Nowiccy, Potocka, Mlynkova - Rewia serc

Halinka Młynkova, Małgorzata Potocka, Jan Nowicki, Łukasz Nowicki fot. Piotr Porębski / Metaluna
Ojciec i syn. Jan i Łukasz Nowiccy. I kobiety ich życia. Małgorzata Potocka i Halinka Mlynkova. Wywróciły świat mężczyzn do góry nogami.
/ 20.05.2009 09:08
Halinka Młynkova, Małgorzata Potocka, Jan Nowicki, Łukasz Nowicki fot. Piotr Porębski / Metaluna
Odległość już ich nie dzieli, bo Jan od niedawna mieszka również w Warszawie, gdzie od kilku lat żyją też jego syn i synowa. Dopiero teraz więc mogą spotykać się częściej, uczyć się być ze sobą, jak prawdziwa rodzina. W dodatku Małgorzata Potocka  obsadziła Halinkę Mlynkovą w rewii „Życie jest sceną”, dając jej możliwość zaprezentowania wokalnego talentu. Jan wzrusza się, gdy Małgorzata  mówi: „nasze dzieci”. Jego syn Łukasz zwraca się do niej z uśmiechem: „mamo”. Halinka do teścia: „tatusiu”. A mały Piotrek rozśmiesza wszystkich, nazywając Małgorzatę dziewczyną dziadka. Trudno ich jednak zebrać w jednym miejscu. Po pierwsze, są bardzo zajęci, zwłaszcza Jan, który jeździ po Polsce ze spektaklem muzycznym do wierszy księdza Twardowskiego. Po drugie, jeszcze nie przywykli tak zwyczajnie wpadać do siebie, bez uprzedzenia, jak to bywało w Krakowie. W Warszawie zresztą jest to niemożliwe. No i Piotruś cierpi na alergię, a Małgorzata ma psy. Nauka takich bliskich relacji rodzinnych jeszcze przed nimi. Ale mają dużo czasu.

Małgorzata i Jan

Jej dom na warszawskim Żoliborzu. Salon umeblowany antykami, polakierowane parkiety, którym nie wyrządzają szkody pazurki trzech pekińczyków. Psy zresztą są bardzo grzeczne, nie szczekają, nie narzucają się, z godnością witając gospodarzy, którzy wrócili właśnie z nagrania telewizyjnego. Jedna z dwóch papug szaleje, wołając: „Koko kochany, Koko kochany”. Druga nie umie mówić.  Na szczęście, bo panowałaby tu istna wieża Babel.
I właśnie tutaj wprowadził się Jan Nowicki i teraz próbuje się w nim zaaklimatyzować.

Siedzimy, pijąc herbatę. „Prosto z Krakowa”, oznajmia Małgorzata. Zagryzamy konfiturą z róży. Jan znika w kuchni, jest głodny,  musi zrobić sobie kanapkę.

Potem już rozmowa może toczyć się bez przeszkód. O miłości sprzed lat, która teraz powróciła z wielką siłą. O jesieni życia we dwoje. O tym, że nigdy nie jest za późno na bycie razem.

– Zaproszenia już wydrukowane?
Jan Nowicki:
Są dopiero w druku. Zaprojektował je mój przyjaciel z „Piwnicy pod baranami” – Sebastian, znakomity rysownik.

– Tak naprawdę to było pytanie o ślub. Pan nigdy się dotąd nie żenił.
Jan Nowicki:
I bardzo się cieszę, że tego nie zrobiłem. Są pewne decyzje, do których trzeba dojrzeć. A jeśli zapadną wcześniej, może się to skończyć źle. Ja dojrzewam później, więc mam nadzieję, że skończy się dobrze. Moim zdaniem jednak ten temat niepotrzebnie wzbudza tyle namiętności. Nie dotyczy on istoty miłości, dla której nie ma żadnego znaczenia.

