Nie jest tajemnicą, że jestem przysłowiowym „słoikiem”. Warszawę przywitałam dokładnie miesiąc temu - na Dworcu Centralnym. A raczej to ona mnie przywitała - niekończącym się labiryntem podziemi. Wiem, każdy kierunek jest oznaczony i nic prostszego spotkać się pod Rotundą, pod PKiN czy pod Costą na Alejach Jerozolimskich. Powiem tak - chyba dla Ciebie.
Kilka tygodni temu każdego dnia wychodziłam schodami w innym miejscu. W końcu zapamiętałam drogę dzięki naklejonym reklamom w podziemiach. Byłam z siebie taka dumna! Ale tylko przez chwilę. Gdy pewnego dnia wracałam z redakcji, ktoś zmieniał je na nowe...
Mam też już za sobą pierwszy raz z rowerem miejskim - w godzinach nocnych, w pobliżu Wisły i w przykrótkiej sukience. Było warto.
Nowością jest dla mnie codzienne podróżowanie metrem. Z ciekawością przypatruję się ludziom, którzy nie trzymając się poręczy, stoją z książką bądź smartfonem w ręku. Ja również próbowałam. (Na razie) z marnym skutkiem.
Do niedawna z lekkim dreszczykiem emocji patrzyłam na osoby, które wchodziły do metra przez otwartą bramkę. Zastanawiałam się jak oni to robią… Nie boją się kanarów? Minął miesiąc. Moja karta klawej Warszawianki jest gdzieś na samym dole torby. (A może nawet została w domu?)
Zdarza mi się też skakać przez bramkę. Sorry, ale mogliście mi powiedzieć wcześniej, że nie muszę jej przykładać do czytnika za każdym razem!
Przyznaję, raz złapałam doła. Każdy by złapał, gdyby po raz pierwszy w życiu zobaczył kolejkę do ruchomych schodów.
Co dał mi ten miesiąc w stolicy? Radość. W końcu przyszedł ten dzień, w którym zaryzykowałam i wyszłam z podziemi w tym miejscu, gdzie chciałam. Było to dzisiaj rano.
PS. W metrze nie siadam już obok okna, by mieć lepszy widok na Warszawę podczas jazdy ;).
Zobacz także:Pisać można wszędzie. To dlaczego Joanna Glogaza, autorka bloga Styledigger.com, porzuciła Kraków i wybrała Warszawę?7 praktycznych rad, jak dokonać życiowej zmiany