Sezon na Sonię Bohosiewicz

Sonia Bohosiewicz fot. ONS
Zdziwiła się, że zwyciężyła w plebiscycie „Party”. Bo Sonia Bohosiewicz myśli o sobie „aktorka”, ale nie „gwiazda”. I właśnie jako Najlepszą Aktorkę wyróżnili ją nasi czytelnicy.
/ 08.10.2010 15:48
Sonia Bohosiewicz fot. ONS
Poszarpane na kolanach dżinsy, sweter, szal i kozaki na obcasie. Na luzie, z fantazją. Sonia Bohosiewicz (35) jest uśmiechnięta i… punktualna. Zamawia wodę z lodem i szybko przechodzi na „ty”. Miło sobie gawędzimy, ale nie o wszystkim. Aktorka bardzo bowiem chroni prywatność swoją i swoich bliskich. – To tylko moje – zastrzega. Wiadomość, że zwyciężyła w naszym plebiscycie, trochę ją zaskoczyła, bo nigdy nie myślała o sobie w kategorii: gwiazda. – To pewnie dzięki serialowi „Usta Usta” wygrałam – zastanawia się. Gra w nim Izę Nowak, która po ślubie przestała pracować. Iza to typ ekstrawertyczki – co w sercu, to na języku. Nie aspiruje do „wielkiego świata”. Lubi się zabawić, wypić, poflirtować. Słowem – zwyczajna dziewczyna, jakich na świecie miliony. Dlatego zdaniem Soni serial „Usta Usta” opowiada o prawdziwych problemach ludzi, a nie wyimaginowanych bzdurach. I to się jej podoba! Ona sama twardo stąpa po ziemi. Aktorka cieszy się z nagrody czytelników „Party”. Bardzo! Ale tylko przez chwilę. Bo zaraz pojawia się druga myśl:  – Trzeba będzie spotkać się z Natalią Jaroszewską, aby uszyła mi sukienkę, bo nie będę miała w czym odebrać tej nagrody.

– Czy jako dziewczynka wyobrażałaś sobie, że kiedyś będziesz gwiazdą?
Sonia Bohosiewicz:
Nie miałam takich marzeń. Bawiłam się, jak każda dziewczynka na podwórku, w „Czterech pancernych i psa” i tyle. Z perspektywy Żor, gdzie dorastałam, świat gwiazd był odległy. Nie ocierałam się na ulicy o znane z ekranu twarze, więc pomysł, żeby zostać aktorką, nie był oczywisty. Pierwszy raz na żywo zobaczyłam Annę Polony i Annę Dymną dopiero podczas egzaminów do szkoły teatralnej.

– Gdybyś została w Żorach, to kim byś dziś była?
Sonia Bohosiewicz:
Nie wiem... Mam smykałkę do interesów, więc pewnie wpadłabym na jakiś pomysł. Nie boję się finansów. W Grupie Rafała Kmity byłam po części menedżerem i tam się wiele nauczyłam. Potrafię czytać umowy i rozmawiać o pieniądzach. Dlatego sama siebie reprezentuję, a nie agencja.

– Rzadko widać Cię na salonach, wcale się nie lansujesz. Nie lubisz też mówić o swoim życiu prywatnym. Dlaczego?
Sonia Bohosiewicz:
Bo wystarczająco dużo oddaję widzom moich emocji na ekranie. Chciałabym, aby życie prywatne zostało prywatne nie tylko w nazwie. Dlatego nie zabieram mojego męża na oficjalne premiery i bankiety, nie pokazuję też naszego dziecka fotografom. I skoro spotykamy się dziś, to dowód na to, że można być popularnym, „nie sprzedając siebie” w całości.

– Jesteś fenomenem, to prawda. Również dlatego, że obalasz tezę Krytyny Jandy, która powiedziała kiedyś, że najgorszy czas dla aktorki zaczyna się po trzydziestce.
Sonia Bohosiewicz:
A moja kariera właśnie rozwinęła się po trzydziestce. Sukces „Rezerwatu” Łukasza Palkowskiego spowodował, że przestałam być anonimowa dla reżyserów. Dzięki roli w tym filmie zaczęli się mną interesować i proponować role. Oczywiście przed „Rezerwatem” też czasami jeździłam na zdjęcia próbne, ale niestety źle znoszę taki rodzaj rywalizacji. I nie przynosiły one skutku.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


– Sama nie pchałaś się nigdzie…
Sonia Bohosiewicz:
Raczej wlokłam żółwim tempem. I cieszę się, że odkryto mnie, kiedy byłam już dojrzała. Gdyby stało się to wcześniej, szybko zaszufladkowano by mnie jako ładną buzię, młodzieńczy temperament, może komediowy talent. A tak dzisiaj mam o wiele więcej możliwości.

