co dalej ? rozstac sie czy nie...

napisał/a: slimaczek 2008-11-10 09:16
W skrocie: jestem z chlopakiem od 3 lat, poznalismy sie i bylo super, po 2 miesiacach wprowadzilismy sie razem i tak zostalo do teraz. Kiedys bylo cudownie, myslalam i czulam ze to ten jedyny, dogadywalismy sie swietnie, byl moim najlepszym przyjacielem. Od kilku miesiecy jego obecnosc zaczel mnie jednak irytowac, moze to czas w ktorym rozowe okulary przstaly dzialac i czas zakochania na tyle minal ze zaczelam widziec w nim wszytskie wady. Codziennie mamy kłotnie, przewaznie o jakies bzdury. Mamy calkowicie odmienne spojrzenie na zycie, inne teorie, inne zasady , oczekujemy innych rzeczy od zycia. Gubie sie juz powoli w tej calej sytuacji i czasem mysle ze jestem z nim tylko ze wzgledu na stare dobre czasy, sentyment do tego co nas kiedys łaczylo i zyje poprostu przeszloscia. On jest typem zazdrosnika i do tego lubi narzucac wlasne zdanie, ja wychowalam sie w domu w ktorym tyranem byl ojciec i nie chce aby ktos mowil mi co mam robic, jak zyc, z kim sie spotykac itd. Mam swoj rozum, swoje lata i potrafie decydowac o sobie. Przy nim czuje sie tak jakbym byla glupsza, bo on zachowuje sie czesto tak jakby juz ze 3 razy na swiecie byl. Dzieli nas nie duza roznica wieku bo tylko rok a on mysli ze wszytsko wie lepiej. Wkurza mnie to , bo glupia nie jestem, mam skonczone studia a on traktuje mnie jak dziecko. Najbardziej irytujace jest to ze on zawsze zyje wg tego co inni powiedza, ja akurat mam to gdzies a on potrafi wypomniec mi ,to ze jak widze sasiada to mam sie usmiechnac, w sklepie nie moge nic glosniej powiedziec bo mam nie robic scen, potrafi przyjsc do domu i wsciekac sie o to, ze zaslony w sypialni sa odsuniete(w koncu nie bede siedziec jak w jaskini) bo sasiedzi napewno nas obserwuja. Jak wypuszczam psa na podworko to nie moge otworzyc drzwi na wiecej niz 20 cm bo drzwi otwieraja sie z kuchni a jest tam obecnie remont, bo co sasiedzi sobie pomysla jak zobacza taki burdel. Jakby sasiedzi nigdy nie remontowali kuchni. Smieszy mnie jego glupota a jednoczesnie zbiera sie we mnie agresja a przeciez nie musze sie codzien denerwowac bzdurami. Nastepna rzecza jest jego kolejna teoria na temat "Jeli ja mysle, ze cos jest super to inni tez tak maja myslec" Nie chodzimy nigdzie w weekendy bo on juz sie znudzil imprezowaniem choc jeszcze 2 lata temu chodzil gdzies co tydzien a teraz zmienil zadanie o 360 stopni. Nie widuje sie z kolezankami bo on nie widuje sie z kolegami. Jego myslenie jest takie ze jak jestesmy w zwiazku to juz nikogo nam nie potrzeba- i tu sie myli, boile mozna kisic sie we wlasnym sosie, nie chodzac nigdzie tylko praca dom, tv i tyle. Czuje sie jakbym byla z 70 latkiem a on ma 27 lat. Pytalam gdzie spedzimy sylwestra? w domu , bo jakze inaczej. Rzygam siedzeniem w domu, czuje ze zycie ucieka mi przez palce i nic juz mnie z nim nie czeka, doszlam do takiego punktu ze jestem w stanie przewidziec co bede robila w poniedzialek za 2 tyg lub w marcu 2009 roku. Jesli juz teraz tak jest to chyba nie ma sensu brac slubu bo ja juz czuje sie jakbym byla 30 lat po slubie. Tragedia, sytuacja dobija mnie coraz bardziej, miewam sny o tym ze umawiam sie z kims na randke albo ze gdzies wychodze- to chyba nie jest dobry znak. Caly romantyzm szlag trafil, nie robimy nigdy nic fajnego, jedyne na co on ma ochote to wyjscia do restauracji przez co tylko mozna utyc a ja mam ochote poruszac sie, potanczyc. Nie mam rodziny, chcialabym miec dziecko za jakies 3 lata wiec ciagnie mnie zeby cos zobaczyc, pobawic sie poki jestem