chyba nie ma bardziej beznadziejnej sytuacji....

napisał/a: quierosaber 2008-01-17 16:56
czesc wam!!! jestem w takiej okropnej sytuacji ze juz naprawde nie wiem co ze saba zrobic...

opowiem troche jak to wszystko wyglada: jestem na zaboj zakochana w chlopaku, dla ktorego nic nie znacze i to mnie tak dobija ze nie potrafie z tym sobie poradzic...chodzilismy ze soba ale nie na powaznie to byl luzny "zwiazek" jesli mozna to tak nazwac, poprstu spotykalismy sie ze soba od czasu do czasu, i to trwa juz 3 i pol roku, w tym czasie kazdy z mial swoje przygody z innymi osobami i wszystko bylo w miare w porzadku,ale nie przypuszzcalam ze moze to tak sie wszystko potoczyc...bo stalo sie tak za ja sie w nim zakochalam a on widac nie...dla niego to byla tylko przygoda nic wiecej,a moje uczucie wciaz roslo i roslo....powinnam byla przestac sie z nim widywac kiedy widzialam ze sie w nim tak bardzo bujam a dla niego to nic nie znaczy, ale nie moglam...nie moglam mu domowic spotkania,nawet jesli wiedzialam ze on nic do mnie nie czuje...kazde spotkanie konczylo sie placzem,histeria, bo wiedzialam ze zle zrobilam, ze nie powinnam...zaczelam sie czuc wykorzystywana,robil ze mna co chcial bo wiedzial ze nie odmowie,tylko glupot zrobilam przez niego..tyle razy probowalam o nim zapomniec, tyle razy mu odmawialam..ale gdy to robilam on nalegal,meczyl mnie i chodzil za mna az zdobyal to co chcial, a potem....olewka!!!i tak ciagle, jak sobie o mnie przypominal, ti dzwonil i przychodzil, ja naprawde sie staralam go olewac, ale nie jest z kamienia i kiedy masz przed soba osobe ktora kochasz i mowi ci jak bardzo mu na tobie zalezy i trzyma cie za reke to po prostu ulegasz....myslalam ze w ten spossob on tez sie we mnie zakocha,ale dlaczego bylam taka glupia???myslalam ze on moze tez cos czuje, przeciez jednak sporo czasu minela, i tyle chwil spedzonch...ale mialam klapki na oczach,traktowal mnie dobrze kiedy chcial a jak nie, to okropnie,wyzywal, popychal,dreczyl psychicznie,raz musieli zabrac mnie do szpitala przez niego, takie okrpone rzeczy mi mowil...i pomimo tego wsszystkiego kiedy chcial spotykalam sie z nim!!wiedzialam ze cos jest nie tak, wiec poszlam do psychologa, myslalam ze juz zapomnie o nim,ale to nic nie pomogolo, ostatnio sie z nim widzialam 2 miesiace temu i znowu czulam sie okropnie,odkad zaczelam sie z nim widywac, nie spie,biore tabletki nasenne, nie ma nocy zebym nie plakala....juz nie wiem co mam robic, czy nigdy go nie zapomne??boje sie ze to mi nigdy nie przejdzie,to jakas obsesjaç!!!!!!!!!! doradzcie mi cos jesli moze cie

