Charlene Wittstock - Księżna zwana rybką

Charlene Wittstock fot. Viva! nr 13/2011 z dnia 22 czerwca 2011 r.
O serce księcia Alberta walczyła dekadę. Znosiła zdrady, upokorzenia, czekała bez końca. Aby zostać księżną Monako, Charlene Wittstock była gotowa na wszystko. Dziś jej marzenie się spełnia. 2 lipca poślubi księcia.
/ 26.06.2011 13:07
Charlene Wittstock fot. Viva! nr 13/2011 z dnia 22 czerwca 2011 r.
Ostatnio rzadko można ją zobaczyć. Czasem tylko schowana za ciemnymi okularami buszuje po luksusowych butikach Monte Carlo albo mknie swoim srebrnym lexusem. Charlene Wittstock jest całkowicie pochłonięta przygotowaniami do ślubu. Osobiście zrobiła z Albertem listę 800 gości z całego świata. Nadzorowała budowę ołtarza w sali tronowej pałacu, przy którym odbędzie się ceremonia kościelna. Współtworzyła menu na przyjęcie w operze. Nie po to jednak, by przyćmić ślub Kate Middleton z księciem Williamem. To zresztą byłoby trudne. Charlene chce pokazać wszystkim niedowiarkom, że zasługuje na Alberta, i choć ciężko jej było przygotować się do roli księżnej, dobrze poradzi sobie z kolejnym zadaniem.„Zrobię wszystko, by nie zawieść Monakijczyków. I wreszcie ich do siebie przekonać”, tłumaczy dziennikarzom.

Miło było poznać
Na ślub z Albertem Charlene Wittstock czekała 11 lat pełnych tęsknoty, wątpliwości i upokorzeń. Albert zrobił na niej piorunujące wrażenie już przy pierwszym spotkaniu, kiedy latem 2000 roku poznali się na zawodach pływackich o Grand Prix Monako. Wręczył jej wtedy dwa złote medale (za pływanie na grzbiecie) i bukiet kwiatów. A wieczorem niespodziewanie zapukał do pokoju hotelowego i porwał na romantyczną kolację.

Charlene zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Miała prawie pewność, że to mężczyzna jej życia. O tamtym spotkaniu mówi dziś: „Nogi ugięły się pode mną z wrażenia. Miał gest i styl. Albert to dżentelmen, który wie, jak postępować z kobietami”. Od razu znalazła z nim wspólny język. Podobnie jak ona książę interesował się sportem, ochroną środowiska i działalnością charytatywną. Bawili się cudownie do piątej nad ranem. A potem Albert odwiózł ją swoim rolls-royce’em do hotelu. On też był zauroczony Charlene. Znał wprawdzie piękniejsze i bardziej wyrafinowane kobiety. Ciągnęła się za nim opinia największego playboya wśród arystokratów. Dziś wiadomo, że ma dwoje nieślubnych dzieci – 8-letniego Alexandra i 19-letnią Jazmin. Ale Charlene Wittstock była inna: ciepła, szczera i naturalna.

Ta miłość wydawała się nierealna. Albert był jedną z najlepszych partii w Europie. Dziedzicem tronu Monako z majątkiem szacowanym na dwa miliardy euro. Właścicielem secesyjnych kamienic przy luksusowej Avenue Foch w Paryżu, stajni zabytkowych i nowoczesnych aut, a także wielu płócien, między innymi Rubensa i Goi. Charlene Wittstock – tylko pływaczką z biednej rodziny. Wprawdzie pradziadek Charlene, Gottlieb, który w XIX wieku wyemigrował z Niemiec do RPA, chciał się dorobić fortuny na poszukiwaniu diamentów, ale nic z tego nie wyszło. Wittstockowie, jak większość afrykanerów, czyli białych mieszkańców RPA, wiedli proste, skromne życie. Jedynym ich majątkiem był mały dom w Durban pod Johannesburgiem.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


Jak rybka w wodzie
Poza tym Charlene Wittstock musiała wrócić do RPA. Miała tu własne życie i jeszcze wiele do osiągnięcia w sporcie. „W tamtym czasie nie byłam gotowa na poważny związek”, przyzna po latach. Odkąd matka, Lynette, która była nauczycielką pływania i nurkowania, odkryła u córki talent, Charlene spędzała większość życia na pływalni. Trenowała bez wytchnienia 365 dni w roku po osiem godzin dziennie. I osiągnęła spektakularny sukces. Już po paru latach nie miała sobie równych w pływaniu na grzbiecie. Złota Rybka lub Blondie, jak mówili na nią mieszkańcy RPA, zdobywała wszystkie medale w kraju. Została kapitanem drużyny pływackiej RPA podczas olimpiady w Sydney. Zdobyła z nią piąte miejsce w sztafecie cztery razy 100 metrów. Marzyła jeszcze o występie na olimpiadzie w Pekinie w 2008 roku.

W ciągu następnych siedmiu lat spotykała się więc z Albertem sporadycznie. W 2002 roku on przyjechał do niej na safari. Dwa lata potem spędziła wakacje w Monako. Jednak związek z kimś takim jak Albert, który był wciąż na celowniku mediów, nie ułatwiał jej życia, ale wręcz je komplikował. Odkąd paparazzi przyłapali ją u jego boku podczas zawodów w Turynie w lutym 2006 roku, Charlene Wittstock nie mogła nawet spokojnie trenować.

