Nie wiem jak sobie poradzić po rozstaniu

napisał/a: magnufikus 2007-10-11 15:59
38 dni temu zostawił mnie facet... Facet, który znaczy dla mnie bardzo dużo. Powodem rozstania było to, że stwierdził, że nie czuł do mnie tego co powinien, choć zachowywał się zupełnie inaczej. Najgorsze jest to, że jak się poznaliśmy bardzo długo się o mnie starał. Wszędzie chodziliśmy razem, wiele osób na nasz widok uśmiechało się do Nas z tekstem na ustach" niedlugo przyznacie się że dopadła was strzała amora"... i tak się stało. W pewnym momencie zobaczyłam w nim nie tylko kumpla, ale również faceta na któregop widok, czuje jak mi kurczy się brzuch, wyskakują wypieki i pojawia sie uśmiech na twarzy... Zaczęliśmy być razem....ech było cudnie. Wspólne spacery, imprezy, zabawy, koncerty... aż sama w to nie wierzyłam. Był takim facetem o jakim zawsze marzyłam. Czułym, opiekuńczym ale i stanowczym oraz bardzo, bardzo męskim... Wszystko było pięknie do momentu, aż nagle coraz mniej się odzywał. Coraz żadziej się spotykaliśmy - wtedy również zaczął nową pracę, gdzie pracował po 12 godzin i często nie było go w mieście tylko wyjezdzał na weekendy w kraj... I wtedy poczułam że się od siebie odsuwamy... prubowałam z nim porozmawiać. Mówił mi że narazie tak niestety musi być. Stwierdziłam ze dam rade. Jest ciężko ale wiele par teraz żyje w osobnych miastach, bo niestety są takie czasy, a jeżeli naprawdę jest to miłość to przetrwamy wszystko...
I pewnego dnia napisał mi że będzie musiał na dłuższy czas przenieść się do innego miasta, że przeszedł już związek na odleglosc i wie ze to sie nie udaje, a nie może mnie prosić żebym pojechała z nim i tutaj zostawiła wszystko bo nie jest do końca nas pewien... pamietam jak plakalam cala noc i nie poszlam do pracy. Spotkalam się z nim. Na co powiedziel ze bedzie odbrze, zlapal za reke, ucalowal i powiedzial ze to jeszcze nie jest nic pewnego...
I od tego czasu moje życię zamienilo się w koszmar.
Odzywal się do mnie bardzo żadko. Często się kłóciliśmy. Jak się spotykalismy to widziałam że jest jakis obcy, nieobecney, że jego myśli skierowane sa gdzie indziej. Zastanawiałam się co jest powodem, co sie dzieje. Mówił że jest zmęczony, że nie wie co robić (wiedziałam że nie wie tez co zrobić z nami). Kilka razy podczas kłótni powiedziałam mu, że jak chce mnie zostawić to niech to zrobi a nie ciągle mi o tym mówi bo ja też mam swoje uczica. Zawsze odpowiadał mi że to nie tak jak myslę, że nie chce mnie zostawiać...
Az w koncu powiedzial ze musimu sie rozstac, ze zasluguje na lepszego faceta i takie tam brednie jak zwykle przy takich sytuacjach sa mowione...
Po rozstaniu odzywal sie do mnie. Wiem ze nagle znowu zaczal niezle balowac (wczesniej nie mial czasu bo praca...) i pewnego dnia napisal mi co sie stalo ze przestalam sie do niego odzywac.... zaqbloalo . On przeszedl do dnia codziennego ja..... plakalam zalilam sie i prubwała zacząc na nowo żyć.
Mineło 38 dni od tego jak się rozstaliśmy a ja.... ja nie daje rady. Na poczatku czulam sie jakbym byla w jakims snie, ze to minie, on wroci i bedzie pieknie... teraz wiem ze jest mi coraz ciezej. Tak bardzo jest mi zle bez niego, tak bardzo chcialabym sie przytulic. Wsciekam sie ze on pewnie juz dawno zapomnial o mnie i ma pewnie kogos innego a przede mna jeszcze bardzo dluga droga... Teraz nie mogę patrzec na facetów. Mam duże grono które sie mną interesuje ale nie umiem być nawet dla nich miła bo emocje wszystko mi niszcza. Z zewnątrz stałam sie jak kamień, ciągle ta sama mina brak usmiechu, ale w środku jestem malutka dziewczynką, która potrzebuje sie przytulic... przytulić do tego jednego jedynego...
