Dlaczego matki wciąż mają poczucie winy

rysunek przerażonej kobiety fot. Fotolia
"Wydział ścigania Złych Matek widzi wszystko i jest nieodmiennie w najwyższym stopniu gotowości" pisała Ayelet Waldman w swojej krzepiącej, przywracającej wiarę w kobiecą solidarność "Złej matce". Bo też (niestety!), najbardziej gorliwymi funkcjonariuszkami Wydziału są inne kobiety, inne matki. I to nie tylko w Polsce.
/ 07.03.2018 09:56
rysunek przerażonej kobiety fot. Fotolia

Ostatnio w pobliżu mnie, co chwilę rodzą się dzieci. Wyczekane, wymodlone, ukochane. Koleżanki - młode mamy to świetne dziewczyny - inteligentne, oczytane, dowcipne, dbające o zdrowie i kondycję. Mają u boku fajnych partnerów, na których mogą liczyć i którzy ani myślą migać się od rodzicielskich obowiązków. Powodzi im się nienajgorzej, szału nie ma, ale na chleb z masłem wystarczy. W przeciwnym razie żadna z nich nie sprowadzałaby na świat nowego człowieka. Zanadto są odpowiedzialne i świetnie rozumieją, że dziecko to nie tamagotchi. Sielanka. 

Prawie. 

Kilka dni temu spędziłam kilka chwil z jedną z nich. Akurat miała pecha, jej młode darło się wniebogłosy z powodu niewiadomego i za Chiny Ludowe nie dawało uspokoić. Nie pomagały smoczki, lulanie, tulanie, bujanie, karmienie, chustowanie, śpiewanie. Ani mama, ani tata, ani żadne z cioć i wujków. Przykrywanie, ani odkrywanie. Zabawianie, ani wyciszanie. Nic. Nie minęło więcej niż 10 minut, a Moja Dobra Koleżanka, połykając łzy, wypowiedziała łamiącym się głosem zdanie, od którego pękło mi serce: 

"Co ze mnie za matka, skoro nawet nie umiem uspokoić własnego dziecka?".

Było w tych słowach tyle rozpaczy i frustracji, ile tylko może w jednym zdaniu zmieścić kobieta, która czuje, że nie ma nic na swoją obronę. Dobry boże – pomyslałam – dlaczego ona uważa, że musi się tłumaczyć? I dlaczego się obwinia? Przecież to się po prostu zdarza. I tyle.

Tu (znając polski internet) potrzebne są didaskalia. Dziecko nie było chore (chwilę później sprawdził to lekarz), ani głodne. Koleżankę otaczali akurat serdeczni znajomi, najbliższa paczka, przyjaciele po prostu (więc zero presji i "cioć dobra rada"). Sama koleżanka nie jest histeryczką, nie ma skłonności do przesady ani teatralnych gestów. Generalnie fajna, zaradna, pogodna mama w przyjaznym wspierającym otoczeniu. Skąd więc tak straszne poczucie klęski? Tak rozpaczliwe wyznanie? Tak dojmujące poczucie winy? Z powietrza? 

Tak, z powietrza.

Niedawno w  bardzo ciekawym wywiadzie prezes Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego mówił:

"Macierzyństwo w Polsce staje się aktem heroicznym, bo naprawdę trudno znaleźć w Europie kraj tak bardzo nieprzyjazny młodym matkom. One są nieustannie atakowane i dyskryminowane".

I dalej: " To jest w ogóle niezwykłe, że wszyscy wiedzą lepiej od matek, jak one mają się zachowywać - jak karmić, jak wychowywać dzieci, gdzie z nimi przebywać, a gdzie nie. Trwa nieustanna tresura. Jeśli coś w Polsce świetnie działa, to zarządzanie kobiecym ciałem, przywoływanie kobiet do porządku". Otóż to. 

"Wydział ścigania Złych Matek widzi wszystko i jest nieodmiennie w najwyższym stopniu gotowości" pisała już parę lat temu Ayelet Waldman w swojej wspaniałej, krzepiącej, przywracającej wiarę w kobiecą solidarność "Złej matce". Bo też (niestety!), najbardziej gorliwymi funkcjonariuszkami Wydziału są inne kobiety, inne matki. I to nie tylko w Polsce. 

Co je motywuje? Napisano (i nadal pisze się) na ten temat tomy. Ale pewnie najprostsza odpowiedź brzmi – wszystkie tkwimy w tym bagienku tak głęboko, że nie czujemy nawet, jak wciągamy do niego kolejne kobiety. Wściekałyście się, gdy was po raz setny pytano "a czemu to dziecko nie ma czapeczki i czy ten kocyk to nie za cienki?" No to teraz z ręką na sercu – ile z Was patrzy krzywo na matkę nie-dość-zakutanego-pod szyję niemowlaka albo kilkulatka w krótkim rękawku, choć już wieczory chłodne? 

Ile z was zadało koleżance pytanie – sztylet w plecy – "a może coś zjadłaś?", gdy poskarżyła się na marudnego kilkumięsięczniaka, którego karmi piersią?

Ile zapytało z nutą przygany: już/jeszcze wracasz/nie wracasz do pracy/karmisz piersią/karmisz butelką/posyłasz do żłobka/jedziesz w delegację/na urlop tylko z mężem? Itp. Itd. etc. 

Mechanizm śledzenia i osądzania matczynych potknięć rozpędził się tak świetnie, że działa bez zarzutu nawet wtedy, gdy nikt cię akurat nie trzyma na muszce. Kontrolujemy się same. Osądzamy i wymierzamy sobie karę. Zanim zrobią to inni. Jak moja koleżanka. 

I jak u Orwella: "Policja Myśli obserwowała go niczym owada pod lupą. Uwagi funkcjonariuszy nie umknął żaden jego czyn, żadne słowo; znali nawet jego myśli. (...) Nie potrafił dłużej walczyć z Partią. A zresztą, Partia ma rację. Musi mieć, bo czy nieśmiertelny, zbiorowy mózg może się mylić? Według jakich zewnętrznych kryteriów można oceniać jego sądy? Normalność to średnia statystyczna. Należało jedynie nauczyć się myśleć tak jak oni".

Wielki Brat patrzy. Wydział Ścigania Złych Matek widzi. 

I wszystkie jesteśmy winne, gdy "normalność to średnia statystyczna". 

A paragraf zawsze się znajdzie. Dajcie mi tylko człowieka. 

Przeczytaj też:

Redakcja poleca

REKLAMA