pozdrawiam zalamana
napisał/a: sorrow 2008-01-17 17:59
quierosaber, czy ty masz szansę przestać się z nim widywać? Nie wiem, czy się uczysz jeszcze, czy już nie. Jeśli to możliwe powinnaś po prostu nie spotykać go. Od tego chyba powinnaś zacząć, bo każde spotkanie podejrzewam, że tylko niszczy tą kruchą "obronę" jaką w sobie utworzysz. Nie poddawaj się, na pewno z tego wyjdziesz. To już nie jest miłość, tylko uzależnienie i tak powinnas to traktować. Metody walki z samą sobą powinny również być podobne jak przy innym uzależnieniu - całkowity brak kontaktu z nim, zajęcie się czymś, co lubisz, spotykanie się z innymi ludźmi. Z czasem poznasz kogoś szczególnego i twój problem przejdzie jak ręką odjął .
napisał/a: darmond 2008-01-17 18:22
quierosaber no chyba nie powiem nic odkrywczego, ale cały problem rozgrywa się tylko i wyłącznie w Tobie, w Twoim umyśle, dopóki sama sobie nie poradzisz ze swoją "miłością", żadne czaro-magiczne zaklęcia i rytuały nic nie dadzą; wyzwolony alkoholik to nie taki, któremu się nie daje wódki, tylko taki, który częstowany, szczerze i uczciwie odpowiada "dziękuję, nie piję"; to o czym mówi SORROW pomoże, na krótką metę, ale będzie Cię bardzo dużo kosztowało, nie przestaniesz o nim myśleć, a myślenie o tym, żeby nie myśleć nie tylko będzie Ci odbierało siły, ale co gorsza wciąż będzie podsycało Twoją "obsesję"; co więc możesz zrobić - zacząć rozmawiać ze samym sobą, przeanalizować (na chłodno) cały "wasz związek" wszsytkie jego przejawy i aspekty (dobre i złe), a następnie (również na chłodno) zastanowić się czego oczekujesz od życia, co jest dla Ciebie ważne, jak chciałabyś je przeżyć - możesz to sobie wszystko pospisywać, jeśli Ci tak będzie łatwiej spamiętać; potem wystarczy już że "tylko" podejmiesz decyzję co do kształtu twojego "związku" - czy chcesz żeby wyglądał on tak jak do tej pory, czy chcesz żeby wyglądał inaczej, czy też najlepiej będzie dla Ciebie jak go w ogóle nie będzie; kiedy już sama sobie wszystko poukładasz i wybierzesz opcję 1 i 2 koniecznie z porozmawiał z "Twoim partnerem" - powiedz mu co Ci się w związku podoba, a czego nie będziesz tolerować, ustalcie wspólne "zasady bycia" i zobowiążcie się do ich przestrzegania; jeśli na coś takiego nie pójdzie oznaczać to będzie, że pozostaje Ci opcja 3, podobnie postąpisz w przypadku gdyby ustalone reguły zostały złamane - takie rozumowanie (jakie przed chwilą przedstawiłem) jest bezduszne, beznamiętne i pozbawione jakichkolwiek emocji - to czysta logika, ale niestety emocje to tylko iluzja, zachęta ze strony Natury byśmy wbrew logice robili coś na co wcale nie mamy wewnętrznej zgody; nie oznacza to oczywiście, że Natura jest zła, a jedynie to, że tak bardzo "popieprzyliśmy" w naszej kulturze i społeczeństwie, że Naturalne Zasady Natury, które świetnie sprawdzały się 10'000 lat temu teraz działają przeciwko nam; Natura z pewnością skoryguje te błędy, ale zanim to nastąpi musimy radzić sobie sami - proponuję by w tym radzeniu opierać się na innym (bardziej niezawodnym) wynalazku Natury - mózgu;

pozdrawiam
napisał/a: quierosaber 2008-01-17 23:38
dziekuje za wasze odpowiedzi!! sorrow, tak ucze sie, ale wyjechalam do innego miasta wiec nie musze go czesto widywac,lecz wracam na weekedny a poniewaz to male miasto, zawsze go widuje,poza tym, mamy wspolnych braci ciotecznych,znajomwych....nawet tam gdzie studiuje go widzialam, bo czasami tam jezdzi..! wiec opcja zeby go nie widziec nie ma szans...
tak jak napisal darmond,chodzi o to ze nawet jesli go zobacze, powinnam odmowic,, po prostu nie isc z nim...i to jest najciezsze.juz probowalam go nie widywac, robilam co moglam zeby tylko go nie spotkac, a gdy go widzialam, to ciagle sledzilam go wzrokiem,to taka straszna tesknota, ze nie moglam sie powstrzymac, poza tym nie chce go wogole nie widziec, robic tak jak bysmy sie nie znali, byly zle chwile ale tez i dobre, za kazdym razem kiedy przechodzi obok mnie i sie do siebie nie odzywamy to serce mi sie kraja!! po prostu musze zaakceptowac ta sytuacje,a akceptacja czegos takiego wcale nie jest latwa...jasne ze nie chce tak dalej zyc, nie tego oczekuje od zycia, to jest jasne,ale czasami mi sie wydaje ze sie zmieni,ze zrezygnuje z tego postepowania...traktowal mnie jak chcial bo ja na to pozwalalam...moze gdybym od poczatku postawila na swoim, nie bylo by tak?wie ze zrobi co zrobi to i tak do niego wroce,wiec po co ma mnie dobrze traktowac?i tak mnie bedzie mial!!wydaje mi sie ze on nie widzi potrzeby komplikowania sobie zycia....
teraz chce to zmienic, powiedzialam mu wszystko co o tym mysle,jak sie czuje,powiedzialam mu rzeczy na ktore myslalam ze nigdy nie bede miala odwagi, a on chyba nic sobie z tego nie zrobil, olal to.....
poprostu wie ze wroce,tyle razy o tym rozmawialismy, i mowilam ze to koniec, i zawsze wracalismy...
teraz jestem pewna ze nie wroce do niego, dlatego jest mi tak strasznie ciezko,i wiem ze on nie zdaje sobie z tego sprawy,nie zdaje sobie sprawy ze stracil mnie na zawsze.
wiem ze wroci, nie wiem czy za miesiac,dwa, pol roku, ale jestem pewna ze wroci powie ze sie zmieni,ze mysli o mnie, ze jesli wraca do mnie to dlatego ze cos czuje, i znowu powroci to okrpone uczucie....
jak mam sie zachowac?czasami nie wiem co mu odpowiedziec, mam ochote plakac,albo milczec, czasami krzyczec, albo czasami po prostu patrze zdesperowana i nie moge w to uwierzyc.. chce wiedziec jak zareagowac na jego powrot, jak go zniechecic do mnie???chce byc przygotowana na ten dzien,zeby mnie znowu nie przekonal do siebie, bo to by bylo najgorsze...jak do tej pory zawsze mu sie to udawalo, teraz pora to zmienic

