Katarzyna Troszczyńska: Matka bez samochodu to...
Aneta Matuszewska: Kobieta w panice? Przynajmniej taka kobieta jak ja. Samochód jest częścią mojego macierzyństwa, choć nie tylko. Potrzebuję go w pracy, wszędzie. Od zawsze mnie nosi. Dzięki temu, że jeżdżę - jestem wolna. Kiedyś przez chwilę nie miałam auta i to był okropny czas, bo mnie nosiło. Chociaż mam superprzyjaciół, rodzinę, często pożyczałam od nich samochód, żeby gdzieś wyjechać z dziewczynkami na weekend.
Gdzie wyjeżdżałaś?
Wszędzie, gdzie się dało. Sama z dziećmi zjechałam pół Europy. Ale jedną z fajniejszych podróży przeżyłyśmy z moim byłym mężem, tatą dziewczynek. Przez miesiąc jeździliśmy po Europie. Marysia miała wtedy 3 lata, a Zuzia 6. Zaplanowaliśmy trasę przez największe stolice europejskie i parki rozrywki. Byliśmy w Niemczech, Belgii, Antwerpii, Holandii, we Francji, w Paryżu i Disneylandzie. Wracaliśmy przez Włochy i Luksemburg do Polski.
Jak dziewczynki zniosły podróż?
Idealnie, bo one od małego przyzwyczajone są do podróżowania. Jeżdżąca matka musi być tylko przygotowana i zaopatrzona w takie rzeczy, jak laptop albo tablet, bajki, kolorowanki, lalki. Ja na każdy wyjazd zabierałam pudło zabawek. Poza tym jazda działa na moje dzieci usypiająco. To pewnie dlatego, że jeżdżą od urodzenia. Zuzia miała tydzień, gdy pojechałyśmy z pierwszą wizytą do mojej przyjaciółki. Śmieję się, że na wczesnym etapie macierzyństwa używałam częściej fotelika samochodowego niż wózka. Odwiedzałam koleżanki, które też miały dzieci, rodzinę, wszystkich bliskich.
Nie potrafiłam usiedzieć w domu. Nie bałam się też dalszych podróży. Mąż miał trasę eventową, a zaczynał się weekend? Wsadzałam dziewczynki do samochodu i jechałam do niego. Podróżowałam po całej Polsce: góry, morze, jeziora.
Dwa lata temu wsiadłam do samochodu i pojechałam do Chorwacji, 1400 km. Jazda samochodem jest jedną z nielicznych rzeczy, która mnie relaksuje. Kiedy mam problem, którego nie potrafię rozwiązać wsiadam do samochodu i jeżdżę. Najlepiej mi to wychodzi w nocy. Nawet gdy zostałam samotną mamą, nie zaprzestałam tych nocnych wycieczek. Usypiałam dziewczynki, prosiłam sąsiadkę, żeby z nimi chwilę posiedziała, wsiadałam w auto i jeździłam po Warszawie, słuchając muzyki. To jedyny moment, gdy mam święty spokój. Śpiewam, krzyczę, wrzeszczę - w zależności od nastroju. Czasem analizuję. Kilka dni temu wracałam z Krakowa w strasznych korkach. Trasa w przebudowie. Hania, moja współpracownica spała, Zuzia, starsza córka, którą zabrałam - też. Tak naprawdę przez 6,5 godziny byłam sama ze sobą w samochodzie. Nie nudziłam się, bo to był czas prywatnego coachingu. Myślałam o tym, co się dzieje u mnie w życiu, w którym miejscu jestem, gdzie chce być za rok.
Myślałaś o pracy, życiu osobistym?
O wszystkim, mieszkaniu, miłości, ludziach, którzy mnie otaczają, finansach, planach. O firmie. O dzieciach. Co kuleje, co trzeba naprawić. I jednym z wniosków było to, że koniecznie muszę gdzieś zabrać dziewczyny na wspólny wyjazd, bo dawno nigdzie nie byłyśmy. Zazwyczaj raz w miesiącu gdzieś jeździmy same na weekend. Ostatnio - w styczniu byłyśmy nad morzem w SPA. Tam Marysia miała urodziny, a potem pojechałyśmy do Egiptu. Bo to, że sama podróżuję po Europie to jedno, ale z podróżowaniem po świecie też nie mam problemu. Nieważne, czy to samochód, czy to samolot.
