaliśmy parą. Była żeńską wersją swojego brata, szaloną, zabawną, ale także mądrą i uroczą. Czy to dziwne, że nie chciałem wypuszczać jej z rąk? Dość szybko przerobiliśmy wszystkie etapy – chodzenie ze sobą, wspólne mieszkanie, zaręczyny, ślub. Nie musieliśmy, chcieliśmy. Chciałem, by ta dziewczyna została moją żoną, chciałem należeć do jej rodziny.
– Stary, będziesz nie tylko moim kumplem, ale także szwagrem. Nie ma bliższego członka rodziny niż szwagier! – śmiał się Karol, a ja przytakiwałem.
Nie ma takiej rzeczy na świecie, której nie dokonałoby dwóch szwagrów. To ogólnie znane prawo natury. Po ślubie moja żona wyprowadziła się z rodzinnego domu, a do nas niemal wprowadził się jej brat. Karol przesiadywał u nas cały czas, póki Karolina go nie wygoniła, byśmy mieli trochę prywatności.
– Od niedawna jesteśmy małżeństwem, a nie mamy chwili dla siebie – narzekała. – Tobie to nie przeszkadza? Jakbyś wolał spędzać czas z nim, a nie ze mną!
– No co ty, kochanie…
Ale było w tym stwierdzeniu ziarnko prawdy: mnie osobiście Karol ani trochę nie przeszkadzał. Mógł siedzieć u nas od rana do wieczora, mógł zostawać na noc. Miałem obok najlepszego kumpla, czy było w tym coś złego?
Kiedy urodziła się Natalka, Karol nie mógł się nią nacieszyć. W przeciwieństwie do większości wujków, którzy spojrzą na dzieciaka z daleka i szybko się wycofują, on naprawdę lubił zajmować się malutką. Nosił ją na rękach, przewijał, wychodził z nią na spacery, gdy Karolina chciała posprzątać lub odpocząć. Był wujkiem na medal. Uwielbiałem patrzeć na to, jak buduje relacje z moim dzieckiem. Ja sam byłem jedynakiem, podobnie jak moja mama, a jedyna siostra taty mieszkała bardzo daleko; cieszyłem się więc, że moja córa będzie miała liczniejszy zastęp krewnych w pobliżu.
Moja żona ciągle jednak wyrzucała Karola z domu, gdy tylko wracałem. Gderała, że na pewno będziemy pić, choć nie tknąłem alkoholu, od kiedy zaszła w ciążę, nawet małego piwka. Mówiła, że na pewno będzie musiała wokół nas skakać, choć staraliśmy się ją wyręczać, by mogła w spokoju odsapnąć. Zajmowaliśmy się dzieckiem, a przy okazji pogadaliśmy, obejrzeliśmy mecz, cóż w tym zdrożnego? Zupełnie nie rozumiałem jej pretensji.
– Karol, nie bądź zła… Kocham cię, więc…
– Nie mów do mnie per Karol! – rozdarła się. – Czy ja jestem moim bratem?! Wszyscy tak mnie nazywali w szkole, jakbym nie miała własnego imienia, a teraz mój osobisty mąż robi to samo! Może to mojego brata kochasz tak naprawdę, a nie mnie?
– Co ty opowiadasz? – zrobiłem oczy jak pięciozłotówki.
Jakby odemknęły się we mnie jakieś drzwiczki
Autentycznie mnie zszokowała tym oskarżeniem, ale nie wycofała się.
– A tak! Żebyś wiedział! Mam wrażenie, że ożeniłeś się ze mną tylko dlatego, żeby nie stracić kumpla, żeby być z nim jeszcze bliżej, a nie dla mnie samej.
– Bredzisz! – warknąłem i wyszedłem z domu, nie chcąc słuchać dłużej tych bzdur.
Jednak podczas spaceru coś we mnie drgnęło. Słowa, które moja żona wyrzucała z siebie bez zastanowienia, z prędkością karabinu maszynowego, poruszyły we mnie jakąś tajną strunę i ciągle dźwięczały mi w głowie. Może kochasz mojego brata, może kochasz mojego brata…
No oczywiście, że go kochałem, był mi bardzo bliski – jako przyjaciel, jako szwagier tym bardziej. Ale czy tylko w ten sposób? To wtedy umówiłem się na pierwszą wizytę u terapeuty. Chciałem porozmawiać, poradzić się, jak poukładać kwestie rodzinne, by nie urazić Karoliny, a jednocześnie nie stracić kontaktu z jej bratem. Nie chciałem ukrywać, że za nim tęsknię, nie chciałem tęsknić… Jedno spotkanie, drugie, kolejne…
Sprawa, z którą przyszedłem, w międzyczasie rozwiązała się w naturalny sposób – Karol poznał Anitę, związał się z nią i planują ślub. Miałem zatem więcej czasu wyłącznie dla żony i córki, ale nie przestałem chodzić na terapię. Okryłem bowiem coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Ja naprawdę zakochałem się w Karolu. Oczywiście, Karolina była dla mnie bardzo ważna, uwielbiałem moją żonę, mogłem z czystym sumieniem powiedzieć, że ją kocham, ale… Nie tak jak jej brata.
