Jak przestać być samotnym

napisał/a: Tep 2006-10-01 09:39
Nie mam się do kogo z tym zwrócić, to chyba napiszę tutaj. Z góry zaznaczę - nie chcę pocieszania na zasadzie "chłop ma doła, to przyda się mu dobre słowo". Osobiście ponad wszystko cenię sobie szczerość i otwartość - więc jeśli jestem po prostu nienormalny, podchodzę do tego wszystkiego źle, moje oczekiwania są jakieś dziwne, to wolałbym to usłyszeć wprost.


Zacznę chyba od tego, co mógłbym nazwać "moją" teorią związków. Muszę o tym napisać, żeby potem łatwiej było mi wyjaśnić to, dlaczego postępuję tak, jak postępuję, dlaczego oczekuję tego, czego oczekuję itd.. Postaram się to zrobić w miarę krótko, żeby Was nie zanudzić.

Jeśli chodzi o związki międzyludzkie (w bardzo szerokim rozumieniu słowa "związek"), to postrzegam je na dwóch płaszczyznach: wzajemnych relacji oraz emocjonalnej. Wzajemne relacje zaczynają się od słabej znajomości, a największym możliwym do osiągnięcia stanem jest bardzo bliska przyjaźń. Więzi emocjonalne wahają się od obojętności, sympatii ("lubię cię", potem "bardzo cię lubię"), poprzez zakochanie (chemię), aż po miłość.

(Dla uproszczenia pomijam tutaj emocje negatywne.)

Można jeszcze wyróżnić zauroczenie, które moim zdaniem przejawia się tym, że człowiek wciąż myśli o drugiej osobie - nie śpi, nie je, nie może się na niczym innym skupić... W odróżnieniu od zakochania zauroczenie może bardzo szybko przeminąć (kwestia dni).

I teraz: żeby osiągnąć trwały związek, pomiędzy ludźmi musi być przyjaźń oraz duża sympatia (która przemieni się w zakochanie, które z kolei może się stać podstawą późniejszej miłości). Oczywiście może się zdarzyć, że ktoś się zauroczy, potem zakocha - czyli faza sympatii może zostać pominięta - ale bez przyjaźni (rzekłbym nawet pogłębiającej się przyjaźni, bardzo bliskiej przyjaźni) moim zdaniem trwałego związku się nie uda stworzyć. To dlatego często mówi się, że mąż czy żona są naszymi najlepszymi przyjaciółmi (a tak przynajmniej powinno być).

Ale sama przyjaźń i sympatia lub zakochanie to moim zdaniem za mało. Potrzebne są jeszcze wzajemny szacunek i zaufanie - ale to akurat jest częścią każdej przyjaźni. No i są jeszcze dwa ważne czynniki - chęć i akceptacja. Trzeba po prostu chcieć trwałego związku, trzeba chcieć bardziej się zaangażować, trzeba chcieć dawać siebie, trzeba chcieć przyjmować partnera, trzeba naprawdę chcieć stworzyć ten związek, pracować nad nim, trochę się dla niego poświęcić. Jeśli chodzi o akceptację, to polega to na tym, że choć partner nie jest naszym ideałem i ma swoje wady, jest coś co nas różni, to jednak możemy to zaakceptować. Potrafimy powiedzieć partnerowi "nie podoba mi się to, ale akceptuję cię takim, jaki jesteś".

(No - jest tego trochę więcej, np. kwestia podejścia do życia, tego, jak widzi się związek: "tradycyjnie", czy raczej "układ partnerski" itp., ale to są już szczegóły i w to nie będę wchodził, zakładając, że jeśli tutaj znaczących różnic nie ma, to właśnie najważniejsze będzie to, o czym napisałem wcześniej.)

I to tyle, jeśli chodzi o teorię. Tak to widzę. Wszelkie komentarze oczywiście mile widziane - bo już sam momentami nie wiem, czy przypadkiem nie mam jakiegoś spaczonego poglądu na te sprawy i nie powinienem szukać raczej pomocy psychiatry, zamiast drugiej połowy.


