Z tęsknoty, bo ona jest we mnie i już tak zostanie. Ale napisałam ją przede wszystkim z poczucia obowiązku. Uważałam, że powinnam opowiedzieć, jakimi ludźmi byli moi rodzice. Mało kto miał okazję poznać ich prywatnie – ich dobroć, odpowiedzialność, ideały, poczucie humoru. Ale kiedy już usiadłam do pisania, okazało się, że dla mnie to emocjonalna podróż do przeszłości. Dzięki niej uporządkowałam pewne sprawy w pamięci. Tworzyłam ją więc także dla siebie.
– Od czego zaczęłaś?
Sięgnęłam do najdalszego wspomnienia i przypomniałam sobie balkon na 10. piętrze, w bloku przy Mickiewicza w Sopocie – rodzice wynajmowali tam dwupokojowe mieszkanie ze ślepą kuchnią. Miałam trzy lub cztery lata. Pamiętam, że stałam na tym balkonie z mamą i tatą, obserwowaliśmy to, co działo się pod naszym domem. Widziałam mnóstwo kolorowych balkonów i ludzi na tych balkonach, dziki spacerujące po trawniku. Inni wyrzucali im z okien chleb, ale mama powiedziała, że nie będziemy nic rzucać z góry, tylko nakarmimy je, jak wyjdziemy na zewnątrz.
– A Ciebie to rozzłościło? Tupnęłaś nóżką?
Nie, nie… Ja się z mamą nie kłóciłam, a nóżką tupałam wtedy, kiedy mówiła, że mam dygnąć. Nie rozumiałam, o co chodzi. Mama mówiła: „Dygnij, Martuniu”, gdy byliśmy z wizytą, jak choćby u państwa Padlewskich, w których domu mieszkaliśmy, gdy tata był internowany. To był dom pełen obrazów, starych, tajemniczych portretów. To tam nauczyłam się jeść nożem i widelcem. Pani Januleczka powiedziała w pewnym momencie: „Już czas, żebyś spróbowała”. Byłam speszona, że jeszcze nie potrafię używać sztućców, ale dość szybko się nauczyłam.
– Nie uwierzę, że Ty – jedynaczka – nie wymuszałaś niczego płaczem?
Nie byłam histerycznym dzieckiem, chociaż mama twierdziła, że jestem rozpieszczona. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie wszystko mi wolno. Gdy patrzę teraz na moje córki, myślę, że im wolno znacznie więcej. To się zmienia z pokolenia na pokolenie. Ale z drugiej strony nie musiałam niczego wymuszać, bo niczego mi nie brakowało. Dlatego opowieść stryja o tym, że przywoził nam czasem jedzenie z Warszawy, naprawdę mnie zaskoczyła. Nigdy jako dziecko nie doświadczyłam braku czegokolwiek.
– Pytałaś stryja o wspomnienia, pisząc książkę?
Nie, ta rozmowa odbyła się już kilka lat temu, wspominaliśmy moich rodziców, lata 80. „Czasami to i kuraka w walizce wam przywoziłem”, powiedział. Zdumiało mnie to. Bo nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że rodzicom żyło się aż tak ciężko.
– Uważasz, że dzieciom należy oszczędzać problemów dorosłych?
Uważam, że gdy dzieci są małe, nie powinny być wprowadzane w domowe kłopoty. Dopiero jak są starsze, należy je przygotowywać do samodzielności, także i w sferze materialnej, żeby były w stanie same sobie potem poradzić. W każdym razie moi rodzice nigdy ze mną nie rozmawiali, że nie ma pieniędzy, a mama była oszczędna i starała się tak gospodarować budżetem, żeby wystarczało na miesiąc. Ale wiedziałam, że nie mogę żądać gwiazdki z nieba. Mama nie pracowała, a tata był naukowcem. Poza tym działał w „Solidarności”, co pochłaniało całą resztę czasu. Nie należałam więc do dzieci z zagranicznymi plecakami, miałam taki tradycyjny, z odblaskowym przyciskiem, który dostałam od stryja, kiedy szłam do zerówki. Byłam dumna, że będę już chodzić do szkoły. Kiedy wybrałam się z ojcem i stryjem na spacer, z tym plecakiem oczywiście, umyślnie utrzymywałam między nami dystans, żeby wszyscy myśleli, że idę sama. Takich wspomnień mam więcej.
– A najmilsze wspomnienie?
Jedziemy czerwonym maluszkiem z mamą i tatą na wakacje. Rejestrację pamiętam do dzisiaj. Jest tak sielsko, spokojnie. Rodzice żartują, śpiewają. Cieszymy się.
– Pamiętasz, co śpiewali?