Proszę pomóżcie mi, nie wiem co robić. Zawalam prace, studia, ciagle placze i na prawde nie umiem sobie poradzic. Mam wrazeie ze stracilam szanse... jedyna szanse na zycie z druga ukochana osoba... i nie umiem sobie z tym poradzić
napisał/a: remi 16 2007-10-11 17:05
droga Magnufikus...no cóż witamy w klubie.nie załamuj się.z kazdym dniem jest nas coraz wiecej.nie wiem dlaczego tak pieknie o nich piszemy,ze są cudowni,ze zyc bez nich sie nie da i swiat jest do niczego,szukamy winy w sobie.ta smutna mgła odplynie.najwazniejsze zeby wierzyc w nas samych.nie mozemy zglupiec broniac ich ze to pewnie nasza wina itd.te osoby ktore widzac ze sa kochane mocno nie potrafia docenic tego a wrecz przeciwnie czuja sie blogo i dziwnie ujarzmione.takze glowa do gory jak poczuje ze to Ty masz juz dosc efekt moze byc dwojaki...albo go odzyskasz podwojnie,albo rozstaniecie sie,ale to juz jego strata.sam to przechodzilem..inni tez.zaufaj tym co to przezyli i smieja sie teraz.trzym sie.
napisał/a: magnufikus 2007-10-11 22:48
Witaj, dziekuje za odpowiedź... To co piszesz ma dużo racji, ale jakże trudno wcielić ja w życie...... moze z czasem się uda... mam taką nadzieje:) w każdym razie i tak dziękuję za odpowiedź
napisał/a: sorrow 2007-10-11 23:06
magnufikus napisal(a):w środku jestem malutka dziewczynką, która potrzebuje sie przytulic... przytulić do tego jednego jedynego...

Największy problem w związkach, które rozpadają się w ten sposób jest rozbieżność pomiędzy osobami rzeczywistymi, a tymi w naszych głowach. Ludzie w rzeczywistości zmieniają się... niektórzy trochę, inni drastycznie... potem mówią, że "potrzebują czasu", bo czasem sami nie wiedzą dlaczego przestali kochać. W twojej głowie z kolei istnieje ciągle niezmienny obraz twojego chłopaka. Kochasz go... kochasz ten obraz, jego wyobrażenie, ale ten obraz nie ma już nic wspólnego z realną osobą, która poszła w innym kierunku. Myślę, że nie ma innego sposobu na poradzenie sobie z tym niż zdanie sobie sprawy właśnie z tego, że osoby, którą tak kochałaś już nie ma... jest tylko w twojej głowie. W tej chwili mogłaybys się równie dobrze kochac w Bradzie Picie.

Przypatrz się dyskretnie tym, którzy cię (jak piszesz) tak licznie otaczają. Może coś cię w jednym z nich zainteresuje i będzie to początkiem czegoś nowego?
napisał/a: messer1 2007-10-12 04:45
sorrow napisal(a):
Myślę, że nie ma innego sposobu na poradzenie sobie z tym niż zdanie sobie sprawy właśnie z tego, że osoby, którą tak kochałaś już nie ma... jest tylko w twojej głowie. W tej chwili mogłaybys się równie dobrze kochac w Bradzie Picie.
napisal(a):

I to jest własnie najgorsze ,ze tej osoby nie ma ,nie zadzwoni ,nie powie milego slowa ,nie przytuli,a jeszcze jak cie zostawila dla kogoś innego,zdradziła uh .
Najlepiej by bylo wyjechać najdalej jak sie da(byle nie irlandia;)), odciac sie od miejsc ,ludzi ,wszystkiego co wiazalo sie z bylym/byłą.
napisał/a: remi 16 2007-10-12 11:16
wiem ze trudno to wcielic w zycie,bo mozg az dymi od przykrych mysli,ale czas pomoze Ci w tym tylko nie zamykaj sie i nie pozwol na nie danie szansy prawdziwej milosci...milosci z wzajemnoscia
napisał/a: magnufikus 2007-10-12 13:15
Wyjazd w niczym by mi nie pomógł bo moim probleme jest to że on siedzi w mojej głowie. Staram się nie zamykać ale jakże jest to ciężkie... cholernie ciężkie. A co do osób które mnie otaczają, to niestety jestem ostatnio tak agresywanie nastawiona do wszelkich komplementów i do płci przeciwnej że chyba potrzebuje jeszcze trochę czasu
napisał/a: Mirelka7 2007-10-12 21:12
Problem nie siedzi nigdzie na zewnątrz tylko w Tobie.
Więc musisz zajrzeć wgłąb siebie. Poradzić sobie ze swymi demonami a potem ewentualnie odbudowywać relacje.
Polecam medytacje i inne metody wglądu w siebie.
napisał/a: SmutnaKrólewna 2007-10-20 08:52
ech, jestem w podobnej sytuacji, moje życie było bajką przez 9lat w tym 4 lata małżeństwa. A wczoraj zastałam pusty dom. Odszedł. Trudno mi w to uwierzyć. Trudno uwierzyć, że nie ma tej wspaniałej osoby, za którą byłam gotowa oddać życie. Nie wierzę, że kocham tylko moje o nim wyobrażenie. I tez jest mi ciężko, gdy pomyślę, że juz nigdy więcej nie będę mogła się do niego przytulić, pojechać z nim do parku, pocałować, wrócić do naszych szczęśliwych miejsc. Że tyle pięknych rzeczy wydarzyło się po raz ostatni, a ja nawet o tym nie wiedziałam.
Chociaż zrobił mi w ostatnim czasie wiele świństw, mam nadzieję, coraz mniejszą, że wróci... tak bardzo go kocham i widziałam, że było mu ciężko, gdy odchodził, miał łzy w oczach, a ja stałam jak sparaliżowana.
Na to wszystko tylko czas może jakoś poradzić, ale jak tu normalnie funkcjonować w tej nieznośnej ciszy pustego domu? jak chodzić do pracy i uśmiechac się do ludzi, jak wykonywac najprostsze czynności. Wbrew temu co sobie wmawiam, nie jestem chyba dość silna by to znieśc z podniesionym czołem.
napisał/a: fragger 2007-11-01 15:45
no rzeczywiscie nieciekawa sytuacja... wszystkie rozstania sa ciezke musze powiedziec kazdy chce zeby ta druga osoba wrocila... zawsze ma taka nadzieje ze jeszcze mozna cos zrobic...
napisał/a: Gieszu 2007-12-02 18:14
Nie udzielam sie z reguły na forach ale tu zrobie wyjątek...bo muszę Mam nadzieje, że osoba o której napisze to przeczyta a Ci co przeczytają pomogą...
2 lata temu na początku grudnia właśnie kolega dał mi nr do pewnej panny...zrobił to bo nie wychodziło mi zabardzo w związkach i chciał mi pomóc...dodał tylko, że jest WYJĄTKOWA i żebym sprobował...cóż spróbowałem...byłem wtedy w 3 kl technikum...napisałem jej sms jak to zawsze bywa przy poznaniu kogoś przez komórkę...zaczęliśmy pisać...z każdym dniem coraz bardziej się dogadywaliśmy, czuliśmy bratnią dusze. Pamiętam jak dziś dzień 14 stycznia 2006 roku...Kasia-tak ma na imię ta dziewczyna zaprosiła mnie do swojego domu...była ciężka zima a ona mieszkała 8 km odemnie...ale kolega-ten który załatwił mi jej nr czekał na mnie na przystanku i pokazał mi jej dom...jechaliśmy autobusem, pierwszy raz poznałem nowe miejsce, wcześniej nie odwiedzane przeze mnie zimową porą-coś pięknego...a najlepsze czekało dopiero na mnie...spotkanie. Otworzyła drzwi...uśmiechnięta, ładna i miła dziewczyna...którą wcześniej widywałem na przystanku czasem. Pierwsze spotkanie było bardzo miłe, poznaliśmy się trochę i polubiliśmy bardziej...poznałem jej rodziców i rodzeństwo a gdy odprowadziła mnie na przystanek podałem jej dłon i dostałem wielkiego plusa bo wielu chłopaków raczej chamsko chce wymusić buziaka...ale ja taki nie byłem. Na następny dzień dostałem sms z pytaniem czy za tydzień też przyjadę...oczywiście cieszyłem się jak dziecko...i się zgodzilem...pojechalem i znow było cudownie...to samo 3 tygodnia (wtedy poznałem