Po tym, jak opublikowaliśmy na Polki.pl tekst o dziennikarce, która zaoszczędziła 90 tys. zł, posypało się mnóstwo komentarzy. Przeczytajcie je koniecznie. Oprócz słów krytyki lub podziwu, do naszej redakcji dotarł list od czytelniczki - pani Doroty. Poruszający.
Dzień dobry,
postanowiłam napisać, żeby pokazać Wam w redakcji, że życie prawdziwej Polki jest inne, niż się wam wydaje. Po przeczytaniu artykułu o oszczędzającej dziennikarce po prostu musiałam.
Mam 31 lat, skończone studium rachunkowe, mam męża i 2 dzieci. Zarabiam 15 zł brutto na godzinę. Pracuję jako kierownik sklepu spożywczego. Nie mam etatu. Zwykle wyrabiam jakieś 150 godzin, bo ktoś musi zająć się dziećmi, przypilnować, czy odrobiły pracę domową. Zarabiam jakieś 1800 zł. Mąż pracuje na etacie. Ale wcale dużo więcej nie ma – jakieś 2500 zł. Nie jesteśmy patologiczną rodziną. Oboje mamy wykształcenie, pracę. Ale na 4-osobową rodzinę to jak zawsze za mało. Opłaty za rachunki pożerają połowę. Nie wspomnę o jedzeniu.
Piszecie, że dziennikarka z artykułu oszczędzała na ubraniach, kawie, przyjemnościach. No i co? Co z tego? Myślicie, że mnie stać na przyjemności typu kawa w kawiarni? Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam w restauracji? Chyba jak jeszcze z mężem randkowaliśmy, bo teraz to nie ma szans. Od czasu do czasu idziemy z dziećmi na frytki.
A co do tych przyjemności i ubrań. Życie nie kończy i nie zaczyna się w Warszawie. My tu nie zarabiamy po 5 tys. na głowę. Człowiek po pracy nie biegnie na zakupy, tylko do spożywczaka, żeby mieć co do garnka włożyć. Nowe ubrania, PERFUMY? Błagam! Na ślub, komunię, chrzciny. Jak się coś porwie, zniszczy, jak buty przesiąkają i już po kolejnej próbie sklejenia okazuje się, że nic już się nie da zrobić. Jeansy kupuję, jak stare mi się porwą na tyłku. Do fryzjera chodzę raz w roku, bo sama sobie podcinam włosy. Kosmetyczka? Pedi i mani? To nie o mnie. U kosmetyczki byłam 2 razy w życiu. Raz na studniówkę. 2 raz na własny ślub. I pewnie kolejny raz pójdę na ślub dzieci, ale to jeszcze kawał czasu.
Ja nie biegam do sklepu po nowy sweterek czy kieckę. Mnie problem za małej szafy nie dotyczy! Ani żarty o kobietach, które nie mają się w co ubrać, chociaż mają pełną szafę. Przecież to są opowieści z księżyca. Ani ja, ani moje znajome w większości nie mają takich problemów!!!
Ale moim dzieciom nic nie brakuje. Nie chodzą wprawdzie w markowych ciuchach. Ale zawsze mają świeże ubranka, wyprasowane, czyste. Mają książki, zeszyty, przybory. Na wakacje nie jeżdżą za granicę. Raz byliśmy z nimi nad morzem. Musieliśmy oszczędzać z mężem kilka ładnych miesięcy, ale się udało. Z reguły lato spędzają u dziadków, żeby było taniej.
W artykule zachęcacie do oszczędzania. Ale z czego??? Jak mam oszczędzać, jak ledwo wiążę koniec z końcem? Jak mi na miesiąc zostanie w tym moim domowym budżecie jakieś 100 zł, to jest sukces. Jak raz zepsuła się nam kuchenka gazowa, to była prawdziwa tragedia. Wyjąć od razu 1000 zł?! Jak??? Z czego? Na naprawę też nas nie bardzo było stać, bo specjalista zażyczył sobie 150 zł - 100 za część i 50 za robociznę. Musieliśmy się zapożyczyć u szwagierki. Stres ogromny i wstyd w jednym. No ale przecież gotować trzeba. Oddaliśmy po 2 miesiącach.
A więc jak mam zaoszczędzić? Proszę mi wierzyć. Nie da się. Nawet jak będę się stosować do największych zasad oszczędzania. Musiałabym chyba zrezygnować z jedzenia. Albo nie płacić rachunków. Ale jak się jest matką, to nie ma się takich absurdalnych pomysłów. Proszę więc: nie piszcie o nierealnych sytuacjach jakiejś celebrytki z USA czy skądś tam. W Polsce życie wygląda inaczej. Tu się haruje i zarabia grosze. Pieniądze tak szybko, jak wpadają na konto, tak szybko z niego znikają. O pracę jest ciężko, więc każdy się jej kurczowo trzyma. Oszczędności, wczasy, miliony monet wydane na szoping? Proszę, z czym do ludzi. Nie wszystkich stać na luksusy, na obiady w knajpie, ciuchy i relaks w SPA.
Pozdrawiam Was serdecznie,
Dorota