Mateusz Damięcki i Ewa Szabatin

Mimo że są indywidualistami, w „Tańcu z gwiazdami” stworzyli niepowtarzalny zgrany duet.
/ 12.09.2008 15:28
I choć Mateusz Damięcki i Ewa Szabatin zasłużenie byli faworytami i jury, i publiczności, finał ich ominął…

Żal? Złość? Co się czuje w takim momencie?

Ewa: To rzeczywiście była gorzka chwila. Kiedy usłyszałam, że odpadamy, poczułam smutek. Nie złość, ale właśnie smutek i żal. I nie chodzi o stratę szansy na zdobycie samochodu…
Mateusz: I tak nikt ci nie uwierzy…
Ewa: Ależ ja całe życie tańczę na turniejach, gdzie jedynym trofeum jest zwykle puchar.

A może ta przegrana to prztyczek od losu? Zdaniem profesjonalistów byliście najlepsi…
Mateusz:
To raczej dowód na nieobliczalność show-biznesu, który jest okrutny i piękny zarazem. To również dobry moment na zadanie sobie pytania: Czy dałem z siebie wszystko? Czy mogłem zrobić więcej. Samochód nie był tu najważniejszy.

Jeśli nie samochód, to co?
Mateusz:
Sam taniec. Stał się dla mnie jak narkotyk. Największą satysfakcję miałem, kiedy w półfinale tańczyliśmy tango, naszego Jamesa Bonda z filmu „Goldeneye”. Po zakończeniu zgotowano nam owację. Ale nie wszystko w tańcu pokochałem od razu. Na przykład dla mnie obciachowe były ruchy biodrami w tańcach latynoamerykańskich – jak się robi je nieumiejętnie, to wygląda to karykaturalnie. Na szczęście dzięki Ewie jakoś je opanowałem.

Ewa bardziej chwaliła, czy była srogą nauczycielką?
Mateusz:
Ewa jest przede wszystkim perfekcjonistką i ta jej cecha chyba najbardziej mi odpowiada. Na początku w ogóle się nie kłóciliśmy. Nawet się zaniepokoiłem, bo było zbyt idealnie.
Ewa: Do czasu!
Mateusz: To prawda. Mniej więcej w połowie programu przeżyliśmy kryzys. Wyszły z nas rogate dusze.
Ewa: Ja jestem Koziorożcem, a Mateusz Bykiem…
Mateusz: Byliśmy w stosunku do siebie złośliwi. Nieraz przeginaliśmy.
Ewa: Najbardziej kłóciliśmy się, przygotowując rumbę… Mateusz doprowadzał mnie do białej gorączki, kiedy nie chciał powtórzyć kroków.


Jaki mieliście sposób na kryzys?
Ewa:
Na początku znaleźliśmy sobie zaklęcie, które ratowało nas w skrajnych sytuacjach. Było to nic nieznaczące słowo „gaśnica”! Kiedy oboje byliśmy totalnie wkurzeni, to któreś z nas rzucało… „gaśnica”! To nas rozśmieszało i ruszaliśmy do pracy.

Czy to, że oboje macie trudne charaktery, przeszkadzało wam w pracy?
Ewa:
Na wysokich emocjach powstają najlepsze rzeczy. Taniec towarzyski to opowieść o kobiecie i mężczyźnie, przekazywanie ruchem szalonych emocji rodzących się między nimi – dotyk, spojrzenie, prawie pocałunek. Bez pasji nie odda się takich uczuć.

Pasja pasją, ale wy naprawdę wyglądaliście w tańcu jak zakochani. Spytam wprost: Czy jesteście parą w życiu prywatnym?
Mateusz:
Ludzie chcieliby widzieć nas jako zakochaną parę, najlepiej na całe życie. Prawda jest inna. Cieszę się, że spotkałem Ewę, zaprzyjaźniliśmy się, ale nie jesteśmy parą.
Ewa: Mam nadzieję, że po programie też będziemy się widywać. Bardzo bym chciała, bo dawno nie spotkałam młodego mężczyzny z tak pięknymi cechami charakteru. Mateusz ma bogatą osobowość i kindersztubę.

Sylwestra spędzicie więc raczej osobno?
Mateusz: Zawsze część sylwestrowego wieczoru staram się spędzić z najbliższymi. Z siostrą odwiedzamy rodziców, a potem pędzimy na swoje imprezy. W zeszłym roku rodzice przyszli do mnie i bawiliśmy się ze wszystkimi moimi przyjaciółmi. Było ze 30 osób. Pewnie w tym roku będzie podobnie. Polubiłem nawet sprzątanie pobojowiska, kiedy spod warstwy gruzu, jak feniks z popiołu, wyłania się moje mieszkanie.
Ewa: A ja mam dwie możliwości – albo będę pracować, albo dobrze się bawić ze znajomymi w Krakowie. Pewnie będzie to jednak praca – pokaz tańca na jakiejś imprezie. Tak czy owak, będę tańczyć.

W takim razie życzę wam udanej zabawy.

Anna Stefopulos / Przyjaciółka

Redakcja poleca

REKLAMA