jej brata bliźniaka)a 4...pocałowałem ja...ten kto czuje motylki w brzuchu podczas pierwszego pocałunku wie jak to jest:DCudowne uczucie...ale to jeszcze nie to...nie była gotowa choć bardzo jej na mnie zależało...nie chciała narazie pokazywać uczuć publicznie...coz...uszanowałem to...i cierpliwie czekałem....a im dłużej czekałem...tym bardziej czułem to coś...uczucie które rosło...pewnego dnia gdy szliśmy razem do szkoly jej koleżanki które szły za nami mowiły o nas a ja że mam cienkie ucho usłyszałem co mowią...mówiły że niby para a nie widać tego po nich...żadnego buzi ani przytul...bardzo mnie to dotknęło...i postanowiłem jej to powiedzieć i zakomunikować...że już czas...że koniec czekania...zgodziła się...a ja byłem już w 7 niebie bo mogłem w 100% czuć się kochany...czuc że jestem tylko jej a ona moja...Jednak los...nie lubi gdy ktoś ma nadmiar szczęścia:(okres wakacji 2006 aż do końca roku był okresem w którym często się kłóciliśmy i sprzeczaliśmy ale i taki kiedy najpiękniejsze chwile z nią przeżywałem...te niezapomniane...Ona miała mi za złe, że zrobiłbym dla niej wszystko, że wymuszam uczucia na niej ktorych ona nie okazuje i że jetem bardzo wrażliwy a ja to że nie czuje się jak kolega nie chłopak, że nie rozumie tego że bardzo ja kocham i jak mi na niej zależy, że momentami czuje się odrzucony, na drugim planie...A rok 2007:(masakra...w Wielkanoc tego roku się rozstaliśmy...nie mogłem i nie moge się po tym pozbierać do tej pory...po rozstaniu chciałem do niej wrócić ale ona przyjeła maksymę że nie chce się angażować w związek tylko bawić teraz...zawsze jeździła na zabawy bezemnie gdy nie mogłem iczuje się teraz jakby przy mnie nie mogła sie wybawic...potem gdy powrot nie był możliwy...chciałem by mnie nienawidziła bo nie chcialem juz miec nadziei-chcialem by zniknęła z mijej głowy...nie będe pisał że nienawidzi mnie do tej pory bo to co robiłem:(((aż mi wstyd...a na przepraszam za pozno...Dla wszystkich których wyżej napisane to bełkot krótko...POSWIECACIE DLA KOGOS CALY ROK...KOCHACIE CALYM SERCEM I JEDYNE CZEGO CHCECIE TO TEGO SAMEGO...A DOSTAJECIE WZAMIAN BRAK TEGO CO SPRAWIA ZE KOCHACIE CORAZ BARDZIEJ I BARDZIEJ...WRECZ FANATYCZNIE...I ROBICIE BLEDY...ZA KTORE POTEM CIERPICIE:(Jest koniec roku 2007...choc jestem juz zupelnie innym facetem niz jeszcze chociaz 2 miesiace temu to i tak nie da sie juz nic odkrecic...za wiele zlego zostalo uczynione i powiedziane z mojej strony...ale mam gleboka nadzieje ze pewnego dnia Kasia mi wybaczy...i niezaleznie od tego co postanowi ja przyjme to z ulga poniewaz zmarze swoje winy...bylem dzieciakiem...ani ja ani ona nie bylismy aniolkami...ale to przezemnie teraz nie jestem z nia...i cierpie w samotnosci...boje sie ze kazdy zwiazek bede porowbywal do tego...PRZEPRASZAM...choc zapozno na to slowo mam nadzieje, że zostanie ono kiedys przyjete
napisał/a: magdzia55 2007-12-23 12:25
4 miesiące temu odszedł ode mnie chłopak...byliśmy razem 2,5 roku. Kocham go bardzo...do tej pory nie moge sie pozbierać:( Nie ma dnia żebym nie płakała...ale mam nadzieje i chyba zawsze będę ją mieć...:(