Mam 62 lata, teściową jestem od pięciu. Ale mój syn, dziś 33- latek, ze swoją żoną jest od początku studiów. Przeszłyśmy we dwie (ja i moja synowa) piekło. Same sobie to urządziłyśmy.
Paradoksalnie, to ja wyciągnęłam rękę. Nie miałam wyjścia, bo synowa odcięła mnie od kontaktów z wnukiem. Dużo mnie kosztował telefon do niej i prośba o spotkanie. Ale nie żałuję. Ona też nie. Wybaczyłyśmy sobie wszystko. I dziś wiem, że można to zrobić.
Początek znajomości z synową
Z mojego punktu widzenia - miła, kulturalna, grzeczna dziewczyna. Taka była synowa na początku. Bardzo lubiłam poprzednią dziewczynę syna, trudno mi było się więc przekonać do nowej. Trzymałam ją na dystans. Potrafię być szorstka. Poza tym miałam problem z tym „przymilaniem” się Ani. Uważałam, że na to trzeba czasu, nie wiadomo jak z nimi będzie, a ja nie chcę się już przywiązywać do kolejnej dziewczyny.
Z jej punktu widzenia - byłam opryskliwa, nieprzyjazna, często wspominałam byłą. Porównywałam.
Budowanie gniazda przez młodych
Z mojego punktu widzenia - chciałam, żeby syn dokształcał się za granicą. Poświęciłam całe moje życie, żeby mieć pieniądze na jego wykształcenie. Szokiem było dla mnie to, że dla Ani rzucił dobre stanowisko, zrezygnował z fajnego kontraktu. Przewartościował swój świat. Ja w jego nowym świecie nie potrafiłam się odnaleźć. Wyprowadził się do Ani, rzadko odwiedzał mnie i rodzeństwo.
O ile wybory zawodowe akceptowałam, ciężko mi było pogodzić się z tym, że przestał odwiedzać schorowaną babcię, że nie dzwonił do siostry, że zlekceważył brata. Tłumaczyłam sobie, że mam z tym problem, bo w jakimś sensie go straciłam. Już nie dzwonił, nie radził się. Gdy się pojawiali, Ania krytykowała nasz, rodzinny sposób życia. Ciche złośliwości, że spędzamy wszystkie święta razem, że często się widujemy. Coraz bardziej jej nie lubiłam.
Z jej punktu widzenia - rodzina jej nie akceptowała, a ona czuła się nieswojo. Miała kompleksy na naszym punkcie, czuła presję, że powinna być jakaś. Poza tym zazdrościła nam bliskości, miała bardzo złe relacje z mamą, ojca nie widywała.
Rodzinna codzienność
Z mojego punktu widzenia - wzięli wielki dom na kredyt, choć ona miała niedużą firmę eventową, właściwie nie zarabiała. Wszystko spoczęło na moim synu. Do szaleństwa doprowadzało mnie, gdy widziałam, że wybiera najdroższe meble, a kuchnię projektuje jej znany projekt. Wtedy kilka razy powiedziałam coś ostrego. Przesyłałam też synowi pieniądze, bo wydawało mi się, że w ten sposób go odciążę.
Z jej punktu widzenia - to mój syn namawiał ją na ten dom, ona chciała coś mniejszego (syn to potem przyznał). Uważała, że jej nienawidzę i się wtrącam. Wpycham się na siłę z pomocą. Ja ją traktowałam, jak młodą, zadufaną w sobie kobietę, która nie rozumie, że za pewne decyzje finansowe wszyscy ponoszą kiedyś odpowiedzialność, ona mnie jak nadopiekuńczą matkę swojego męża.
To trwało kilka dobrych lat. Gdy urodził się wnuk, miałam wrażenie, że to ja mam znacznie więcej dobrej woli. Biegałam na psychoterapię, rozmawiałam z przyjaciółkami, czułam się winna, gdy czasem nie mogłam zająć się wnukiem, bo moja synowa uważała, że powinnam być na każde jej zawołanie. Traktowała mnie jak zło świata.
Paradoksalnie nasza rozmowa była przełomem. Choć to ja zachowałam spokój, odwoływałam się do racjonalnych argumentów. Gdy jej słuchałam, otwierałam oczy szeroko ze zdumienia. Troska była odbierana jako atak, postawienie granic jako wrogość i niekochanie wnuka, miłość do syna, jako zabieranie jej miłości. Jak można się tak nie zrozumieć?
Nie teściowe są złe. Nie synowe. Zły jest brak rozmowy
Niewyjaśnianie rzeczy od samego początku. Dwie zupełnie różne osoby mogą się porozumieć. Nie tylko dla dobra rodziny. Dla siebie. Tylko nic z tego nie będzie, jeśli zamiast rozmawiać, będą się tylko obgadywać. Albo mówić: „to ja mam rację, niech ona przeprasza”.
Polecamy! Z humorem: sprawdź jaką będziesz teściową - psychotest
Z życia wzięte: Moja historia z teściową może skończyć się tragicznie. Boję się, że stracę męża...