Pamiętam czas, kiedy zarobiłam pierwsze poważne pieniądze. Spełniłam swoje marzenie, poleciałyśmy na Malediwy, potem, jak wróciłyśmy posadziłam dzieci przed globusem i poprosiłam, żeby pokazały miejsce, gdzie chcą lecieć. Skoro ja zrealizowałam swoje marzenie z dzieciństwa, to one nie muszą czekać 30 lat. Marysia wybrała Nowy Jork, Zuzia wahała się między Miami, a Meksykiem.
Myślisz, że takie „mobilne” życie jest dobre dla dzieci?
Bardzo je rozwija. Pilnuję tego, żeby zawsze poznawać coś nowego podczas podróży. Nie ma tylko zabawy. Raz zwiedzamy galerii sztuki nowoczesnej, kiedy indziej idziemy do muzeum. Dopiero później jest czas na rozrywkę i relaks. Dziewczynki uczą się też spontaniczności. Na przykład do Chorwacji jechała grupa znajomych. O ich wyjeździe dowiedziałam się poprzedniego wieczoru. „My też pojedziemy” - pomyślałam. Znajomi wysłali mi nazwę hotelu, zapytałam mailowo, czy mają wolny pokój. Gdy rano odpisali, że tak, wyciągnęłam walizki i poszłam budzić dziewczyny: „wstawajcie, jedziemy do Chorwacji”. Zaczęły piszczeć z radości. Spakowałyśmy się w godzinę, w nocy byłam już pod Dubrovnikiem. Ale one, choć uwielbiają takie życie, czasem komunikują: „mamo, wystarczy”. Taki był moment w zeszłym roku, gdy zaczynało robić się cieplej. Wyjeżdżałyśmy co weekend, bo organizowałam eventy w całej Polsce, wtedy któraś z nich jęknęła w końcu: „ten weekend w domu”. I ja wtedy odpuszczam, bo wiem, że potrzebują regeneracji, posiedzenia w domu, ponudzenia się.
Czy te twoje podróże nie są tylko rozrywką dla bogatych?
Absolutnie nie. Oczywiście, jeśli masz pieniądze, możesz mieć lepszy samochód, spać w lepszych hotelach, latać dalej. Ale tego ducha się ma albo nie ma. I pieniądze nie grają aż takiej roli. W lutym tego roku obudziłam się i pomyślałam: „Wow, jest pięknie, musimy coś dzisiaj zobaczyć”. Spytałam córek, czy pojedziemy na obiad do Kazimierza, ucieszyły się. Podjechałyśmy, zjadłyśmy i wróciłyśmy. Nawet chyba na spacer za daleki nie poszłyśmy, bo było minus piętnaście stopni. Wcześniej jeździłam na Mazury, wynajmowałam jakiś niedrogi domek i tak spędzałyśmy tydzień.
Lubisz duże samochody?
Teraz mam duży, ale do niedawna miałam mały i jeździłam wypakowana po dach. Byłam kwintesencją podróżujących w PRL-u maluchem, tylko że miałam samochód innej marki. Duży samochód to komfort.
A jak sprawdza się samochód na co dzień?
Też jest niezbędny, choć dziewczyny szkołę mają blisko i chodzą do niej na piechotę. Ale używamy auta do wszystkiego - to trzeba podjechać do ortodonty, to załatwić podręczniki. To podjechać do galerii. Większości rzeczy w swoim życiu nie zrobiłabym bez auta, słowo.
Aneta Matuszewska bez samochodu nie wyobraża sobie życia. (Fot. Szymon Żurawski)
Poznajcie inne historie mam za kółkiem - polecamy wywiad