Ale nie tylko to mnie martwi. Było o teorii, teraz będzie trochę o praktyce. Jestem samotny i poszukuję aktualnie swojej drugiej połowy. Nie wchodząc w szczegóły dlaczego, stwierdzę tylko, że decyzję o tym, aby jednak nie przeżyć życia w samotności podjąłem stosunkowo niedawno i była to decyzja, która moje życie odwróciła o 180 stopni. Z wcześniejszego "zatwardziałego kawalera" stałem się nagle mężczyzną zdecydowanym do zaangażowania się w trwały, poważny związek. Nie oznacza to, że chcę poznać jakąś miłą kobietę, paść jej do kolan po drugiej randce, a za dwa czy trzy miesiące wziąć z nią ślub i zacząć się starać o powiększenie rodziny. Oznacza to jednak, że do potencjalnych kandydatek podchodzę poważnie, mówiąc wprost, o co mi chodzi - że nie zależy mi na tym, żeby po prostu miło spędzić czas w jej towarzystwie, żeby poznać znajomą, z którą będzie można wyskoczyć na sylwestra, jeśli nikt inny się akurat nie znajdzie, że to będzie po prostu romans na kilka miesięcy, czy wręcz układ "fuck-buddy".

Otóż stawiam sprawę jasno - chcę właśnie trwałego związku, rozumianego jako związek na całe życie, budowany w oparciu o przyjaźń, wzajemny szacunek, zaufanie, wzajemną akceptację, chęć pracowania nad tym związkiem, chęć do dawania siebie, przyjmowanie partnera. Poza tym zachowuję się konsekwentnie i jestem szczery, starając się zawczasu rozpoznawać wszystkie problemy. Jeśli są drobne - staram się nad nimi pracować (może trzeba porozmawiać, a może po prostu to zaakceptować?). Poważniejsze problemy wymagają oczywiście szczerej i otwartej rozmowy. Tutaj trzeba dojść do porozumienia - co w zasadzie zawsze oznacza jakiś kompromis (cóż - czasami trzeba się trochę zmienić dla partnera, czasami trzeba uwzględnić jego potrzeby).

A problem? Cóż - jeśli po pewnym okresie działania takie stają się jednostronne, to ja uważam, że coś jest nie tak. Moim zdaniem po prostu brakuje tej drugiej stronie chęci stworzenia trwałego związku (i mniejsza o to, z czego to wynika - czy jest to kwestia tego, że coś się tej drugiej stronie w człowieku nie podoba, ale nie powie tego wprost, czy też obawia się ona bardziej zaangażować, a może sama nie jest pewna, czy tego naprawdę chce). A ponieważ "do tanga trzeba dwojga", to z czegoś takiego nic poważnego, moim zdaniem, nie wyjdzie. Ryzyko jest potrzebne (bo, jak to w pewnej innej dyskusji jedna z szanownych forumowiczek zauważyła, trzeba zaryzykować, żeby do czegoś dojść), ale musi zostać ono podjęte przez obydwie strony.

Jeśli tak się dzieje po kilku tygodniach, to po prostu wydaje mi się, że sił na całe lata wspólnego życia tym bardziej nie starczy.

Tak ja do tego podchodzę. I chyba będę się musiał powtórzyć: wszelkie komentarze mile widziane. Czy to ja nadaję się do psychiatry, czy też mój punkt widzenia jest w porządku i tylko trzeba znaleźć kogoś, kto też będzie go podzielał?