Tak. Ojciec miał swoją piosenkę, którą ułożył na takie okazje. Zwracając się czule do mamy, śpiewał o tym, że jedziemy samochodem (śmiech). Mama była w piosence ,,Babusikiem”, a samochód był ,,babusowy”. Tata był czuły, miał do siebie dystans, żartował, nie zważając na to, jak to będzie odebrane. No i takie właśnie piosenki sobie nucił, gdy jechaliśmy we trójkę. Poza tym lubił słuchać Kaczmarskiego i często markował ,,Pierwszą brygadę”. Mama nie miała zwyczaju śpiewać.
– Ale to mama była muzykalna.
I to paradoks, bo ojciec nie miał słuchu absolutnego, ale uwielbiał podśpiewywać, natomiast mama miała słuch i pięknie grała na fortepianie, i ceniła przede wszystkim muzykę klasyczną. Zresztą w ogóle muzykę. Śmiała się z ojca, gdy fałszował, ale nie przeszkadzało im to tańczyć razem. I bardzo mi się w tacie podobało, że w ogóle się nie przejmował swoim antytalentem muzycznym.
– Wiedziałaś, że masz niezwykłych rodziców?
Nie postrzegałam ich w ten sposób. Kiedy byłam mała, wiedziałam, że kiedyś tata grał w filmie, że działa w ,,Solidarności”. Później stał się wiceprzewodniczącym związku, pełnił wiele urzędów. Przyjmowałam to naturalnie. Myślę, że to dzięki podejściu ojca, który nigdy się nie zmienił i podchodził do pełnionych funkcji zadaniowo. Koncentrował się na realizacji planów. Podobnie mama. Zawsze była tak samo skromna, żartobliwa i z dystansem do siebie. Do pewnego momentu wydawało mi się, że wszystkie dzieci tak mają, że gdy wracają ze szkoły, czeka na nie mama i obiad. Ale potem odkryłam, że niektóre siedzą w świetlicy albo chodzą z kluczem na szyi. Ja tego nie znałam. I do dziś jestem wdzięczna mamie, że poświęciła kawał życia, żeby nasz dom był prawdziwym domem i żeby ona w nim zawsze na nas czekała. Trzymała wszystko w ryzach, zajmowała się ojcem, babcią, która pod koniec życia z nami mieszkała. W latach 80. była ojca sekretarką, odbierała telefony, umawiała spotkania, trzymała rękę na pulsie, była jego rzecznikiem prasowym i dbała o jego garderobę. Pamiętasz, gdy goniła tatę z reklamówką w ręku, kiedy wsiadał już do samolotu? Kpiono, że niosła mu kanapki. A to był sweter, bo tata nie wziął nic ciepłego. W sumie to była odpowiedzialna praca, mama miała swoje zdanie i po jakimś czasie okazywało się, że to ona miała rację.
– Na przykład?
Miała intuicję, jeśli chodzi o ludzi, lepszą niż ojciec. Ale w jego decyzje polityczne się nie wtrącała, ojciec był strategiem, mama – nie. Miał plany, olbrzymią wagę przywiązywał do spraw międzynarodowych, budował sojusze, które mogły być w przyszłości owocne dla Polski.
– Nie miała mu za złe, że leci do Gruzji, gdy panowała tam wojna?
Nie, ona się tylko martwiła i bała o tatę. Przejmowała się nim, denerwowała się, ale nigdy mu nie wypominała, że chociażby zamiast zająć się utrzymywaniem domu, zaangażował się w „Solidarność”. To było oczywiste, że musiał tak postąpić. I z Gruzją było tak samo. A poza tym ojca i tak nie udałoby się jej zatrzymać. Był konsekwentny, ale z tego zaczęłam zdawać sobie sprawę, kiedy już dorosłam. Mama nie obarczała mnie swoimi lękami. Z dzieciństwa zapamiętałam ojca, który czytał mi na dobranoc, zasypiając w nogach mojego łóżka, chodził ze mną na spacery z naszym psem, jak rąbał drzewo na wakacjach, jeździł na rowerze, bawił się ze mną w chowanego… Tłumaczył mi, że gdy zasłaniam oczy, to wcale nie jestem schowana. „Nawet jak się zasłaniasz, to i tak cię widać”, mówił spokojnie.
– Nigdy na Ciebie nie krzyczał?
Nie, chociaż chyba raz dostałam klapsa, ale nie przypominam sobie, za co. I teraz okaże się, że w rodzinie Kaczyńskich panowała przemoc (śmiech).
– Każdy dostał kiedyś klapsa, choć ja mojego pamiętam jako straszną krzywdę. Teraz atakują Cię za używki i papierosy.
O używkach napisałam, że jestem ich bezwzględnym przeciwnikiem, bo wiem, jakie mogą być konsekwencje. I zastanawiam się, czy to dobrze, że teraz „My, dzieci z dworca zoo” są lekturą szkolną. Czy psychika dziecka jest
w stanie unieść opisy z tej książki, właściwie je ocenić jako zagrażające życiu? Dzieci są często przecież ryzykantami. Ja tę książkę czytałam, mając 12, może 13 lat, w tajemnicy przed rodzicami.
