Mikołaj Komar: Wolę być draniem

Mikołaj Komar fot. Marcin Kempski / Ilike-photo.com
Mówią o nim: „Tyrmand z aparatem, wnikliwy obserwator bankietowego oblicza warszawki”. Przeciwnicy – że balangowicz, kobieciarz i pozer. On sam prowokuje: „Jestem fetyszystą”. Jaki naprawdę jest Mikołaj Komar? Stara się dociec Ola Kwaśniewska.
/ 07.01.2010 11:13
Mikołaj Komar fot. Marcin Kempski / Ilike-photo.com
– Kim Ty właściwie jesteś? Złotym dzieckiem, fotografem, dziennikarzem, wydawcą?
Mikołaj Komar:
Szczęśliwym człowiekiem po przejściach. Artystyczną duszą. Rodzice od najmłodszych lat faszerowali mnie kulturą. Pierwszy aparat dostałem, mając sześć lat, i odtąd trzaskałem zdjęcia na lewo i prawo. Przebywałem z tatą na planach różnych filmów, przede wszystkim „Piratów” Polańskiego. Miałem osiem lat i byłem oczkiem w głowie reżysera. Byłem jedynym dzieckiem na planie, więc wolno mi było wszystko. Spędziliśmy siedem miesięcy w Paryżu i drugie tyle w Tunezji, gdzie zrekonstruowany był piracki statek. O ósmej rano uciekałem mamie, która mnie wtedy uczyła, i biegłem na plan. Siedziałem na tym statku z aparatem od rana do nocy. Tak się zaczęła moja fascynacja fotografią. Teraz z aparatem się nie rozstaję.

– Nie marzyło Ci się wtedy aktorstwo?
Mikołaj Komar:
Chyba bardziej mnie fascynowało kierowanie tymi wszystkimi ludźmi. Podziwiałem Polańskiego. Pamiętam, że do każdego mówił w innym języku, ale przeklinał zawsze po polsku. Aktorstwo może faktycznie pociągało mnie, ale nie przyszło mi do głowy, żeby się w tym sprawdzić.

– Może to kwestia nieśmiałości?
Mikołaj Komar:
Byłem bardzo nieśmiały. Bardzo długo. Do momentu, kiedy zacząłem robić z kumplami pierwsze pismo i dowiedziałem się od nich, że robię fajne zdjęcia, że fajnie piszę, uważałem, że mam dwie lewe ręce.

– Już Ci to przeszło?
Mikołaj Komar:
Jak się na czymś nie znam, to nie udaję, że się znam, i nie mam śmiałości, żeby wypowiadać się na ten temat.

– To nie jest nieśmiałość, tylko zdrowy rozsądek.
Mikołaj Komar:
No może. Dzisiaj dostałem propozycję wykładania na Akademii Fotografii. Zdębiałem. Mam przygotować czterogodzinny referat. Zacząłem się zastanawiać, czy ja w ogóle cokolwiek wiem na ten temat. Uzmysłowiono mi, że się na tym znam. Mam jakiegoś czuja, bo wielu fotografów, których ja publikowałem po raz pierwszy, robi teraz karierę. O tym mogę faktycznie opowiedzieć.

– A jak miałeś te 18 lat i zostałeś naczelnym, nie bałeś się?
Mikołaj Komar:
Nie, ponieważ zebrałem świetną ekipę fachowców, ja miałem nimi tylko dowodzić. Wtedy jeszcze dawałem sobie wchodzić na głowę. Teraz jestem już doświadczony.

– Ciągle jesteś rozpieszczony?
Mikołaj Komar:
Rozpieszczenie towarzyszyło mi bardzo długo. Skończyło się dopiero, jak umarł mi tata. To był kopniak od życia nie tylko emocjonalny. Okazało się, że nie stać mnie na drugi kierunek studiów, a chciałem wtedy w Nowym Jorku studiować fotografię. Musiałem znaleźć pracę. Miałem farta, bo trafiłem do środowiska skejtowego, poznałem świetnych ludzi i tam po raz pierwszy uczestniczyłem w tworzeniu pisma.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


– Twoja aktywność zawodowa nie miała przypadkiem na celu zbliżenia się do warszawskiej śmietanki towarzyskiej?
Mikołaj Komar:
Nie miałem tego na celu. Ja po prostu na maksa dążyłem do tego, żeby poznawać ludzi.

– Myślisz, że zyskujesz przy bliższym kontakcie?
Mikołaj Komar:
To ponoć jest prawda. Ludzie, którzy obserwują mnie z boku, tyle sobie dopowiadają na mój temat, że obdzieliłbym tym trzy różne życia. Słyszałem już, że jestem gejem i playboyem równocześnie. Niech sobie mówią. Prawda jest taka, że ja kocham kobiety.

– Czyli babiarzem faktycznie jesteś.
Mikołaj Komar:
Troszkę tak.

– Ożenek rozważysz ostatecznie?
Mikołaj Komar:
Kiedyś tak. Póki co, nie jestem na to gotowy. Ciągle jeszcze jestem Piotrusiem Panem i dobrze mi z tym. Jak mam przy sobie kobietę, to poświęcam jej połowę mojego czasu i co najmniej połowę głowy. A ja mam jeszcze dużo do powiedzenia i dużo jeszcze chciałbym zrobić. To wymaga poświęcenia i czasu.

– Czyli kobieta Ci zawadza po prostu?
Mikołaj Komar:
Ja po prostu nie chcę, żeby czuła się zawiedziona. Potrzebuję jeszcze kilku lat. Chciałbym rozwinąć się fotograficznie, bo to, co robię, mimo że zostało docenione, jest bardzo kontrowersyjne i jeszcze dużo nauki przede mną.

– Uważasz, że Twoje zdjęcia są sztuką?
Mikołaj Komar:
Nie wiem. Uważam, że umiem chwytać czas inaczej, niż robią to inni. Jak widzisz dwie osoby, to naturalną rzeczą jest sfotografowanie ich tak, żeby było je widać. A ja szukam tych elementów, na które każdy człowiek tylko zerknie i zawstydzi się, że na to spojrzał. Ruchy w tańcu, pocałunki, emocje, niedoskonałości, moje fetyszyzmy, czyli wszelkie kobiece wdzięki. Głównie moja największa obsesja, czyli wasze nogi, kostki, stopy.

– Zastanawiałeś się kiedyś nad genezą tych Twoich fetyszyzmów? Jakaś ponętna ciotka Marlenka kąpiąca Cię w dzieciństwie?
Mikołaj Komar:
Jako dziecko obserwowałem sąsiadki na osiedlu. Pierwsza rzecz, jaką pomyślałem o kobietach, to że nie mogą chodzić w rajstopach, bo wyglądają w tym fatalnie. Patrzyłem na te ich obciśnięte, nieogolone nogi i byłem zażenowany. Później odkryłem, że to może wyglądać inaczej. Jestem fascynatem kobiet. Od ciała poprzez ruch, głos, zapach, po wszystko. Inspiruje mnie to bardzo.

– Jak udaje Ci się z powodzeniem robić to, za co niejeden paparazzi dostał w twarz?
Mikołaj Komar:
Nie staram się łapać skandalu, tylko emocje. Ktoś kiedyś określił moją działalność jako „Tyrmand z aparatem”. Znany fotograf Adam Wlazły porównał mnie do Weegee’ego. To są dla mnie wielkie komplementy, bo ja rzeczywiście nie chcę nikogo obrażać, tylko komentować.

– Zauważyłeś, że ogólnie ludzie odbierają Cię niespecjalnie poważnie?
Mikołaj Komar:
Mamy taką mentalność w Polsce, że ludzie żyją życiem innych. Nie skupiają się na tym, co jest ciekawe, tylko na tym, co można skrytykować. A ja daję dużo powodów do tego, żeby o mnie mówić.

– A Ty jak się czujesz sam ze sobą?
Mikołaj Komar:
Zależy od momentu. Często się czuję dobrze. Myślę, że sobie nie wadzę i że wszystko jest OK. Czasami pukam się w czoło. Wtedy idę na basen i pływam, aż stracę siły. To działa na mnie oczyszczająco. Kocham wodę w każdej postaci. Lubię pływać, skakać do wody, lubię się myć, pić wodę. Wyobraź sobie, że nawet lubię zmywać.


– Jaki jesteś znak zodiaku?
Mikołaj Komar:
Byk.

– Czyli żywioł ziemia.
Mikołaj Komar:
Ziemi wręcz się boję. Najgorsza śmierć, jaką jestem w stanie sobie wyobrazić, to zakopanie żywcem.

– A jakbyś miał być samotnie wystrzelony w kosmos bez możliwości powrotu na Ziemię?
Mikołaj Komar:
Wolałbym. Nie przeraża mnie przestrzeń. Ani kosmos, ani ocean. Przerażają mnie zamknięte pomieszczenia bez okien i brak możliwości ruchu. To się przekłada na moje podejście do życia. Jak coś się psuje, nie biadolę, tylko działam.

– Czyli masz niską perseweratywność.
Mikołaj Komar:
Dziękuję. Co to znaczy?

– Z grubsza, że idziesz do przodu, nie patrząc wstecz.
Mikołaj Komar:
Dlatego nie lubię ludzi, którzy rozliczają innych, zamiast samemu się rozwijać?

– Może i dlatego. Siebie lubisz?
Mikołaj Komar:
Za wiele rzeczy się nie lubię, ale pracuję nad sobą. Zawsze wydaje mi się, że mógłbym coś zrobić lepiej. Kiedy robię jakąś głupotę, przez którą ktoś mógł ucierpieć, mam straszne wyrzuty sumienia. Potem zdarza mi się ten błąd powtórzyć i to mnie strasznie dołuje.

– Nie uczysz się na błędach?
Mikołaj Komar:
Uczę się, ale czasami dopiero za trzecim razem.

– Jak myślisz o swoich marzeniach z dzieciństwa, to jesteś w tym miejscu, w którym chciałeś być?
Mikołaj Komar:
Jak najbardziej. Ale to jest dopiero półmetek. Mam w sobie nieustający głód. Kiedy osiągam jakiś punkt, widzę kolejnych pięć. Jeszcze nie czuję się spełniony.

– Jakie momenty w Twoim życiu Cię ukształtowały?
Mikołaj Komar:
Pierwszy, kiedy opublikowano moje zdjęcia w „Dos Dedos”, w którym pracowałem jako dziennikarz. Wtedy zrozumiałem, że mogę też robić inne rzeczy, mimo że nie edukowałem się w tym kierunku. Drugim było, kiedy po paru latach pisania w magazynach, które współtworzyłem, dostałem propozycje od dużych pism, jak „Elle” czy „Machina”. W „Elle” każdy mój tekst był czterokrotnie przerabiany i jeszcze dostawałem informację, czego czytelniczka „Elle” nie czyta. Była to znakomita lekcja pokory. Ja się oczywiście denerwowałem i w domu tupałem nóżką, ale dziękuję tym paniom redaktorkom, bo przerobiły mnie totalnie. Trzecia rzecz, to kiedy organizatorzy jednego z największych świąt fotograficznych, czyli Miesiąca Fotografii w Krakowie, zaprosili mnie jako referenta. Spędziłem dzień, spotykając się z fotografami z całej Europy, a ludzie słuchali mnie z zainteresowaniem. To było coś bardzo łechcącego. Poczułem się pewny w kolejnej dziedzinie życia.

– Jesteś z siebie dumny?
Mikołaj Komar:
Nie. Myślę, że to przede mną.

– Nie bywasz nawet?
Mikołaj Komar:
Bywam oczywiście dumny z rzeczy, które udało mi się zrobić. Kiedy ktoś, kogo bardzo cenię, mnie pochwali. Jak widzę, że dany numer magazynu sprzedał się dwa razy lepiej niż poprzedni. Wtedy jestem dumny za cały zespół. Byłem dumny, kiedy wystawiono moje zdjęcia w Centrum Sztuki Współczesnej.


– Dla przeciętnego zjadacza chleba jesteś chłopakiem z bankietów. Ile zaliczasz imprez w tygodniu?
Mikołaj Komar:
Ostatnio bardzo mało. Jedną w tygodniu. Ale bywałem na pięciu, sześciu. Są też wieczory, kiedy mam pięć imprez z rzędu. Szczerze mówiąc, wszystko, co mi się udało w życiu zrobić, zrobiłem przez przyjaciół i imprezy właśnie. Z tych imprez rodziły się różne fajne rzeczy. Czy to magazyny, czy radio, czy moja fotografia, czy telewizja ostatnio. To wszystko przez niekończące się poznawanie ludzi. Uważam, że chcieć to móc. Nikt nigdy mi nie pomógł. Mój świętej pamięci ojciec, którego kocham nad życie i zawsze będę go wspominał, nie zdążył mi pomóc, bo jeszcze byłem uczniem. Dał mi superdzieciństwo i supergeny, za co jestem mu bardzo wdzięczny, oraz piękną przyjaźń, ale żył z dnia na dzień, więc po jego śmierci musiałem zaczynać od zera. Dostałem od życia kopniaka, a 10 lat później drugiego, bo moja mama zmarła na raka dwa lata temu. Po bardzo ciężkiej, półtorarocznej walce, kiedy ja totalnie wyłączyłem się z życia. Nie było łatwo się podnieść, ale ciągle działam.

– Jak śmierć rodziców zmieniła Twoje życie?
Mikołaj Komar:
O 180 stopni. W szkole byłem szaraczkiem. Taką rozpieszczoną dupą wołową. Po śmierci taty potrzebowałem jakieś pół roku, żeby stać się przodownikiem. Poczułem, że muszę iść do przodu szybciej niż inni. Miałem wręcz wodzowskie potrzeby. Od najmłodszych lat uwielbiałem organizować. Już jako sześciolatek organizowałem na Mazurach imprezy dla ośrodka wypoczynkowego. Szedłem do szefowej ośrodka, mówiłem, że chcę wynająć klub na dzisiaj i brałem kluczyki. Namawiałem cztery dziewczynki, żeby wzięły wielkie flagi i razem ze mną krzyczały: „dzisiaj impreza” po całym ośrodku. Brałem mój magnetofon, puszczałem muzykę, przychodziło full turystów i się bawili. I to jest esencja tego, jaki jestem teraz.

– Czyli to się nie zmieniło.
Mikołaj Komar:
To, że chciałem organizować – nie. Miałem bardzo fajny czas z rodzicami, ale w momencie, kiedy przyszło prawdziwe życie po śmierci taty, wróciło do mnie to wszystko i pomyślałem, że teraz ja muszę coś zrobić, żeby oni, tam na górze, byli ze mnie dumni. Często, jak jadę samochodem po jakimś sukcesie, patrzę w niebo i zastanawiam się, czy mnie teraz widzą.

– Masz potrzebę, żeby coś po sobie zostawić?
Mikołaj Komar:
Tak. Mój największy lęk, to że umrę za wcześnie. Boję się tego strasznie.

– Dużo myślisz o śmierci?
Mikołaj Komar:
Bardzo dużo. Szczególnie od śmierci mamy. Cały czas się boję. Jak mam bóle, to myślę, że to coś strasznego. Zacząłem myśleć, co jem, co piję.

– Nie wyglądasz mi na kogoś, kto się oszczędza.
Mikołaj Komar:
Jestem pracoholikiem. Jak jadę na wakacje, to maksymalnie na tydzień. Szóstego dnia już się stresuję, że maila nie sprawdziłem. Lubię tempo. Lubię, jak się dużo dzieje. Lubię robić kilka rzeczy naraz. I uwielbiam ten moment, kiedy przychodzi efekt.

– Jesteś dżentelmenem?
Mikołaj Komar:
Sama oceń.

– No, nie wiem. Po czym w dzisiejszych czasach można poznać dżentelmena?
Mikołaj Komar:
Dla mnie kobiety są istotami wyższymi. Wprawdzie uważam, że w was tkwi diabeł, ale ten diabeł mnie fascynuje. Zawsze będę przed wami róże rozkładał.


– A te wszystkie staromodne konwenanse?
Mikołaj Komar:
Przepuszczam w drzwiach, podaję płaszcz, całuję w rękę...

– To jesteś niedzisiejszy.
Mikołaj Komar:
Tak, zawsze mi to mówią. Szczególnie w innych krajach. Jak całuję kobiety w rękę, to głupieją, a dla mnie jest to naturalne. Szczególnie kiedy kobieta jest starsza.

– Często słyszysz, że jesteś miły i sympatyczny?
Mikołaj Komar:
Oby jak najrzadziej. Nienawidzę tego. Wolę być draniem, bo jest to określenie konkretne. Nie znoszę rzeczy miłych i sympatycznych.

– Imprezy nie są miłe i sympatyczne?
Mikołaj Komar:
W moim wykonaniu są szalone. Nie lubię ograniczeń. Nie interesuje mnie, co ludzie powiedzą. Mam to szczęście, że otaczają mnie fajni ludzie, którzy ze mną przez to życie idą. Wymieniamy się doświadczeniami, spostrzeżeniami, myślami. Gdzieś tam żyjemy razem.

– A może to ma być substytut rodziny?
Mikołaj Komar:
Może tak… Zostały mi tylko babcia i ciotki.

– Nie czujesz się samotny?
Mikołaj Komar:
Czuję się samotny w święta, dlatego uciekam. Oczywiście z przyjaciółmi. Gdzieś daleko, gdzie nie ma choinek ani Świętego Mikołaja.

– A na co dzień?
Mikołaj Komar:
Wynajmuję kawalerkę na Nowym Świecie. Rano otwieram okno, czuję zapach świeżych bagietek z kawiarni na dole, słucham odgłosów ludzi wybierających się do pracy, studentek stukających obcasami w drodze na uniwerek. Uwielbiam to. Dzięki temu nie czuję się sam. Najlepiej w życiu spało mi się u mojego kumpla na Broadwayu. Genialnie się wysypiałem, mając świadomość tego całego życia obok mnie.

– Coś w tym jest. Jako dziecko najlepiej zasypiałam, słuchając odgłosów krzątających się po domu rodziców.
Mikołaj Komar:
Doskonale to znam. Bardzo nie lubię ciszy. Muzyka albo TVN24 to świetny towarzysz. W sytuacji kryzysowej idę się przejść wśród ludzi. Uwielbiam Mokotowską.

– „Chodzę tu, chodzę tam, w tłumie ludzi zawsze sam”. Stachura by Cię zrozumiał.
Mikołaj Komar:
Staram się uciekać od czegoś, co nazywam „rzeczywistochą”. Jak jadę samochodem, to zawsze wybieram ładniejszą trasę, nawet jeśli nadrabiam drogi. Buduję wokół siebie optymistyczny świat, a szary staram się zmieniać.

– Jesteś tym, na kogo wychowywali Cię rodzice?
Mikołaj Komar:
Oni zawsze mówili, że wychowują mnie na Europejczyka. Chcieli, żebym znał języki, żebym był wykształcony, wysportowany, no i żebym nie miał porąbane we łbie. Mieli na to różne metody. Jedną z najmniej skutecznych było to, że jako gówniarz bywałem na setkach bankietów i imprez. Miałem nawet swoje krzesełko w legendarnym SPATiF-ie, gdzie przychodzili wszyscy – od Himilsbacha po Holoubka. Wychowałem się w aurze rozpieszczonego bachora. Jak teraz na to patrzę, kopnąłbym się w tyłek, ale nie zamieniłbym się z nikim.

– Zawsze osiągasz to, co sobie wymarzysz?
Mikołaj Komar:
Kiedy byłem gówniarzem, zapytano mnie: „Co, chłopczyku, będziesz robił w przyszłości?”. Powiedziałem: „Będę miał swoją audycję radiową i będę miał swój magazyn”. Czyli tak. Jak coś sobie wymyślę, to dążę do tego i to mam.

Rozmawiała Aleksandra Kwaśniewska

Zdjęcia Marcin Kempski/ILIKE-PHOTO.COM
Asystent fotografa: Andrzej Cieplik
Stylizacja Pola Madej-Lubera
Aystent Stylisty Mateusz Farenholc
Makijaż Magdalena Kossakowska
Fryzury Łukasz Mazolewski / D’VISION
Backstage Joanna Mroczkowska
Produkcja Szymon Machnikowski

Podziękowania dla kawiarni i piekarni Cafe Vincent, ul. Nowy Swiat 64 za udostępnienie wnętrz

Podziękowania dla Macieja Budka, Olgi Kamińskiej, Olgi Sikorskiej za udział w sesji

Redakcja poleca

REKLAMA