(Przepraszam, ale już nie mogę się powstrzymać, żeby tego nie napisać.
Uwaga na boku: zawsze mi się wydawało, że kobiety marzą o tym, żeby spotkać zadeklarowanego monogamistę, marzącego o utworzeniu stałego związku, nie poszukującego do tego "księżniczki z bajki". Może dlatego tak trudno jest mi pojąć, dlaczego, do diaska, ja się staram, a reakcji nie ma praktycznie żadnej???
A może to ja mam właśnie "fiksum-dyrdum", a nie autorka pewnego artykułu, który na tym forum w innym wątku skrytykowałem...)
napisał/a: ami1 2006-10-01 11:40
Tep twoja teoria związków jest całkiem logiczna. I mniej więcej tak to wszystko przebiega i te wszystkie płaszczyzny są spełniane, gdy buduje się trwały związek oparty na miłości. Myślę jednak Tep, ze za bardzo próbujesz to rozbić na czynniki pierwsze i każdy z nich zbyt dokładnie przeanalizować. powiem Ci, ze gdy pojawia się ta (odpowiednia) osoba, to powyższe założenia spełniają się same i wynikają z siebie wzajemnie. Ta odpowiednia - czyli, która też się angażuje i która też chce coś zbudować (coś zytaj jako trwały zwiazek oparty na miłości). A co do psychiatry, to myślę, że nie jest Ci wcale potrzebny i Twoje spojrzenie na te sprawy (związki) jest zupełnie normalne, tylko nie wiem zupełnie dlaczego masz aż tyle obaw.
Tep napisal(a):Oznacza to jednak, że do potencjalnych kandydatek podchodzę poważnie, mówiąc wprost, o co mi chodzi

I tu może pojawiać się problem. bo jak ze swojej teori związków możesz wywnioskować : poszczególne etapy do miłości następują po kolei, nie jednocześnie. Wynika z tego, ze potencjalna kandydatka może się przestraszyć, bo przecież nie ma jeszcze między wami tak silnej więzi. Ty oświadczając jej, że myślisz o tym poważnie też nie możesz być tego pewny, bo to dopiero etap I. A żeby zostało to podjęte przez obie strony potrzeba trochę czasu. Na początku naszego związku to mój mężczyzna (teraz mąż) był bardziej zaangażowany, ja zaangażowałam się bardziej dopiero po 3 miesiącach. Także, gdyby on zrezygnował wcześniej...(hmmm... sam wiesz).
Tep napisal(a):zawsze mi się wydawało, że kobiety marzą o tym, żeby spotkać zadeklarowanego monogamistę, marzącego o utworzeniu stałego związku, nie poszukującego do tego "księżniczki z bajki".

Poprawka kobieta marzy o tym, by spotkać zadeklarowanego monogamistę, chcącego stworzyć słały związek, z księżniczką, którą jest ona.
A zaangażowanie - wymaga czasu, nie wszystko od razu.
napisał/a: Marusia 2006-10-01 13:56
Wydaje mi się, że powinieneś do tej sprawy podejść trochę inaczej. Nie deklarować od razu kobiecie, którą dopiero co poznałeś, że chcesz "trwałego poważnego związku". Spędź z nią trochę czasu jako znajomy, a dopiero gdy uznasz, że świetnie się wam razem dogaduje, a może gdy już trochę się nią zauroczysz (nie mówię o urodzie- takie zauroczenia mogą szybko minąć, ale o sposobie bycia, jej spojrzeniu na świat- podobnym do twojego itp.), to wtedy możesz jej coś takiego powiedzieć :).

Uwierz, od poznania Szymona minęło sporo czasu, zanim zdecydowaliśmy zamienić "przyjaźń" (koleżeństwo) na związek. Najpierw był super kolegą (który zresztą bardzo mi się podobał ;) ), a potem przyszło coś więcej. Gdyby zaraz po poznaniu zaproponował mi trwały i poważny związek, to pewnie nie bylibyśmy teraz razem ;). Musiałam go poznać i polubić, zanim powiedziałam "tak" :)
napisał/a: samsam 2006-10-01 20:55
Ja również uważam, że wszelkie deklaracje na początku znajomości są zbędne. Przecież musi upłynąc trochę czasu, abyście oboje poczuli, że to ta jedyna, to ten jedyny. Nektórzy czują to na samym początku. U innych natomiast musi upłynąć trochę czasu.
A takie dozgonne wyznania na samym początku wcale nie muszą wyjść na dobre.
napisał/a: Tep 2006-10-13 20:41
Oj, panie, panie...

Teraz to jestem w zasadzie pewien, że mój przypadek klasyfikuje się do psychiatry. W myśl zasady, że skoro wszyscy odbierają moje słowa źle, to problem mam ja, a nie ci wszyscy...

Po pierwsze: na samym początku nie deklaruje się niczego dozgonnego. Taka deklaracja nie miałaby żadnego pokrycia w rzeczywistości, byłaby całkowicie bezwartościowa i świadczyłaby o żenującym poziomie umysłowym (względnie o braku dojrzałości) osoby, która by ją składała.

Jest bardzo istotna różnica pomiędzy składaniem takiej deklaracji (dozgonne coś-tam), a stwierdzeniem, że podchodzi się do znajomości (uwaga: znajomości!!!) poważnie (a nie np. szuka dziewczyny na parę randek).

Po drugie: jeśli kobiety rzeczywiście marzą o tym, żeby być dla swoich mężczyzn księżniczkami z bajki, no to wiele tłumaczy. Bardzo wiele. Mogę tylko mieć nadzieję, że nie wszystkie myślą w ten sposób. (Dotychczas w moim życiu spotkałem tylko jedną kobietę, którą mógłbym określić mianem księżniczki z bajki.)

Odnośnie tego, co napisała Marusia: dziękuję za radę, zresztą tego właśnie chciałem (inaczej: to planowałem). Cóż - do tanga zawsze trzeba dwojga, w pojedynkę to mogę co najwyżej ścianę popodpierać.

Odnośnie wypowiedzi asi: nie tyle "próbuję rozkładać na czynniki pierwsze", ile dokładnie Wam wytłumaczyć, jak to widzę. W rzeczywistości to jest znacznie bardziej skomplikowane, bo to wszystko zachodzi jednocześnie, ma na siebie wpływ itd..


Dziękuję za wszystkie Wasze wypowiedzi. Uświadomiły mi pewne sprawy (choć akurat niekoniecznie te, o które pytałem, ale mniejsza z tym), pewne problemy, które podejrzewałem, że mam, ale nie byłem pewien. Teraz już jestem.

Długo się nie odzywałem, bo chciałem sprawdzić, co z moich planów wyjdzie. Teraz już wiem, co wyszło. Wybrałem to, co wybrałem, choć szczęścia mi to z pewnością nie przyniesie. Cóż - czasami trzeba wybrać szczęście innego człowieka kosztem własnego. Tep pozostanie jeszcze samotny długo, może nawet bardzo długo. Ale przynajmniej będzie mógł spojrzeć sobie w lustrze w oczy.


Edit: jeszcze jedna sprawa. Nie wiesz, asiu, dlaczego mam tyle wątpliwości, obaw? Cóż - zabrałem się swego czasu do poszukiwania drugiej połówki w najgorszy chyba możliwy sposób. I do dziś za to płacę. Nie mogę tego zmienić... Przynajmniej jeszcze nie przez jakiś czas (kilka miesięcy jak nic). A moje wątpliwości wynikają z tego, że znalazłem się w wyjątkowo niekorzystnej (w mojej ocenie) sytuacji, z której nie mam jak wybrnąć (no - mógłbym powiedzieć, że mam to wszystko gdzieś, ale wówczas zachowałbym się po prostu w sposób niegodny człowieka). Muszę w tym tkwić - i jakoś sobie radzić. Sformułuję to może tak: gdyby życie było komputerem, to po prostu przeinstalowałbym system operacyjny i zaczął wszystko od nowa. Bo wiem dokładnie, co powinienem zrobić... I jestem w 95% pewien, że to by było znacznie bardziej skuteczne.
napisał/a: Marusia 2006-10-13 20:53
Tep, czyżbyśmy nie zrozumiały twojego pytania?
W takim razie bardzo proszę o inne sformuowanie tego pytania, które jasno by do nas dotarło ;).
Co do istotnych różnic: różnica między poważnym traktowaniem znajomości a szukaniem poważnego związku też jest dość spora :)
napisał/a: ~gość 2006-10-13 21:12
Tep napisal(a):Po drugie: jeśli kobiety rzeczywiście marzą o tym, żeby być dla swoich mężczyzn księżniczkami z bajki, no to wiele tłumaczy. Bardzo wiele. Mogę tylko mieć nadzieję, że nie wszystkie myślą w ten sposób. (Dotychczas w moim życiu spotkałem tylko jedną kobietę, którą mógłbym określić mianem księżniczki z bajki.)