– Nie miałaś łatwego dojrzewania, do czego szczerze się przyznajesz.
Nie było łatwe, ale też i nie było takie trudne. Byłam zbuntowana, lecz sądzę, że nie wykraczało to poza ramy przeciętnego zachowania nastolatki. Z pewnością dałam rodzicom w kość, zwłaszcza że mniej więcej do 12. roku życia byłam do nich bardzo przywiązana. Mama zabierała mnie ze sobą prawie wszędzie. Byłyśmy nierozłączne. Później chciałam się usamodzielnić i miewałam różne pomysły.
– Chodziłaś na dyskoteki, do pubu?
Na dyskoteki nie chodziłam, to nie był ten czas. A do pubu czasem ze znajomymi. Bywało, że mama denerwowała się, bo nie było jeszcze telefonów komórkowych i nie można było mnie namierzyć. Swój pierwszy telefon dostałam na studiach.
– Teraz rozumiesz swoją mamę?
Tak, i wiem też, że na pewnym etapie człowiek potrzebuje się trochę wyszaleć. Ale nie wolno tracić wtedy bliskiego kontaktu z rodzicami. Ja na krótko ten kontakt rozluźniłam, chociaż mama i tata byli dość liberalni. Ale mama nie do końca o wszystkim wiedziała.
– Pozwalali Ci nosić glany i kolczyk.
Włożyłam sobie do ucha agrafkę, ale z drugiej strony byłam zdyscyplinowana – jeździłam do szkoły baletowej, chodziłam na angielski. Interesowałam się teatrem, literaturą i sztuką. Lubiłam Metallicę, Dezertera, ale i Beethovena, kochałam się w Kurcie Cobainie. Płakałam, gdy umarł. Fascynowałam się Jimem Morrisonem i The Doors. Rodzice podchodzili do tego z dystansem i pobłażliwością.
– Palić Ci też pozwalali?
Miałam 12 lat, gdy na koloniach z przyjaciółką z dobrego domu spróbowałyśmy papierosów. Pamiętam, że to były vogi. Siedziałyśmy na podwórku w Augustowie, nie umiałam się zaciągać, a przez okno wyjrzała jakaś pani i zaczęła stukać się w czoło na nasz widok. Nie zgasiła jednak naszego zapału. Wkrótce wszystko się wydało, gdy zostałam przyłapana na paleniu przez sąsiadkę. Tata palił nałogowo. Mama również, ale chyba w 1984 roku zatruła się nikotyną tak, że ją odrzuciło od palenia na zawsze. Ojciec zerwał z papierosami po ataku choroby wrzodowej, a stało się to w chwili, gdy wręczano mu nagrodę „Życia” w 1992 roku. Ja nie wpadłam w nałóg, byłam taką niedzielną palaczką. Zanim sama zaczęłam palić, wielokrotnie prosiłam tatę, by przestał palić… Zabierałam mu papierosy i chowałam je w swoim pokoju.
– Pamiętam taką opowieść o Twoich narodzinach. Twój tata spacerował wtedy pod szpitalem i palił papierosa za papierosem.
O, a ja tej opowieści nie znam. Pamiętam tylko opowiadanie mamy, że ojca strasznie brzuch rozbolał i nawet jakieś relanium wziął, tak był przerażony. Wtedy nie można było rodzić z żoną ani zobaczyć dziecka po porodzie, tylko gdzieś z daleka przez okno. To jeszcze bardziej potęgowało jego strach, czy wszystko jest w porządku.
– Byłaś rozkosznym dzieckiem, a potem śliczną nastolatką.
Dziękuję. Ja się sobie nie podobałam. Rodzice przekonywali mnie, że nie mam racji, ale ja miałam swoje zdanie.
– Mama doradzała Ci w Twoich życiowych wyborach?
Starała się, ale to nie było tak, że rodzice chwytali mnie za ręce i próbowali mną wstrząsnąć. Nigdy nie byli zbyt radykalni. Sądzę, że na ich miejscu byłabym inna. Chociaż nie chciałabym przeżyć błędnych wyborów moich córek.
– W książce nie ma ani słowa o Twoich małżeństwach.
Tak, bo ta książka nie dotyczy mnie, tylko moich rodziców…
– Ile miałaś lat, jak się pierwszy raz zakochałaś?
Byłam trochę starsza od mojej 11-letniej córki (śmiech). Ewa ma grono przyjaciółek, mnóstwo zainteresowań, które ją bez reszty pochłaniają. Świetnie organizuje sobie czas. Mnóstwo czyta, pisze w pamiętniku, ćwiczy, uprawia scrapbooking.
– Jak rodzicie to przyjęli, gdy zaszłaś w ciążę?