– Jakiej roli nigdy byś nie przyjęła?
Sonia Bohosiewicz:
Nie chciałabym grać w rzeczach niepotrzebnych albo z przesłaniem, z którym się nie zgadzam. Nie zagrałabym też w filmie promującym zło, wulgarność, głupotę.

– Dlaczego zdecydowałaś się na dziecko w momencie, gdy Twoja kariera właśnie nabierała tempa?
Sonia Bohosiewicz:
Dla mnie życie prywatne jest najważniejsze. Po prostu bardzo chcieliśmy mieć dziecko. A myślenie, że macierzyństwo popsuje mi karierę, nie sprawdza się. Przecież w moim zawodzie i tak niczego nie można zaplanować. Nigdy nie wiesz, czy ktoś zaraz weźmie cię do filmu, czy nie.

– Czy Twój mąż Cię podziwia?
Sonia Bohosiewicz:
Jako aktorkę? Paweł prawie wychował się w atelier fotograficznym swojej mamy Zofii Nasierowskiej, przez które przewijały się największe aktorki. Na nim Sonia Bohosiewicz nie robi wrażenia, za przeproszeniem, tfu, tfu, gwiazdy. Dla niego ten zawód jest jak każdy inny. Choć przypuszczam, że moja teściowa na początku była trochę przerażona. Wszak aktorki nie mają zbyt dobrej opinii jako synowe. Bardziej kojarzą się z płomiennym  romansem, który złamie serce, niż stabilnym związkiem. Ale szybko się do mnie przekonała. Podobnie jak teść, który sam jest reżyserem.

– Czyli macie o czym rozmawiać?
Sonia Bohosiewicz:
O tak! Zagrałam w spektaklu Teatru Telewizji, który Janusz Majewski reżyserował, zanim jeszcze poznałam Pawła. A teraz czekam na premierę jego najnowszego filmu „Mała matura 1947”, w którym miałam przyjemność zagrać epizod – panią mecenasową.

– Po znajomości oczywiście?
Sonia Bohosiewicz:
Oczywiście (śmiech).

– W życiu jesteś raczej ostrożną osobą, ale na ekranie potrafisz zagrać brawurowo. Oswajasz w ten sposób jakieś lęki? Wyzwalasz się?
Sonia Bohosiewicz:
Nie jestem strachliwa, ale boję się agresji na ulicy, przypadkowości, splotu wydarzeń, które mogą obrócić moje życie o 180 stopni. Nie chciałabym, aby jakiś idiota potrącił mnie na motorze albo ktoś pijany zrobił mi krzywdę na ulicy. Nie skoczyłabym na bungee, bo bałabym się czyjejś pomyłki. Uwielbiam to życie, które mam. I nie chcę niczego zmieniać. Nie znaczy to, że nie mam temperamentu i wyzwalam się tylko na ekranie. Tak nie jest. Uwielbiam bawić się z przyjaciółmi, wygłupiać, tańczyć.

– A co jest w takim razie ekscytującego w zawodzie aktorki?
Sonia Bohosiewicz:
Dla mnie jest to proces zaczynający się od czytania scenariusza. Wtedy wyobrażam sobie ten nowy świat. Potem są próby, pierwsza przymiarka kostiumów, ustalenia z charakteryzacją i wszystko nabiera coraz bardziej realnych kształtów. Pamiętam moment, kiedy przed zdjęciami do „Rezerwatu” założyłam różową sukienkę i doczepiłam włosy, a dziewczyny od charakteryzacji zrobiły mi czarną kreskę. Kiedy pojechałam na Pragę i weszłam na plan, poczułam, że już jestem stąd. „Rezerwat” montowano rok. I na premierze wszystko wydawało mi się już bardzo odległe. Na ekranie zobaczyłam już nie siebie, ale inną żyjącą postać – Hankę B. 

Sylwia Borowska / Party

Redakcja poleca

REKLAMA