Wiesz ja uwazam ze kobiety nie powinny mowic o sobie w tym sensie. I jak np moj Łukasz mowi do mnie krolewno to sie wsciekam. Kazdy powinien byc naturalny dla siebie i dla tej drugiej osoby. A chec bycia ksiezniczka dla swojego faceta to ... hmm moim zdaniem chec bycia ta najlepsza najwazniejsza i wogole naj. Ale moze zle mysle

Tak wogole to uwazam ze Twoja teoria zwiazkow jest naprawde ciekawa i przenyslana i napewno wszystko sie ulozy. Moze warto czekac i dyskretnie robic male kroczki a nic na sile. Wiem cos o tym...

A tak na koniec to mysle ze znowu pomylilam swoje wypowiedzi Ale pisze to co pomyslalam po przeczytaniu tych postow. Wiec jak cos to za pomylke przepraszam, ale pozno juz
napisał/a: Tep 2006-10-14 20:28
Marusia napisal(a):Tep, czyżbyśmy nie zrozumiały twojego pytania?


Po wypowiedzi asi wnioskuję, że pytanie zrozumiałyście. Nie zrozumiałyście (inaczej: źle zinterpretowałyście) tylko parę moich słów. Czyli - znowu te szczegóły... Ale to jest mój problem, a nie Wasz. Mój - bo ostatnio zauważyłem, że właściwie nikt nie rozumie tego, co mówię czy piszę. Ogólny sens - tak, ale zawsze jest te parę słów, które popsują cały efekt...

Jak jednak napisałem - uzyskałem odpowiedź.

Zresztą postanowiłem sobie zafundować swoistą "terapię" i już nie będę Was tutaj "molestował" na forum.

Madzia i Łukasz napisal(a):Wiesz ja uwazam ze kobiety nie powinny mowic o sobie w tym sensie.


Hmm... Wydaje mi się, że asi chyba chodziło o specyficzny rodzaj myślenia. Są ludzie, którzy oczekują (marzą, chcieli by itp.) od partnera, że będą dla niego ideałem - taką właśnie "księżniczką z bajki", "księciem z bajki". Osobiście mam akurat przeciwne podejście - wiem, że mój ideał nie istnieje, wiem, że sam nie jestem ideałem, więc oczekuję po prostu wzajemnej akceptacji. Różnica podejść i tyle.

Kto wie - może właśnie to jest powodem samotności tak wielu ludzi? Ci, którzy nie oczekują "księcia z bajki" (nazwę ich tutaj dla uproszczenia "realistami") napotykają na "marzycieli"?
napisał/a: ~gość 2006-10-14 21:02
Tep napisal(a):wiem, że mój ideał nie istnieje, wiem, że sam nie jestem ideałem, więc oczekuję po prostu wzajemnej akceptacji

Popieram i zgadzam sie z Toba w 100% tutaj
napisał/a: samsam 2006-10-15 11:51
A czy ukochana kobieta nie będzie dla Ciebie ideałem?
Czy Waszych partnerów nie traktujecie w pewien sposób, jak swoich ideałów?
Myślę, że w pewnym sensie tak. Mój mąż jest dla mnie ideałem i chciałabym, żebym ja również była idealna dla niego.
napisał/a: ami1 2006-10-16 16:41
Tep napisal(a):Hmm... Wydaje mi się, że asi chyba chodziło o specyficzny rodzaj myślenia. Są ludzie, którzy oczekują (marzą, chcieli by itp.) od partnera, że będą dla niego ideałem - taką właśnie "księżniczką z bajki", "księciem z bajki". Osobiście mam akurat przeciwne podejście - wiem, że mój ideał nie istnieje, wiem, że sam nie jestem ideałem, więc oczekuję po prostu wzajemnej akceptacji. Różnica podejść i tyle.