Nawet jeśli się denerwowali, nie okazali mi tego. Byłam wtedy na studiach, starali się więc mi pomóc, abym skończyła je planowo. A ojciec podszedł do sprawy konkretnie, wymyślił plan zmian w naszej rodzinnej codzienności.
– Czy jest choć jeden dzień, kiedy o nich nie myślisz?
Nie ma, oni są dla mnie punktem odniesienia i tak pozostanie.
– Myślisz czasem, co by mama na to czy tamto powiedziała?
Oczywiście, brakuje mi ich zdania. Byli dla mnie największymi autorytetami. Mam wiele osób, z którymi mogę porozmawiać, poradzić się w życiowych sprawach. Rodzinę, przyjaciół, przyjaciół rodziców, ale ich nikt nie zastąpi. I choć nie mam już odruchu, żeby zatelefonować do mamy i coś jej opowiedzieć, numery telefonów rodziców zachowałam w komórce i nie zamierzam ich usuwać.
– Katastrofę smoleńską przyjęłaś z godnością. Jesteś silną kobietą?
Myślę, że powinnam być silniejsza. Chciałabym pogodzić obowiązki związane z wychowaniem córek z pracą zawodową.
– Boisz się, że nie pogodzisz obowiązków matki z pracą w kancelarii prawnej?
Zależy mi na tym, żeby standard życia moich dziewczynek nie pogorszył się, żebym była przy nich, kiedy mnie potrzebują. Wzorzec mamy. To prawda, że rosną i mam więcej czasu dla siebie. Nie muszę już Ewie bez przerwy asystować, ale są takie sytuacje, gdy mówi: „Mamo, pouczmy się”. A ja cieszę się, że mogę usiąść obok, przepytać ją z przyrody. Muszę przyznać, że sprawia mi to dużą przyjemność. Z polskiego nie muszę jej pomagać. Wiem, że rodzice chcieliby, żeby moja legitymacja adwokacka nie leżała w szufladzie. Ojciec namawiał mnie do pracy naukowej.
– Śmierć rodziców zmieniła Cię?
Kiedyś byłam beztroska, niecierpliwa. Trudno jest mi siebie oceniać. Zostawmy to innym.
– Mimo że polityka zabrała Ci rodziców, coraz częściej czytam, że chciałabyś kontynuować ich drogę.
Czasami ciężko jest mi pojąć świat polityki, jestem idealistką. Nie wiem, czybym się w niej odnalazła. To trudne, ale jeśli ma się silne wewnętrzne przekonanie o tym, że można coś dobrego zrobić dla Polski, to nie należy zważać na obciążenia związane z zaangażowaniem w sprawy publiczne i trzeba zacząć działać. Mój ojciec na wiele spraw zwracał uwagę, zabiegał o niezależność energetyczną. Wiele jego inicjatyw zostało zaprzepaszczonych. On miał strategiczną wizję Polski. Powołał Narodową Radę Rozwoju skupiającą ludzi z różnych środowisk i różnych opcji. Nie miał w sobie uprzedzeń czy nienawiści, co usiłowano mu często przypisywać. Niedawno zaczęłam czytać książkę Sławomira Kmiecika „Przemysł pogardy”. Odłożyłam ją, nie dałam rady… Nikogo tak nie obrażano jak ojca. Zapłacił za politykę najwyższą cenę. Polityka to służba, a nie dochodowe zajęcie. Pamiętam, jak tata był prezydentem Warszawy, naprawdę niespecjalnie im się wiodło finansowo. Stryj wysyłał mi pieniądze, żeby pomóc utrzymać rodzinę.
– Rozmawiałaś z rodzicami o życiu?
O życiu i o polityce. Zwłaszcza w ostatnich latach. Ale rozmawialiśmy też o mojej przyszłości. Nigdy jednak o sprawach ostatecznych. Nie było takich rozmów: a kiedy nas zabraknie. Mama zresztą nigdy zawczasu się niczym nie przejmowała. Uważała, że ze wszystkim zdąży.
– Ale nie zdążyła. Wasze ostatnie spotkanie…
Miałam wrażenie, że mama coś przeczuwa. Dlaczego pokazała mi wówczas napis wygrawerowany na jej obrączce? Dzięki temu mogłam ją zidentyfikować. Obraz mamy, jak macha nam na do widzenia, kiedy odjeżdżamy po Świętach Wielkanocnych z Pałacu Prezydenckiego, zostanie we mnie na zawsze… Rozmawiając z Dorotą Łosiewicz, starałam się opowiedzieć o tym, czego nie można się dowiedzieć z biografii napisanej pod redakcją Sławomira Cenckiewicza. Wydaje mi się, że w mojej książce udało mi się zarysować obraz rodziców przedstawiający ich takimi, jacy byli naprawdę.
Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska