Beata Kozidrak robi swoje

Beata Kozidrak fot. ONS
Zawsze, gdy pojawia się na opolskim festiwalu, publiczność oklaskuje ją na stojąco i śpiewa „Sto lat!”. Beata Kozidrak rządzi polską estradą już od 30 lat. I nie zamierza oddać władzy.
/ 07.05.2008 12:43
Beata Kozidrak fot. ONS
Należy do grona tych kobiet, których czas zdaje się nie imać. Uśmiechnięta, tryskająca energią, efektowna i seksowna prezentuje się tak, jakby właśnie obchodziła 30. urodziny, a nie świętowała 30-lecie swojej kapeli. Jednak fakt jest faktem – dokładnie trzy dekady temu jej zespół Bajm po raz pierwszy zaprezentował się szerokiej publiczności na festiwalu opolskim, zdobywając za sprawą piosenki „Piechotą do lata” drugie miejsce w konkursie debiutantów. Z Beatą rozmawialiśmy jednak nie tylko o przeszłości.

- Kiedy przygotowywałem się do wywiadu, zapytałem kilka osób, co przychodzi im do głowy, kiedy słyszą twoje nazwisko. I wyszło na to, że stałaś się symbolem nie tylko polskiej sceny muzycznej, ale też kobiety luksusowej.
Beata Kozidrak:
Naprawdę?! (śmiech) To miłe! Tym bardziej że faktycznie lubię się otaczać luksusowymi rzeczami. Choć z drugiej strony to, że jakaś rzecz jest droga, nie jest dla mnie wyznacznikiem jej prawdziwej wartości. Biorę pod uwagę, czy trafia w mój gust, czy jest tym, co sobie wymarzyłam, i dopiero wtedy patrzę na cenę.

- Dotyczy to także samolotów i limuzyn Bajmu? To trochę jak Hollywood na Wisłą.
Beata Kozidrak:
Czy luksus jest zarezerwowany tylko dla amerykańskich gwiazd? Myślę, że po tylu latach pracy mogę sobie pozwolić na pewne udogodnienia. Dzięki samolotowi jestem w stanie jednego dnia dać koncert nad morzem, drugiego w Krakowie i nie być zmęczona po całodniowej podróży. Nie wiem, czemu w Polsce takie rzeczy szokują! Mam wrażenie, że nasi dziennikarze byliby najszczęśliwsi, gdybym przyjechała na koncert na traktorze. Na szczęście hasło „Kobiety na traktory” odeszło do historii.

- Skoro już mówimy o historii: 30 lat minęło jak jeden dzień. Przez ten czas zmieniały się mody – i te muzyczne, i te ciuchowe, a ty zawsze byłaś i nadal jesteś na fali. Jak to się robi?
Beata Kozidrak:
Przede wszystkim trzeba kochać to, co się robi, i zawsze być sobą. Jeśli pozwolimy, aby decydował za nas ktoś inny, damy sobie coś narzucić, zaczniemy na siłę spełniać cudze oczekiwania, wcześniej czy później sami się w tym zagubimy. To, że udało mi się stworzyć – muzyką, zachowaniem na scenie, strojami, makijażem, uczesaniem – swój własny, charakterystyczny styl, zawdzięczam głównie temu, że... to po prostu byłam ja! Nikt mnie nie wymyślił, nikt nie kazał mi udawać Beaty Kozidrak. Mój styl był odbiciem mojego gustu, fascynacji, poszukiwań. Od pierwszego występu jestem szczera w tym, co robię, i myślę, że ludzie to czują i potrafią docenić. Niektórzy artyści, zwłaszcza rozpoczynający karierę, lekceważą publiczność, myśląc naiwnie, że można ją oszukać. A ja po prostu wiem, że widz potrafi w sekundę wyłapać każdą nieszczerość, udawanie, fałszywą nutę, a gdy to zrobi, po prostu skreśla artystę.