– Po co w takim razie w ogóle brać ślub?
Jan Nowicki:
Przeważył jeden argument Małgorzaty, która powiedziała: „Nie widzę powodu, żeby być jeszcze jedną dziewczyną Nowickiego”.
Małgorzata Potocka: Mieliśmy wziąć ślub już trzydzieści lat temu. Historia więc zatoczyła koło. I fantastycznie, że możemy pobrać się teraz, kiedy jesteśmy już bardzo dojrzali i wiemy, to znaczy ja wiem, czym jest małżeństwo. Teraz możemy sobie wiele dać.

– A trzydzieści lat temu?
Małgorzata Potocka:
Nie mieliśmy czasu, zapędzeni w swoich pracach, ludziach, karierach, podróżach.


– I dwa lata temu zadzwoniła Pani do niego, ot tak sobie: Cześć, tu Małgosia?
Małgorzata Potocka:
Wysłałam do niego SMS-a, bo nie odbierał telefonu. Napisałam, że obejrzałam film z nim i wróciły wspomnienia naszego cudnego czasu. Ale to nie było tak, że się przez tych trzydzieści lat nie kontaktowaliśmy. Rozmawialiśmy ze sobą telefonicznie, czasami widywaliśmy się towarzysko. Ale w tym dniu…
Jan Nowicki: Małgorzata jak każda kobieta charakteryzuje się znakomitą intuicją. Tamte spotkania były miłe, ale niezbyt ważne, jakby w pewnym oddaleniu. A tego dnia… No cóż, spotkała się para ludzi i ważne, co czuli właśnie wtedy. Ze mną trudno na ten temat rozmawiać, bo ja trochę kreuję rzeczywistość i to, co sobie wymyślę, staje się potem prawdą. Dla mnie ważne jest, że w skromnym hotelu, zawsze wybieram skromne hotele, zadzwonił telefon, pojawiła się ona i spytała,  co ja tutaj robię. Mówię: „Tak sobie siedzę”. „To nie siedź sam, chodź do mnie”. I poszedłem tam, gdzie los mnie pokierował, intuicja i siła tej kobiety. Jak ptak, który leciał i doleciał.

– Miała na sobie żółtą sukienkę jak przed trzydziestu laty?
Jan Nowicki:
Nie pamiętam. Dla mnie to był środek zimy, nawet jeżeli to nie była zima.
Małgorzata Potocka: Miałam na sobie futro, bo rzeczywiście była zima. Ale nie przyjechałam do ciebie do hotelu, tylko zaprosiłeś mnie na swoje spotkanie z wydawcami twojej książki. I zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i z powrotem spotykać się. Inaczej na siebie spojrzeliśmy. Tak jakby tych trzydziestu lat między nami nie było.
Jan Nowicki: Proszę zauważyć, jakie to wszystko delikatne. Jak to się składa z lekkich piór, a nie z jakichś konkretów, spotkań. Miłość nadaje się do wiersza – napisałem teraz jeden dla Małgosi, jeszcze go nie zna. Pozna go w dniu ślubu. Bardzo rzadko powstają dobre wiersze o miłości. Traktują one o dotyku rąk, dotyku ust. A miłość to jeszcze coś innego. Jest w niej bezbrzeżna nadzieja, lęk i ogromna delikatność. Bardzo łatwo można to maleństwo, które się rodzi, zranić i sponiewierać. I w konsekwencji zabić. Dlatego tak trudno opowiadać o uczuciu.
Małgorzata Potocka: Ja wiem jedno. W moim życiu spotkałam Jana trzydzieści lat temu i teraz. Mimo że potem bywałam bardzo zakochana, że byli inni, był mi bliski jak dawniej. Wcale się w nas tak dużo nie wypaliło.
Jan Nowicki: Znowu zobaczyłem arcyzgrabną, niewysoką dziewczynę o przepięknych oczach, pięknych ustach, ślicznym sposobie poruszania się. Ale przede wszystkim zapamiętałem wielkie, bezgraniczne pragnienie tego, co jest nadzieją na przyszłe życie. Mam takie wrażenie, że dotąd żyłem życiem zapożyczonym od postaci, które grywałem. I na dobrą sprawę nie wiem, czy trzydzieści lat temu spotkał ją Stawrogin, czy Rogożyn. Być może ona zapamiętała szereg przepięknych słów, które dla mnie były melodią, a dla niej sensem.
Małgorzata Potocka: Jan umie cudownie mówić, uwodzi słowami. Pokochałam nasze rozmowy, bardzo dużo ze sobą rozmawiamy. O Dostojewskim, o bruku, o niebie, o gwiazdach, ale i o miłości, dojrzałości, tolerancji. Jest wyjątkowym człowiekiem. Charyzmatycznym.
Jan Nowicki: Kiedyś, mówiąc do niej, mówiłem właściwie do siebie. Uprawiałem jakąś grę. Gdy potem nie doszło do naszego małżeństwa, pytałem siebie, czy tego drugiego, którego grałem: Po coś ty takie rzeczy nagadał, po coś to wszystko zaplanował. A ten drugi natychmiast mi darował: Miałem do tego prawo. Ale Małgosia wzięła to dosłownie przy całej swojej prostolinijności, nie wiedząc, że powiedział to ten drugi, bardzo miły, ale facet nie na serio. A teraz jest odwrotnie. Ten drugi mówi: Poproś ją o rękę, a ten pierwszy zauważa: No, ciekawe, ciekawe.


– Ten rozszczep osobowości może minie Panu przy Małgosi?
Jan Nowicki:
Którego pani pyta – pierwszego czy drugiego?

– Obydwu.
Jan Nowicki:
Coś pani powiem. Mnie nigdy nie interesowało, żeby być szczęśliwym, żeby być za bardzo kochanym i nie interesowało mnie, żeby za bardzo kochać. Ja to wszystko niby robiłem, ale w ogóle nie było mi to potrzebne. Z aktorami się nie sypia, nie jada i nie rozmawia. Można ich tylko podziwiać. Ale teraz jestem bardziej pisarzem niż aktorem. Pisarzem nieistniejącym – rzecz jasna. Zmieniło się.
Małgorzata Potocka: Myśmy się zmienili. Ty bardziej, ja mniej. Jesteś mądrzejszy. Masz tyle czułości. Jesteś bardziej wartościowy dla mnie niż kiedyś. A ja chyba ciągle  zachowałam swoją świeżość patrzenia na świat. Jestem tobą tak samo zafascynowana. Nie mam żadnej rutyny. Ciągle czuję się dziewczyną.

– Jak się oświadczył?
Małgorzata Potocka:
Kupił mi trzy pierścionki. Z koralem, granatem i kolorowym szkiełkiem na odpuście w Kowalu. Wręczał mi je po kolei, w różnych odstępach czasu. Zapytał: „Zostaniesz moją żoną?”. Wiem, że małżeństwo to wielka odpowiedzialność, a związek z Janem wymaga wielkiej tolerancji, szczególnie teraz, gdy jesteśmy już tak dorośli. Nie zniósłby kobiety, która by się na nim uwiesiła. Musi mieć swoją przestrzeń, tylko dla siebie. Ale ja też takiej potrzebuję.
Jan Nowicki: Ja mam intensywny romans z przemijaniem i tu jest mina między nami, bo ty nigdy nie będziesz stara.
Małgorzata Potocka: Taką mam psychikę, ciągle coś wymyślam, ciągle jestem aktywna, nie czuję czasu.
Jan Nowicki: Ja ze starości żyję od trzydziestu lat. I też coś wymyślam. Kiedyś sobie powiedziałem, że przestanę być aktorem, bo to niegodne mężczyzny. Ale potem okazało się, że muszę nim być, bo muszę się z czegoś utrzymywać. Między Małgorzatą a mną jest taka różnica, że dla niej każdy dzień to dzień do przodu, bo ona by chciała, żeby życie się ciągle zaczynało. A dla mnie każdy dzień zbliża się do końca. Dla niej dzień zaczyna się wschodem, a dla mnie zachodem słońca.
Małgorzata Potocka: Ale teraz masz już zakaz odchodzenia. Musimy kończyć tę rozmowę, bo za chwilę przyjdą nasze dzieci.
Jan Nowicki: I to mi się w Małgorzacie podoba. Ona, która tak się broni przed czasem, jednak twierdzi, że czas minął, skoro przychodzą nasze dzieci. A one są dorosłe, co znaczy, że my jesteśmy dorośli jeszcze bardziej. W gruncie rzeczy ona żartuje i ja żartuję.


– A co nie jest żartem?
Małgorzata Potocka:
Praca, która mnie dyscyplinuje. Muszę zawsze być w formie. Gdybym zdradziła scenę, ona zdradziłaby mnie. Trzeba żyć tutaj, nie pozwalać, by życie uciekało, co doceniam po mojej przygodzie z porwaniem na statku „Achilles Lauro”. Ale mieliśmy rozmawiać o miłości, a nie o przemijaniu.
Jan Nowicki: Przecież mówimy o miłości do życia, cały czas jest mowa o miłości. Moim wielkim dowodem miłości do ciebie jest przeprowadzka do tej nieznanej mi Warszawy. Mam dom na wsi, mógłbym tam mieszkać, mógł≠bym sobie piwo pić. Mógłbym łazić po krakowskich uliczkach. A tymczasem próbuję zmierzyć się z tym miastem, gdzie ty mieszkasz, gdzie masz swoje zwierzęta – nigdy nie było tyle puchatych zwierząt wokół mnie. Ja muszę to wszystko zaakceptować, a każdy krok w kierunku tych zwierząt i tego miasta to krok w kierunku Małgorzaty. I w tym jest miłość, a nie takie dziub, dziub.

– I tak sobie tu żyjecie? Herbata, konfitury?
Małgorzata Potocka:
Lubimy sprawiać sobie małe przyjemności. Staram się być przy Janie osobą, z którą jest mu dobrze, jego kobietą po prostu. Na to składa się kuchnia, spacerowanie, wyjazdy pod jego rodzinny Kowal. Nawet przywykam do porannych kąpieli w zimnym jeziorze. Jesteśmy tolerancyjni wobec siebie.
Jan Nowicki: Ważne, że potrafię tu pisać. W Afryce na przykład nie umiałbym, za gorąco. Znajdę sobie jakoś w Warszawie swoje miejsce i towarzystwo. Wczoraj spotkałem się z facetem, z którym chętnie zobaczę się drugi raz. Poza tym mam tu syna, odnowimy kontakty.
Małgorzata Potocka: Cieszę się, że Jan lubi przebywać też w moim teatrze. Może po parę razy ten sam spektakl obejrzeć, co mnie zadziwia. A potem idziemy do domu, bo my ciągle tęsknimy za sobą. Niech siada i spokojnie pisze, a ja przyniosę mu maliny.

– Całujecie się na ulicy?
Jan Nowicki:
Nie, bo ja się normalnie wstydzę.
Małgorzata Potocka: Trzymamy się za ręce.
Jan Nowicki: Za rękę też się wstydzę, ale nie uciekam z nią. Jesteśmy tak naprawdę bezsilni wobec fenomenu miłości. Bo jeżeli para – jedna młoda dziewczyna i jeden starzec, jak żeśmy to sobie ustalili – trzyma się za ręce, to czemu ten gest jest tak często wyśmiewany?
Małgorzata Potocka: Jestem w Janie śmiertelnie zakochana i nie obchodzi mnie, co ludzie pomyślą. Ciągle jestem jak mała dziewczynka.
Jan Nowicki: Każda kobieta swojemu ostatniemu mężczyźnie wnosi w wianie dziewictwo, nawet jeśli przedtem miała kilku mężów. (śmiech).

– Tu, w domu, ma Pan już swoje miejsce?
Jan Nowicki:
Mam. Siedzimy w salonie. Na pierwszym piętrze jest zwierzyniec. A mnie zostało coś urzekającego, miejsce, które pozwala mi w Warszawie żyć, myśleć, pisać, czytać. Niestety, trzeba tam prawie pionowo wejść po dwóch piętrach. A jeszcze jak się ma czterdziestokilogramową walizkę, to może pęknąć kręgosłup. Małgosia krzyczy: „Pomogę ci, pomogę”, a ja udaję, że mam siły jak byk i wnoszę sam. Z tego pokoju na poddaszu, całego w drewnie widzę coś, co kocham w każdym mieście. To dachy domów. Tu przechodzi do mnie Małgosia, by spędzić ze mną noc. Tu palę sobie i patrzę na poezję dachówek.


Halinka i Łukasz

Pięciopokojowe mieszkanie w przedwojennej kamienicy na starym Mokotowie. Stare meble, pełno kwiatów, starych zegarów, kolekcja krucyfiksów i pamiątki z podróży, afrykańskie maski, tkaniny, fortepian nimi obwieszony. „Krakowska graciarnia”, jak nazywa je Łukasz. Taki sobie tu Krakówek stworzyliśmy”.

Oboje z Halinką mają fioła na punkcie staroci. Wyszukują je na aukcjach Allegro, pchlich targach. W studiu Halinki, również na Mokotowie, gdzie z kolei jest mało mebli, wzrok przyciąga zielony kufer w kwiaty, który ma pewnie ze sto lat. Jan Nowicki bywa tu czasem, ale rzadko. Musi się przyzwyczaić, że ma syna, synową i wnuka na wyciągnięcie ręki, że nie dzieli ich ponad 300 kilometrów. „Jakoś tak się stało, że wszyscy mieszkamy w Warszawie”, śmieje się Łukasz.To między innymi zasługa Małgosi. Gdyby nie ona, ojciec nigdy by się do Warszawy nie przeniósł”.

– Wierzycie w przeznaczenie?
Łukasz Nowicki:
To znaczy, że przeznaczona mi była Czeszka z Zaolzia, która jest Polką?
Halinka Mlynkova: Może przeznaczenie to olśnienie, które sprawiło, że nie pozwolił mi od siebie oddalić się, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz? Nie wiem, co to było, ale na pewno coś, na co nie mamy wpływu.
Łukasz Nowicki: Wiele wskazywało na to, że tego dnia się spotkamy, że to nie był przypadek.
Halinka Mlynkova: Zapamiętałam Łukasza od pierwszej chwili i on mnie też. Byłam wtedy innym człowiekiem. Głównie spędzałam czas
w busie, jeżdżąc z Brathankami.

– Nie uważacie, że Małgorzata Potocka była przeznaczona Janowi Nowickiemu?
Łukasz Nowicki:
Nie wiem, może i była. Znam Małgosię od kilkunastu miesięcy, chociaż usłyszałem o niej już, gdy miałem osiemnaście lat i zacząłem pracować w redakcji sportowej TVP. Dostałem wtedy od ojca numer telefonu do niej. Skontaktowała mnie ze swoim ówczesnym mężem. Użyczył mi na kilka miesięcy mieszkania przy Sobieskiego. Bez ani jednego mebla. Coś fantastycznego dla osiemnastolatka.
Halinka Mlynkova: Ja poznałam Małgosię już, gdy byli z Janem razem. Natomiast pamiętam wieczór, gdy poznałam Jana Nowickiego, bo to było wtedy, gdy poznałam Łukasza. Jego ojciec zaprosił mnie na promocję swojej książki. Wtedy nie miałam pojęcia, że będzie dziadkiem mego syna.