pozdrawiam!!!!!!!!!!!!!!!!!!
napisał/a: sorrow 2008-01-18 00:11
Tak, rozumiem cię quierosaber. Wiedz jednak, że darmond nie ma zbyt dużego doświadczenia w wlace z uzależnieniem. Z pozoru mądre zdanie "dziękuję, nie piję" nie ma dla ciebie na razie znaczenia. Pierwszym krokiem zawsze jest odseparowanie się od źródła uzależnienia. Tylko małymi krokami osiągniesz to, czego oczekujesz. Na początku z racji słabej woli właśnie "abstynencja" jest dla ciebie rozwiązaniem. Moment, kiedy go spotkasz i powiesz "nie, dziękuję" to będzie dla ciebie sukces, a nie początek drogi. W trakcie unikania go tak jak już pisałem powinnaś zając się czymś innym... zobaczyć, że istnieje inne życie, że są inni mężczyźni, którzy cię interesują. Kiedyś, po jakimś czasie go na pewno spotkasz, i będziesz bardzo silna... i zupełnie nie przyjdzie ci do głowy, żeby znowu spędzic z nim noc. Bedziesz czuła, że są obok ciebie ludzie szanujący cię i kochający, a on to tylko chore uzależnienie. Podchodzę do tego praktycznie i życiowo, ale jeśli chcesz wypróbować swoje siły, to możesz skorzystać z teoretyczno-logicznych rad darmonda. Obojętnie co wybierzesz... byleby z pożytkiem dla ciebie !
napisał/a: darmond 2008-01-18 10:46
oj SORROW, SORROW co ja z Tobą mam :)
sorrow napisal(a):Tak, rozumiem cię quierosaber. Wiedz jednak, że darmond nie ma zbyt dużego doświadczenia w wlace z uzależnieniem.

a skąd Ty wiesz ile ja mam doświadczenia w "walce z uzależnieniem"?