- Mówisz, że nikt cię nie wymyślił, ale być może jest ktoś albo coś, co pomaga ci w budowaniu swojego image’u? Korzystasz z rad stylistów? Inspirujesz się żurnalami, pokazami mody?
Beata Kozidrak:
Oczywiście korzystam z rad stylistów, zwłaszcza młodych,  którzy mają świeże spojrzenie na trendy. Jednak główną inspiracją jest dla mnie muzyka. Przygotowując płytę, zaczynam też myśleć nad tym, jaka ma być jej okładka, sesja fotograficzna, która będzie jej towarzyszyć, i oczywiście – jaka chcę być w tym wszystkim ja. Muzyka i oprawa wizualna muszą być spójne, jednolite, przemyślane. Tak było choćby przy naszym nowym krążku „Ballady 2”. Mimo tytułu ta płyta ma w sobie dużo tak zwanego pazura, mocniej brzmiących gitar, czasem trochę bardziej drapieżnego wokalu. Było dla mnie oczywiste, że jej oprawa kolorystyczna nie może być landrynkowa. Stąd ciemniejsze barwy, szarość i czerń, nieco bardziej mroczne, wyraziste, a zarazem tajemnicze. A wracając do ciuchów… Jestem zdania, że obecna moda zostawia duże pole manewru. Nie ma jednego obowiązującego stylu. Możesz być trendy niezależnie od tego, czy jesteś fanką powściągliwej klasyki, stylu sportowego, czy też lubisz odrobinę ekstrawagancji.


- Którą opcję wybierasz?
Beata Kozidrak:
Lubię ekstrawagancję podkreślającą moją kobiecość.

- A co czujesz, kiedy patrzysz na swoje kreacje sprzed kilkunastu lat? Masz takie, o których wolałabyś zapomnieć? Choćby pamiętne spodnie w wydarte koła…
Beata Kozidrak:
Zdziwiłbyś się, ale wraca na nie moda. Byłam nie tak dawno w Stanach i okazało się, że takie powydzierane spodnie są znów na topie. Przyznaję jednak, że zdarzyły mi się takie kreacje, na które teraz patrzę ze śmiechem. Taka była jednak moda. Poza tym człowiek nie rozwija się, jeśli nie eksperymentuje. A eksperymenty czasem bywają udane, a czasem nie.

- Jest ktoś, z kogo zdaniem liczysz się przy doborze strojów?
Beata Kozidrak:
Oczywiście, że tak. Pierwszym sędzią jest Andrzej, mój mąż. Słucham też rad córek Kasi i Agaty. To jedyni, acz – proszę mi wierzyć – czasem naprawdę bardzo surowi krytycy.

- Córki recenzują twoje kreacje, a ty się odwzajemniasz? Próbujesz na przykład wpływać na estradowy wizerunek Kasi, która poszła w twoje ślady i od paru sezonów próbuje szczęścia na estradzie ze swoją grupą Kashmir?
Beata Kozidrak:
Nie da się.

- Nie masz posłuchu? Nie wierzę.
Beata Kozidrak:
To nie kwestia posłuchu. Kasia jest dorosłą dziewczyną, ma ukształtowany charakter, swój gust, sprecyzowane zainteresowania. Oczywiście, że czasem coś sobie podpowiadamy, a często robimy nawet razem zakupy, ale nie ma mowy o narzucaniu czegokolwiek, forsowaniu czegoś na siłę. Podobnie jest z muzyką. Nie wtrącam się w to, co Kasia robi.

- Gdybyś jednak miała powiedzieć coś na temat jej twórczości, to…?
Beata Kozidrak:
Powiedziałabym, że bardzo się cieszę, gdy widzę, jak świetnie Kasia i jej zespół Kashmir radzą sobie na koncertach. Nawet jeśli ludzie nie do końca jeszcze znają ich repertuar, to i tak szybko zaczynają bawić się razem z nimi. To bardzo ważne, aby artysta błyskawicznie łapał kontakt z widzami. Trzeba mieć do tego talent i na szczęścia Kasia go ma.

- A twoja młodsza córka? Myślisz, że podobnie jak Kasia pójdzie w ślady mamy?
Beata Kozidrak:
Trudno powiedzieć. Agata ma dopiero 15 lat i nie musi na razie myśleć o wyborze zawodu. Widzę jednak, że ma spore poczucie estetyki, doskonale orientuje się w trendach mody, robi piękne, wysmakowane, oryginalne zdjęcia. Rośnie z niej
artystka, a czy piosenkarka?
Zobaczymy.