mloda. Denerwuja mnie takze jego uwagi- jak idziemy do jego ojca w odwiedziny to mam nie zakladac krotkich spodnic ani bluzek z dekoldem bo on tego nie lubi, jak ostatnio mialam wolne i chcialam isc z moim chlopakiem do pracy posiedziec to stwierdzil ze nie mam szacunku dla jego pracy- a ma swoj wlasny sklep bo ubralam sie - uwaga: w golf, brazowe rajstopy, brazowe kozaki i brazowa spodniczke do polowy uda- taka grubsza z wełna w szkocka krate. On stwierdil ze wystroilam sie jak na dyskoteke, nie wiem od kiedy tak chodzi sie na dyskoteki, moze bywalismy w innych miejscach. Ja zawsze staram sie ladnie wygladac a on ma pretensje bo nawet jak idziemy do supermarketu to zawsze rzuca komentarz ze gdzie sie tak stroje bo on teraz musi sie przebrac. Nie moja wina ze ubiera wszedzie czapke z daszkiem, jeansy i sportowa kurtke, nie bede wskakiwac w dres tylko dlatego zeby pasowac do jego wizerunku. Ostatnio bylam w sklepie sama a on czekal w aucie bo nie chcial sie przebierac. Nie wspomne juz o tym ze jak bylismy kilka dni temu wieczorem w mcdonald's -mcdrive to mial na sobie spodnie od pizamy i kurtke zimowa bo stwierdzil ze i tak tego nie widac. Kiedys staral sie zeby ladnie wygladac a teraz ubiera sie jak zul. Ostatnio rozmawialam z nim o kolezance ktora mowila ze dostala kwiaty od chlopaka , jak mowilam ze fajnie 29 roz dostala to uslyszalam ze tez mi kwiaty kupowal - szkoda ze 3 lata temu. On doszedl do wniosku ze kwiaty kupuje sie na poczatku znajomosci apotem to juz nie tzreba sie starac. I co ja mam robic? Ciezko mi sie rozstac po 3latach i zaczynac wszystko od poczatku choc wiem ze napewno kogos bym znalazla tylko ze zawsze trafialam na facetow ktorzy byli nieodpowiedzialni -taki typ przyciagalam wiec boje sie ze trafie gorzej. Z drugiej strony wkurza mnie takie zycie gdzie ktos jest czlowiekiem ktory lubi kontrolowac druga osobe i przytlacza mnie tym wszystkim.
napisał/a: sorrow 2008-11-10 11:26
slimaczek, widzę że nacięłaś nabrzmiały bąbel i wylałaś wszystkie żale :). To dobrze... po to między innymi jest to forum.

Nie wiem czy mam założyć, że opisałaś całość waszej sytuacji, czy tylko najgorszą stronę związku. Różnicie się od siebie kolosalnie. To prawie niemożliwe, żeby żyć ze sobą w takiej sytuacji. I nie ma co się tu zastanawiać, ze trzy lata upłynęły i czegoś szkoda. Dużo więcej lat jeszcze przed tobą i to o nie treba się zatroszczyć. Ludzie, którzy różnią się od siebie mogą stworzyć szczęśliwy związek tylko pod warunkiem, że w pełni akceptują, a nawet podziwiają odmienność tej drugiej osoby. U was natomiast wy waszymi "innościami" walczycie ze sobą... kto zwycięży?... czyj styl życia przeważy?

Nie oceniam tu, czy to ty jesteś taka dobra, a on zły (bo to twój punkt widzenia)... być może jest odwrotnie (może on o tobie napisałby równie długi list), a najbardziej prawdopodobniej tak pół na pół. Według mnie nic już nie zostało między wami co was kiedyś łączyło. Przynajmniej nic, co mogłoby być podstawą trwałego związku. Nie powinnaś marnować ani chwili dłużej swojego i jego czasu. On znajdzie sobie spokojną i zwracającą uwagę na otoczenie dziewczynę, a ty znajdziesz szalonego i romantycznego chłopaka. To wam nie gwarantuje szczęścia oczywiście, ale obecna sytuacja wam drogę do szczęścia po prostu zamyka.
napisał/a: gnysiu 2008-11-12 01:52
Chyba nic innego nie dopiszę, bo Sorrow mnie już całkiem zdołował swoją oceną - BARDZO TRAFNą NIESTETY. Ja mam taki sam związek, tylko że 5-cio letni i ja jestem facetem (takim jak Twój), a moja żona myśli tak jak Ty - tyle że ona właśnie chce odejść...