mimo, iż obiecywałem, że nie będę się tu uzewnętrzniał ze swojego życia :) podzielę się z Wami moimi doświadczeniami w "rzucaniu palenia"; zacznę od tego, że kogo jak kogo ale mnie bez większych problemów można było nazywać "nałogowym palaczem" - w normalny (nie imprezowy dzień) wypalałem średnio 3 paczki (60 papierosów) papierosów typu full flavor (czyli tych najmocniejszych (zazywczaj były to: REDy, L&M, MĘSKIE, ASY, POPULARNE, ale innymi też nie gardziłem - po prostu nie miałem "swojej marki" :) ) - nałóg ten był dla mnie oczywiście bardzo męczący (zadyszki, problemy z koncentracją, długie infekcje dróg oddechowyh itp. itd. - ot zwykłe koszty "normalnego" palenia), nie mogłem jednak pogodzić się z myślą, że nie będę palił, że nie będę wciągał tego dymu kiedy się obudzę, kiedy będę pił "poranną kawę", kiedy bedę szedł na przystanek itp., itd. - właściwie wszystko co robiłem, robiłem z papierosem i myślenie o tym, że miałoby ich nie być były dla mnie tak nierealistyczne, że nawet nie próbowałem tego zmieniać; oczywiście znajomi pomagali mi jak mogli - wspierali moje nieudolne próby abstynencji, nagradzali za wytrwałość i "karali" za przejawy słabości - chcieli dobrze, ale problem polegał na tym, że ja wcalnie nie chciałem przestać palić, podobało mi się to, sprawiało mi to radość i dawało poczucie stabilizacji (wszystko się w okół mnie zmieniało, a ja wciąż paliłem); w czasach mojego studiowania nie było łatwo o kasę więc niejednokrotnie odmawiałem sobie różnych potrzebnych rzeczy (jedzenie, leki, kino z dziewczyną :) itp.) byle tylko mieć na mój kochany nałóg :); najczęstszą radą jaką wtedy dostawałem to abstynencja - mówili "jesteś teraz za słaby, musisz po porstu unikać", no i łatwo im się to mówiło, ale mi tak wiele rzeczy kojarzyło się z paleniam... unikanie wspominam jako jedno z najgorszych doświadczeń mojego życia - im bardziej unikałem tym bardziej tęskiniłem za moimi kochanymi papieroskami, im dłużej wytrzymywałem w abstynencji tym chętniej i bardziej entuzjastycznie wracałem do nałogu; teraz, z perspektywy czasu, zastanawiam się, czy gdyby nie to moje "rzucanie" nie wyszedłbym z tego wcześniej i nie dażył bym papierosków aż takim sentymentem - wszak jak to mawiają psychologowie "zakazany owoc smakuje najlepiej"; no i co się stało, dlaczego "rzuciłem"?, ano wszystko zaczęło się od mojej fascynacji narkotykami (nie zażywałem, tylko o nich czytałem) - dowiadywałem się jaki to one są fe, niedobre i w ogóle i z racji moich studiów strasznie mnie to zaintrygowało - widziałem w nich "czyste zło", aż do czasu, kiedy zapoznałem na wykładzie prof. Vetulaniego, a potem zapoznałem się z książkami i publikacjami jakie popełnił - biła z nich właściwie tylko jedna bardzo ważna rzecz - nałóg (uzależnienie) to nie coś co przychodzi z zewnątrz, ale coś co jest w Tobie, walcząc z nałogiem (używając metaforyki wojennej) prowadzisz wojnę ze samym sobą, a przecież w każdej wojnie musi być znienawidzony wróg i ... ofiary, jako że to ty jesteś po obydwu stronach barykady to zawsze wyjdziesz z takiej wojny jako ofiara i to jeszcze przepełniona niepotrzebną nienawiścią; długo myślałem nad tymi mądrymi słowami, aż w końcu pojąłem o co chodzi!! moje uzależnienie od papierosów nie było moim wrogiem!, było częścią mnie i jak każda inna moja część miało swoje plusy dodatnie i ujemne :D palenie sprawiało mi radość, dawało poczucie bezpieczeństwa i w ten sposób było dla mnie dobre, ale dawało mi też problemy zdrowotne i finansowe i w tym aspekcie było dla mnie złe - nie było takie albo takie, tylko równocześnie było i takie i takie!!!; do tej pory zawsze "zrywałem z nałogiem" na zasadzie "już nigdy nie zapalę, muszę być silny", wtedy uświadomiłem sobie, że "jak będę bardzo chciał to zawsze będę mógł sobie zapalić!!", dlaczego mam się tego pozbawiać skoro daje mi to przyjemność? dlaczego mam sobie robić przykrość i mówić "nigdy więcej nie zapalę", skoro mogę powiedzieć "jak będę tego bardzo chciał to sobie zapalę bo to jest fajne" i dodać "ale ma to też swoje złe strony, więc nie muszę tego palić codziennie", postanowiłem więc, że NIE BĘDĘ RZUCAŁ PALENIA!!!, i co się stało? okazało się, że kiedy brałem paczkę do ręki nie widziałem już przymusu (przyjemnego, acz jednak przymus) - od tamtej pory widziałem WYBÓR - to ja decydowałem czy chcę i to ja decydowałem kiedy chcę, moje uzależnienie od papierosów przestało być moim wrogiem i stało się moim przyjacielem!!, wiedziałem, że zawsze będzie przy mnie jeśli będę miał "ochotę", ale nie będzie mi się narzucać jeśli uznam, że tego nie chcę!!! zmiana nie zaszła poza mną (w świecie zewnętrznym nic się nie zmieniło) tylko we mnie, nagle poczułem, że jestem wolnym człowiekiem!! i wiecie co? paliłem dalej, ale coraz mniej, zacząłem dostrzegać, że nie muszę mieć aż 60 papierosów dziennie by być szczęśliwym, wystarczała mi świadomość, że mam je zawsze przy sobie i jak tylko naprawdę będę tego chciał to sobie zapalę; zauważyłem, że istnieją też inne fajne rzeczy, których wcześniej nie widziałem, jedzenie, sport, świerze powietrze :) i one też mogą dawać przyjemność i satysfakcję, zupełnie tak, jak moje ukochane papierosy; nie palę już od 5 lat!! nie dlatego, że to jest świństwo, nie dlatego, że to jest złe, tylko dlatego, że "ostatnio nie mam na to ochoty", i wiecie co?! wiem, że jak zapalę to sprawi mi to przyjemność i wiem, że jak zapalę to i tak już nigdy nie wrócę do nałogu (do 60 papierosów dziennie) - bo jestem WOLNYM CZŁOWIEKIEM!!!!

