Nasza czytelniczka Izabela ma dylemat związany z jej pracą w banku. Atmosfera i warunki pracy ją przerażają i bardzo stresują. Izabela nie wie, czy powinna odejść.
Droga Redakcji i Czytelniczki,
piszę do was w sprawie mojej pracy. Wiem, że większość osób swojej pracy nie lubi, więc nie będę wyjątkiem, ale u mnie jest coraz gorzej.
Mam 26 lat. Rok temu skończyłam studia z ekonomii. Po obronie dostałam prac marzeń – w banku. Wtedy mi się wydawało, że to praca marzeń, ale dziś to już sama nie wiem. Niby pracuję 8-16, 5 dni w tygodniu (pracujmy też w soboty, bo bank mieści się na terenie galerii handlowej) ale stres zaczyna mnie przytłaczać. Na początku muszę zaznaczyć, że pomimo że pracuję rok, to całkiem dobrze wykonuje swoje obowiązki. Pracuję w kredytach. Wyrabiam nałożone nam targety. Radze sobie nieźle, ale...
Jestem tam najkrócej, więc nie mam wyjścia i wciskane są mi prace we wszystkie weekendy. Raz chciałam się przeciwstawić szefowi, to powiedział, że jeśli mi się ta praca nie podoba, to przecież nikt mnie tu na siłę nie trzyma, a chętnych na moje miejsce jest wielu.
Po takiej wymianie zdań, przystałam oczywiście na pracę w soboty, bo czy mam inne wyjście? Ofert nie ma tak wiele, a szczególnie wtedy, kiedy człowiek szuka. Traci na tym szczególnie moje życie osobiste, ale przecież praca to praca. Może wyolbrzymiam?
LIST DO REDAKCJI: "Czy powinnam oddać mamę do domu starców?"
No i kolejna kwestia to rywalizacja. Ja nie wiem, może to ja jestem taka dziwna, że nie umiem rywalizować o targety udzielonych kredytów, ale to, co się dzieje u mnie w pracy mnie przeraża. Współpracownicy ciągle podpytują się wzajemnie, ile już udzielili kredytów. Obrażają się na siebie, gdy ich klient, który rozmawiał z nimi o pożyczce jednego dnia, weźmie ją u koleżanki obok dnia następnego. Ja powoli już nie wytrzymują tego wyścigu szczurów, dziwnych spojrzeń, obgadywania i tej całej nerwówki... Ale może to kwestia wprawy, może jak popracuję tam jeszcze kilka lat (o ile mój szef mnie nie zwolni, bo zechcę mieć wolną jedną sobotę), to może i ja nauczę się jak być bezwzględną bankową wyjadaczką? Kto wie...
Nie mogę też nie wspomnieć o warunkach pracy. Umowa zlecenie. Zarabiam 3 tysiące, ale na rękę mam znacznie mniej. Po pół roku, jeśli się sprawdzę, miałam dostać umowę o prace na czas nieokreślony. Ale jak umowy nie było, tak nie ma, a z szefem nawet nie podejmuję dyskusji. Chcę wziąć kredyt, mieć jakieś zabezpieczenie, ale w tej pracy jest to chyba nierealne... Dodatkowo ciągle przytłacza mnie stres, że w końcu pojawi się ktoś inny na moje miejsce, bo aura tego, że nie jestem niezastąpionym pracownikiem, roznosi się po całym banku. Boję się, że z moją umową zlecenie, mogą i mają prawo zwolnić mnie z dnia na dzień i zostanę z niczym. Nocami miewam koszmary. Po pracy stresuję się tym, że może zrobiłam za mało. W niedzielę wieczorem umieram, bo stresuje mnie fakt, że w poniedziałek znowu muszę tam iść. W banku obawiam się reakcji szefa, a także wrednych uwag współpracowników.
Dziewczyny, co mam zrobić? Ta praca mnie powoli i konsekwentnie wykańcza. Może powinnam odejść? A co jeśli nie znajdę innej pracy? 3 tysiące to ot, tak nie rozdają? Boję się, że skończę jak wielu moich znajomych ze studiów: w sklepie odzieżowym lub drogerii... Nie lubię zmian, ale może ta zmiana jest mi potrzebna? Co robić?
Pozdrawiam,
Izabela
Dzielcie się z nami Waszymi historiami, opiniami, przemyśleniami. Piszcie na adres: waszehistorie@polki.pl