napisał/a: slimaczek 2008-11-12 06:39
Doszlam do wniosku ,ze moze nasz zwiazek przechodzi kryzys z tego wzgledu ze jestesmy razem juz od 3 lat. To moj pierwszy powazny zwiazek i musze przyznac, ze ogolnie rzecz biorac to wszystko po jakims czasie mnie nudzi. Marzy mi sie bycie z kims gdzie zycie nie polega na codziennej rutynie i chcialabym zeby ktos sie tez bardziej staral a nie uwazal ze po takim czasie to juz sie nic nie robi bo pokazac sie z najlepszej strony trzeba tylko na poczatku a pozniej to juz jakos leci. Nie mam 70 lat i nie cieszy mnie widok "kiepskiego" na kanapie. Z jednej strony chcialabym zeby bylo jak wczesneij a z drugiej strony zaczynam miec juz to wszystko gdzies bo jestem poprostu tym wszystkim zmeczona. Zreszta jak ktos irytuje cie wtedy gdy nawet nic zlego nie robi to chyba jest powazna sprawa i znaczy ze wszystko raczej sie konczy...bo ja nie potrafie juz byc z nim blisko, mam opory praktycznie przed wszystkim i gdybym mogla to wyprowadzilabym sie na miesiac zeby poprostu odpoczac cho mysle ze wtedy nie wrocilabym juz do niego. Jak to mozliwe ze wielkie uczucie wypala sie po mniej wiecej 2,5 roku?
napisał/a: sorrow 2008-11-12 10:10
slimaczek napisal(a):Jak to mozliwe ze wielkie uczucie wypala sie po mniej wiecej 2,5 roku?

Właściwie to zazwyczaj wypala się wcześniej :). Po prostu mózg nie może w nieskończoność wydzielać fenyloetyloaminy i dopaminy na widok jednej i tej samej osoby. Zakochanie po prostu się skończyło zarówno u ciebie jak i u niego. Teraz albo oboje zaczniecie obdarzać się świadomą miłością, albo się rozejdziecie. Z tym opadnięciem uczucia, to myślę, że byś sobie spokojnie poradziła... to tylko kwestia zrozumienia etapów związku pomiędzy ludźmi i "przestawienia się" na inny tryb kochania. Problemem jak juz wcześniej pisałem jest jednak jego postawa do związku. On jak zakochanie wygasło po prostu osiadł na laurach i udaje "kiepskiego". Do budowania dojrzałej miłości potrzebujesz jego... a tego w waszym związku brakuje. Brakuje ci aktywności przedewszystkim i wydaje się, że od swojego chłopaka nie dostaniesz wsparcia w tym względzie.
napisał/a: slimaczek 2008-11-18 03:12
Wiadomo, ze w kazdym dluzszym zwiazku sa wzloty i upadki. Czesto dzieje sie tak ze od dluzszego czasu mysli sie o odejsciu jednak nie ma sie wystarczajaco duzo odwagi aby w koncu zdobyc sie na ten krok. Siedzisz w domu i mysisz : a moze jednak bedzie miedzy nami lepiej, moze wszystkie pary maja problemy, moze nie znajde nikogo innego, moze powinnam poczekac tydzien, dwa, moze... Nic sie oczywiscie nie zmienia, jestes nieszczesliwa, zla, prawie z partnerem nie rozmawiasz, nie masz ochoty na zadne czulosci a jednak nie odchodzisz bo cos w srodku ci nie pozwala. Dluzsze tkwienie w takim stanie doprowadza cie do szalenstwa, zazdroscisz parom, ktore sa dla siebie mile i caluja sie czule w parku- chcialabys miec tez taki zwiazek i moze poznalabys kogos z kim byloby ci dobrze, no ale jak skoro nie potrafisz zakonczyc obecnej beznadziejnej sytuacji. Wszyscy w kolo mowia ci zebys w koncu zrobila cos dla siebie, ze nie jeden Darek, Marek czy Pawel chodzi po swiecie. W glebi serca wiesz ze maja racje i dochodzisz do wniosku ze samej byloby ci jednak chyba lepiej. Mniej stresow i klotni, beznadziejnej atmosfery. Codzien budzisz sie i zasypiasz majac metlik w glowie i mowiac sobie :dzisiaj to zrobie. Dzis powiem mu ze to nie ma sensu, ze chce byc niezalezna. Przeciez potrafie byc niezalezna, jeszcze kilka lat wcale sie nie znalismy i tez jakos zylam wiec czemu, czemu nie potrafie sie odciac? Kiedy nastapil taki moment gdy jednak postanowiliscie zostawic wszystko za soba?Kiedy czara goryczy przelala sie w jednej chwili i w koncu gotowi byliscie na skok w nieznane? Gdy druga osoba zdradzila po raz ktorys z rzedu, gdy mieliscie dosc klotni o bzdury, gdy ktos nazwal was bezuzyteczna? Piszcie...
napisał/a: rederi 2008-11-18 07:05
Kiedy ? Ja nie wytrzymałem gdy dowiedziałem się o innym facecie.