– Miała Pani wtedy tremę?
Halinka Mlynkova:
Nie, niby dlaczego? Było wtedy bardzo zabawnie.
Łukasz Nowicki: Do dziś wspominamy, jak powiedział do Halinki: „Dziecko, gdzieś ty się chowała, że cię wcześniej nie widziałem”. Cały tata.
Halinka Mlynkova: To było słodkie. A potem Zbyszek Preisner żartem nas zeswatał z Łukaszem i tak się zaczęło. A kiedy dowiedziałam się, że ojciec i Małgorzata są parą, to się ucieszyłam. Samotność nikomu nie służy.
Łukasz Nowicki: Artysta zawsze jest samotny. A tak na serio, to ojciec nigdy nie był samotny. Towarzyszył mu... Dostojewski.
Halinka Mlynkova: Tak. Tylko że Dostojewski nikogo nie przytuli, kochanie. Łukasz Nowicki: Kiedy pojawiła się Małgosia, uznałem, że tak ma być. Ojca  mam jednego… chcę, żeby był szczęśliwy.


– Narzekał Pan na niego w wywiadach...
Łukasz Nowicki:
Chyba się zestarzałem, bo już mi się nie chce narzekać. Okres buntu mi minął. Teraz raczej jestem na etapie przyjmowania bezkrytycznie wszystkiego, co jest w nim dobre i przymykania oczu na to, co nie najlepsze.

– Wiadomo, dzieci zwykle mają pretensje do rodziców, że za dużo pracują, że nie ma ich, gdy są potrzebni. Ja to rozumiem. Potem wyrastają i przenoszą spory na swoje rodziny. Spieracie się?
Halinka Mlynkova:
Musi się coś dziać. W naszym wypadku trafił swój na swego.  Gdybyśmy byli we wszystkim zgodni, nie moglibyśmy wspólnie funkcjonować. Ważny jest dialog, a nie przytakiwanie. Kiedy pisaliśmy teksty na płytę Piotra Rubika, było gorąco, ale to przecież o to chodzi.
Łukasz Nowicki: Ale kolejną propozycje zaakceptowałaś?
Halinka Mlynkova: Tak, oczywiście, po kilku poprawkach (śmiech).

– A z teściem się Pani spiera?
Halinka Mlynkova:
Jak wypijemy cztery butelki wina, to jasne, że się spieramy. (śmiech) On mówi: „Musisz jeździć, śpiewać”, a ja, że to nie takie proste. Czasem, kiedy do mnie dzwoni z trasy i mówi: „Jestem w kolejnym hotelu i jest cudnie”, to mu ogromnie zazdroszczę.
Łukasz Nowicki: Chyba ma to po mnie. Zjeździłem już kawał Afryki, niedługo wyruszam do Mołdawii, tyle że na rowerze. Ciągle z Halinką gdzieś podróżujemy. Ale okazuje się, że mój ojciec ma lepszą formę niż ja. Po literku wódki myślałem, że padnę, a tata chciał iść się kąpać do jeziora. Małgosia zmusiła go, żeby zrobił dokładne badania. Nigdy nie brał leków, a teraz połyka ich całą tonę. Ale organizm ma mocny. Miał założony holter, badający rytm serca, a wypalił dwie paczki papierosów. Do tego wino z Halinką. To facet niezniszczalny, żyjący własnym rytmem, własną energią i we własnym świecie.