I tym razem Tep Ty mnie nie zrozumiałeś. Oj ja nie marzyłąm o ideale, bo podobnie jak Ty myślę, że ideałów nie ma. Chociaż jakiś czas mój mężczyzna był dla mnie bardziej idealny niż inni i może nadal jest. A tym bardziej ideałem nie jestem ja - oj dużo mi do tego ideału brakuje i tu możesz mi wierzyć. I wierz mi, że taką księżniczką nie jestem. Ale mój mąż daje mi odczuć, że dla niego jestem wyjątkowa i wspaniała, pozwala mi się poczuć taką księżniczką. Rozumiesz Nie chodzi tu broń Boże o wielkie i wyidealizowane ideały. Po prostu o takie małe drobiazgi, które sprawiają, że w towarzystwie tej drugiej połowy czujemy się inaczej, czujemy się wyjątkowo, choć jesteśmy zupełnie normalni i nieidealni. O to mi chodziło. A jeżeli chodzi o grupę osób które wyobrażają sobie, że zwiążą się z księciem/księżniczką to są bardzo nieszczęśliwi. Bo niestety nie znajdują tej drugiej połowy - bo rzeczywiście Tep i tu się z Tobą zgadzam - tacy ludzie nie istnieją.
napisał/a: zezunia 2009-08-01 21:11
Choc dawno ten temat zostal założony i w przeciagu tych 3 lat wiele moglo sie zmienic to jednak postanowilam napisac pare slow w tym temacie. Po pierwsze zainteresowala mnie Twoja teoria zwiazku Tep, po głębszej analizie pewnie bym stwierdzila, ze moja teoria bylaby podobna, jesli nie taka sama. Jednak jak kazdy wie teoria teoria, ale prawdziwe zycie to zupelnie co innego. Tak jak w myslach/ placha wszystko wydaje sie proste tak w zyciu realnym takie juz nie jest. Mysle, ze kazdy by chcial zeby jego zwiazek opieral sie na podobnych lub takich samych zasadach jak piszesz, jednak wszystko zalezy od Nas samych i od naszych partnerow/ partnerek. Ludzie są różni i różnie reaguja na dane sytuacje, moze i chcemy byc dobrzy dla naszych ukochanych jednak nie zawsze potrafimy tacy byc, mysle, ze powodem dla ktorego tak sie dzieje sa nasze emocje. W duzej mierze nie potrafimy kontrolowac naszych uczuc, jesli cos nas denerwuje/smuci/smieszy/brzydzi to raczej tak juz pozostaje chyba ze naparwde bysmy sie starali sie to zmienic. Ale do czego zmierzam, ano do tego, ze choc ludzie teoretycznie moga miec podobne patrzenie na swiat to nie zawsze potrafia sie ze soba dogadac i wspolnie ten swiat dla siebie stworzyc.

Piszesz, ze sądzisz, ze pozostaniesz samotny przez dluzszy czas, moze nawet bardzo dlugi. Ależ skad taki pesymizm? Nikt nie wie co nas w zyciu czeka, a jak wiadomo jest ono nieprzewidywalne, wiec nie skazuj sie tak od razu na samotnosc, bo moze na drugi dzien po tym swoim wpisie spotkasz ta jedyna. Uszy do gory i ciesz sie zyciem, ciesz sie z tego co masz a mozliwe ze wkrotce jakas kobieta doceni Ciebie jako osobe i postanowi dzielic z toba zycie.

Co do idealow to zgadzam sie z Wami, ze ich nie ma, jednak mysle, ze w pewnym sensie nasi partnerzy/partnerki sa dla Nas takimi idealami. Z ta roznica, ze ideal nie ma wad, a my jestesmy w pelni swiadomi wad Naszych ukochanych, a jednak nadal ich kochamy. I to jest piękne.