W mętnej wodzie
Dopiero poważna kontuzja barku w 2007 roku zmusiła ją do zmiany planów. Dziś mówi: „Rezygnacja z pływania była najtrudniejszą decyzją, jaką podjęłam. Nie byłam emocjonalnie przygotowana do zakończenia kariery”. Jednak w wieku 29 lat porzuciła sport wyczynowy i zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę. Przeprowadziła się do Monako i zaczęła przygotowywać do roli księżnej.

Nie było lekko. Nikt tu na nią nie czekał. Przeciwnie, wielu Monakijczyków uważało Charlene Wittstock za chłopkę, która powinna wracać na wieś do RPA. Księstewko o powierzchni niespełna dwóch kilometrów kwadratowych jest enklawą bogatych snobów z całej Europy. Większość z 35 tysięcy jego mieszkańców to rezydenci ze 127 krajów, którzy przyjechali tu, by uciec przed podatkami i zabawić się w tutejszych kasynach i na wyścigach Formuły 1. W tym dziwnym świecie rządzą kliki i koterie. „Ludzie, których spotykałam w Monako, bardzo różnią się od tych z Południowej Afryki. Mają zupełnie inną mentalność, poczucie humoru”, mówi Charlene. Wittsotck nie miała nawet oficjalnego statusu, więc nie mogła mieszkać w pałacu z księciem. Miała wynajęty apartament w mieście i tylko dwoje przyjaciół – Alberta i jedną z jego sióstr – księżniczkę Stefanię. Druga z sióstr, Karolina, traktowała Charlene jak rywalkę. Jeśli Albert nie ożeniłby się i umarł bezpotomnie, to jej dzieci zasiadłyby na tronie Monako. W trudnych chwilach Charlene mogła liczyć tylko na bliskich. Po latach zwierza się: „Rodzice i bracia byli jedynymi ludźmi, do których miałam zaufanie”.


Rywalizacja to moja specjalność
Mogła spakować walizki i wyjechać. Ale to nie w jej stylu. Charlene Wittstock lubi rywalizację. Jak najszybciej starała się więc nadrobić braki. „Nie można zrozumieć fenomenu tej dziewczyny bez jej sportowej kariery. Pływanie to sport samotników. Uczy człowieka dyscypliny. Pozwala opanować stres i skupić się na celu. Kiedy płynie, nigdy nie odpuszcza”, mówi jeden z jej przyjaciół.

Charlene błyskawicznie uczyła się francuskiego z monegaskim akcentem. Brała lekcje etykiety i dyplomacji u najbardziej zaufanego człowieka Alberta, adwokata Thierry’ego Lacoste. Poznała też tajniki mody, która do tej pory nie miała dla niej żadnego znaczenia. Nieraz będzie wspominała jedną ze swoich najbardziej spektakularnych wpadek na Balu Czerwonego Krzyża. Mówi: „Byłam przyzwyczajona do chodzenia w prostych sportowych ubraniach. W dzień balu do późnego popołudnia grałam w piłkę plażową. Nie myślałam o szykowaniu się do wyjścia. Pożyczyłam zieloną sukienkę od przyjaciółki, poprawiłam włosy i pomalowałam paznokcie na czerwono. Wyglądałam jak drzewko bożonarodzeniowe”. Z nieoczekiwaną pomocą przyszedł dopiero Giorgio Armani. Zauważył: „Jej wysportowana sylwetka, wspaniałe ramiona wprost stworzone są do eleganckich sukien” i pomógł zgłębić tajniki haute couture. Charlene odkryła wreszcie swoją kobiecość. „Już wiem, w czym mi dobrze. Jakie linie pasują do mojej sylwetki”, mówiła. I w ciągu kilku lat z dziewczyny w kostiumie kąpielowym zmieniła się w damę. Nawet Albert był pod wrażeniem pracy, jaką wykonała. Teraz był już pewny, że nie znajdzie lepszej kandydatki na żonę.

Baśń połączona z iPadem

Gdy więc 22 czerwca Albert wyjął pierścionek zaręczynowy, Charlene Wittstock była już gotowa do nowych wyzwań. „Chwilami muszę się uszczypnąć, żeby uwierzyć, że to dzieje się naprawdę”, mówi prasie. Nie zamierza być jednak wyłącznie seksownym dodatkiem do męża, lecz partnerką, która pomoże mu rządzić krajem. Zmienić Monako w nowoczesne księstwo. Już zabrała się za remont XII-wiecznego pałacu, który jej zdaniem natychmiast wymaga „kobiecej ręki”. Potem chciałaby wprowadzić nowoczesne firmy, iPady i kawę ze Starbucksa. Mówi: „Nie urodziłam się Monakijką ani tym bardziej księżniczką. Jestem afrykanerką. Ale kiedy biorę się za coś, to robię to w 100 procentach. Myślę, że życie sportowca dobrze przygotowało mnie do bycia księżną”.

Magda Łuków / Viva!

Redakcja poleca

REKLAMA