– Jak przyjęliście wiadomość o ich  ślubie?
Łukasz Nowicki:
Mnie to trochę bawi, ale uważam ślub za rodzaj przygody. Ale nie uzurpuję sobie prawa do pytań w rodzaju: „Tata, a czy ty wierzysz w to, co robisz? Czy ty tak na serio?”. Mnie to w ogóle  nie interesuje. Uważam, że parze dorosłych, poważnych ludzi ślub nie jest niezbędny, by razem żyć. Gdyby nie mieli na to ochoty, toby byli razem bez żadnego  ślubu.
Halinka Mlynkova: Małgosia jest cudowną „kandydatką” na teściową, chociaż nigdy nie będzie typowa. Tak jak ja nigdy nie będę typową żoną, a ojciec zwykłym teściem. Poznałam ją lepiej, odkąd razem pracujemy. To demon w pracy i anioł w domu. Jest bardzo wymagająca, chociaż mnie zostawiła wolną rękę co do interpretacji piosenek.
Łukasz Nowicki: Bardzo Halinkę namawiałem do udziału w tej rewii. Widziałem, jak pracuje, szkoli głos, od kilku lat wydaje płytę. Dostała od Małgosi szansę, by mogła zaprezentować całkiem nowy styl śpiewania. Kompozytor, z którym współpracowała, posłuchawszy jej, powiedział: „No nie, to ja od roku piszę dla ciebie głupoty, przepraszam, że ci wysyłałem nie te piosenki. Halina ma taki szeroki, diwowy głos. Rewelacja”. A dla Małgosi też dobrze, bo moim zdaniem Halina podnosi poziom przedstawienia.


– To prawda, widziałam i słyszałam ją w tej rewii. Zaskoczył mnie jej piękny czterooktawowy głos. W Brathankach nie było go aż tak słychać.
Halinka Mlynkova:
Dziękuję. Wszyscy więc są szczęśliwi (śmiech). Mam w domu dziesiątki nagranych piosenek, których nie wydałam. Łukasz mi często powtarza, że jak się w garść nie wezmę, to bez mojej zgody wszystko wyda sam (śmiech).

Dlaczego?
Halinka Mlynkova:
Długo by o tym mówić. Teść rozumiał moją tęsknotę za sceną i dlatego tak napierał, żebym skupiła się na czymś ważnym.

– Myślę, że teraz, gdy ogląda „Życie jest sceną”, jest zadowolony. Spotykacie się częściej?
Halinka Mlynkova:
Tak. Zaprosiłam Małgo≠się i Jana kilka razy na ≠kolację, chociaż żadna mi nie wyszła. Mam wtedy straszny stres i zapominam podać sos do roladek z łososia albo masła zabraknie czy znów coś przypalę.

– Ma Pani w Małgosi takie zwykłe, kobiece oparcie?
Halinka Mlynkova:
Mam, mam. Uwielbiam nasze rozmowy na temat sukienek i innych dupereli. Poza tym mamy czas pogadać, kiedy przygotowujemy się do spektaklu. Każda przed swoim lusterkiem, ale temat jeden. Poza tym często podkreśla: „Masz nosić dekolty, a nie znowu ten golf. I powinnaś pokazywać nogi”. 
Łukasz Nowicki: W zeszłym roku powiedziałem do Małgosi: „mamo”,  kiedy składałem jej żartobliwe życzenia na Dzień Matki. Jest szaleńczo wrażliwa, więc troszkę się wzruszyła. Obdarzona poczuciem humoru natychmiast odpowiedziała: „Dziekuję, synku”. Myślę, że ta forma sprawiła nam obojgu przyjemność.

– Twoja mama nie żyje już dziewięć lat. Chyba po prostu tęsknisz za tym słowem?
Łukasz Nowicki:
Używam go w stosunku do mamy Halinki, którą kocham. Ale matek nigdy za wiele.

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylisty Agnieszka Dębska
Makijaż Iza Wójcik/Metaluna
Fryzury Kacper Rączkowski/D’vision Art
Produkcja sesji Ewa Kwiatkowska

Podziękowania dla Małgorzaty Potockiej za pomoc w realizacji sesji i udostępnienie wnętrz Teatru Sabat, ul. Foksal 16, Warszawa

Redakcja poleca

REKLAMA