- Jeśli jednak zdecyduje się na karierę na estradzie, to przed czym chciałabyś ją przestrzec? Co jest najgorszą stroną tego zawodu?
Beata Kozidrak:
Myślę, że niektórzy ludzie. Zwłaszcza ci, którzy obiecują gruszki na wierzbie, albo ci, którzy z nieznanych przyczyn koniecznie chcą cię zranić. Trzeba mieć skórę nosorożca i dużą odporność psychiczną. Ja musiałam się tego uczyć latami. Na szczęście miałam w sobie determinację i wiedziałam, że nic nie jest mnie w stanie zawrócić z raz obranej drogi. Poza tym jestem zodiakalnym Bykiem, a osoby urodzone pod tym znakiem są wyjątkowo uparte i z całej siły prą do upatrzonego celu, nie bacząc na przeszkody. Przyznaję jednak, że upłynęło trochę wody w Wiśle, zanim uodporniłam się na przykład na takie recenzje, w czasie lektury których docierało do mnie, że pan krytyk nie raczył nawet przesłuchać mojej płyty. Ważne jest też, aby młody człowiek, który startuje w tej branży, trafił pod opiekę prawdziwych profesjonalistów. A dobry opiekun to moim zdaniem ktoś, kto potrafi tak dbać o talent swojego podopiecznego, aby jego kariera nie zakończyła się na jednym przeboju czy jednej płycie.

- Czy był w twoim życiu taki moment, kiedy pomyślałaś sobie: „Koniec. Mam dość. Teraz zamknę się w domu i będę pisała wiersze”.
Beata Kozidrak:
Nigdy takiego momentu nie było, bo muzyka to najzdrowszy narkotyk i z tego nałogu trudno się wyrwać.

- Jakie to uczucie, kiedy kończysz śpiewać piosenkę na festiwalu opolskim, a wszyscy ludzie w amfiteatrze wstają i śpiewają ci „Sto lat”?
Beata Kozidrak:
Nie do opisania! To również magia, która sprawia, że nigdy nie pomyślałam o porzuceniu mojego zawodu. Dla takich chwil po prostu warto żyć. Ostatnio na koncercie po raz pierwszy zaprezentowałam na żywo naszą najnowszą piosenkę „Krótka historia”. To, jak została przyjęta, przerosło nawet moje oczekiwania. Zagraliśmy tylko pierwsze takty i rozległ się pisk jak na koncercie beatlesów. Musieliśmy ją powtórzyć na bis, bo fani by nas chyba nie wypuścili ze swojego miasta. Wspaniale jest poczuć, że ciągle trafiasz do ludzkich serc, że potrafisz wywołać emocje widzów. Zostając jeszcze na chwilę przy „Krótkiej historii” - nie zliczę, ile przeczytałam pozytywnych opinii napisanych przez kobiety, które twierdziły, że tekst tej piosenki to kawałek ich życia. I co najfajniejsze, mówiły to kobiety w każdym wieku. Przyznam się, że już nie mogę się doczekać kolejnych okazji, aby znów zaśpiewać ten utwór i jeszcze raz przeżyć z widzami emocje z nim związane.

- A trema? Odczuwasz ją jeszcze czasem?
Beata Kozidrak:
Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, abym na swoich koncertach kiedykolwiek ją miała. Czasem odczuwam za to lekki niepokój, gdy występuję na festiwalach, bo nigdy nie wiadomo, jak przyjmą mnie ludzie, którzy przyszli oklaskiwać również innych artystów. Traktuję jednak takie sytuacje jak wyzwanie. I działają one na mnie bardziej mobilizująco niż onieśmielająco. Po prostu wiem, że muszę dać z siebie wszystko i... jeszcze trochę.

- Jak rozładowujesz stres i zmęczenie w czasie trasy koncertowej, kiedy ciągle jesteś w ruchu i nie możesz po prostu wyciągnąć się wygodnie na kanapie?
Beata Kozidrak:
Fakt, w czasie trasy na leniuchowanie nie mam czasu. Wiecznie w podróży, codziennie inny hotel. Choć trudno w to pewnie uwierzyć, dla mnie najlepszym relaksem jest... koncert. Wychodzę na scenę i na progu zostawiam wszystkie stresy, nerwy, niepoukładane myśli. Śpiewam pierwsze słowa piosenki i magia zaczyna działać!                             

Alek Rogoziński / Party

Redakcja poleca

REKLAMA