To z Karolem chciałem przebywać non stop, to z nim pragnąłem rozmawiać i dzielić się wszystkim. Od momentu, kiedy to sobie uświadomiłem, stałem się innym człowiekiem. Byłem przerażony. Przecież to niemożliwe! Nigdy w życiu nie podobali mi się mężczyźni! Zawsze ciągnęło mnie do dziewczyn, miałem żonę i dziecko, na litość boską! Rodzina nie była dla mnie jakąś przykrywką czy coś. Kochałem żonę, i to szczerze, lubiłem się z nią kochać. A jednak…
Marzyłem o Karolu każdego dnia. O tym, żeby spędzać z nim czas, żeby nie rozstawać się ani na chwilę, być z nim w dzień i w nocy, choć wcześniej nigdy nie myślałem o nim w ten sposób. Jakby coś zaskoczyło albo odemknęły się we mnie jakieś niewidzialne dotąd drzwiczki.
Muszę się cieszyć tym, co mam
Czuję, że okłamuję wszystkich wokół. I pewnie tak jest. Lawiruję między kłamstwami a półprawdami, żeby nikt się nie domyślił moich zakazanych uczuć. Kiedy przebywamy z Karolem razem, w jednym pomieszczeniu, staram się zbyt długo nie zatrzymywać wzroku na jego twarzy, na jego ustach, oczach, żeby nikt nie nabrał podejrzeń, zwłaszcza on. Rozmawiamy jak dawniej, ale ograniczam czas i liczbę tych rozmów. I pilnuję się, by go nie dotykać. Boję się jakiegoś iskrzenia.
Tego, że się nie powstrzymam i spróbuję sprawdzić, jak to ze mną jest, kim jestem, czego pragnę, gdy jestem z nim, tylko z nim… Ale po co? Co zrobię z tą wiedzą? Nic. Więc zachowuję dystans. Nie chcę zranić mojej żony. Jeszcze bardziej nie chcę wystraszyć Karola. Jeśli dowie się, co do niego czuję, może mnie odepchnąć, znienawidzić, zerwać wszelkie kontakty. Nie, nie, nie, nie jestem na to gotowy. Ten sekret pozostanie ze mną tak długo, jak długo będą żyć we mnie uczucia do Karola.
Patrzę na siebie w lustrze i nie wiem, kogo widzę. Dawnego siebie, który był nieskomplikowany i zakochany w swojej ślicznej dziewczynie? Czy siebie obecnego, który tłamsi głęboko w środku wstydliwy sekret? W myślach wyobrażam sobie, że na rodzinnej imprezie wstaję i mówię głośno, co czuję. W zależności od mojego nastroju rodzina albo gratuluje mi odwagi, albo linczuje. Nigdy jednak nie widzę, nawet w wyobraźni, jak reaguje Karol. To dla mnie tajemnica. Tkwi we mnie zadra, która boli, uwiera. Muszę przywyknąć.
Terapeuta stara się mnie nakierować na tematy związane z sekretami. Doskonale wie, kiedy jego pacjent kłamie albo unika mówienia całej prawdy. W końcu takie ma zadanie: dotrzeć do najbardziej skrywanych cierni, które siedzą w ludziach, by je poruszyć, wydobyć i uwolnić. Ze mną nie pójdzie mu łatwo. Boję się przyznać do tego, co mnie dręczy. Nawet przed kimś, kogo obowiązuje tajemnica zawodowa.
Wracam do domu, całuję żonę, przytulam córeczkę i czuję, że jestem szczęściarzem. Mam tyle szczęścia w życiu. A jednak los zakpił ze mnie i dodał klauzulę zapisaną małym druczkiem… Gdy zapada zmrok i kładę się do łóżka, marzę zupełnie o czymś innym, o kimś innym, choć wiem, że nie zrobię nawet małego kroku w stronę spełnienia tego nierealnego marzenia. Pozostaje mi z tym żyć. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu. Mam nadzieję, że nie przez lata. Że kiedyś zapomnę i będę umiał cieszyć się tym, co już mam.
Czytaj także:
„Nasz brat ożenił się z pazerną prostaczką. Zmienił nasze życie w koszmar tylko po to, żeby go nie zostawiła”
„Przebojowa siostra bliźniaczka znalazła mi męża. Przetestowała go nawet w łóżku, choć on nie ma o niczym pojęcia...”
„W okolicy zaczęły ginąć młode kobiety. Byłam w szoku, gdy do mnie dotarło, że to się dzieje, gdy mój facet idzie biegać”