sorrow napisal(a):Z pozoru mądre zdanie "dziękuję, nie piję" nie ma dla ciebie na razie znaczenia.

niestety, ale Twoje zdanie nawet z pozoru nie jest mądre :( - każda zmiana zaczyna się w ŚWIADOMOŚCI, więc najpierw osoba uzależniona (od czegokolwiek) musi podjąć świadomą i mądrą decyzję, że czegoś na prawdę nie chcę a dopiero potem można robić cokolwiek innego w przeciwnym razie NIGDY NIE UDA SIĘ WYJŚC Z UZALEŻNIENIA

sorrow napisal(a):Pierwszym krokiem zawsze jest odseparowanie się od źródła uzależnienia. Tylko małymi krokami osiągniesz to, czego oczekujesz. Na początku z racji słabej woli właśnie "abstynencja" jest dla ciebie rozwiązaniem. Moment, kiedy go spotkasz i powiesz "nie, dziękuję" to będzie dla ciebie sukces, a nie początek drogi. W trakcie unikania go tak jak już pisałem powinnaś zając się czymś innym...

komentaż j.w.

sorrow napisal(a):Podchodzę do tego praktycznie i życiowo, ale jeśli chcesz wypróbować swoje siły, to możesz skorzystać z teoretyczno-logicznych rad darmonda.


nie sądze by moje rady były jak je ładnie określiłeś teoretyczno-logiczne, ale to bardzo miłe z Twojej strony :) - zgadzam się tylko z jedną częśćią Twojej wypowiedzi:

sorrow napisal(a):Obojętnie co wybierzesz... byleby z pożytkiem dla ciebie !


pozdrawiam Was bardzo mocno
napisał/a: quierosaber 2008-01-19 00:37
witam was ponownie!! bardzo dziekuje za wasze odpowiedzi, tak bardzo mi to pomaga, tak jakos lzej mi na duchu kiedo wiem ze ktos mnie rozumie i stara mi sie pomoc...naprawde bardzo wam dziekujee!!!!
bo najgorzej jest to wszytko trzymac w sobie, musze ta cala zlosc i zal zrzucic z siebie,a z moimi znajomymi juz jest to niemozliwe,nie moga slyszec ze cokolwiek laczy mnie jeszcze z ta osoba,poprostu nie moga tego pojac....
wiec skorzystam z waszych rad, nie bede go unikala,ale tez nie bede sie starala o zaden kontak,bede zyla nie myslac o nim, i czy go spotkam czy nie....czy jak to pojde to on bedzie czy nie....po prostu nie bede o tym myslala, poza tym macie racje zajme sie innymi rzeczami, teraz mam pelno nauki, silownia, znajomi i tyle roznych rzeczy...!!nigdy nie narzekalam na brak zajec, nie mysle o nim dlatego ze mi nudno,czy dlatego bo mam brak zajec, tylko najgorsze sa te noce.....te okropne noce...!!!!
no wlasnie to jest jak taki nalog, gratulje za sile woli i rzecenie palenia!!!!!!!!!tzreba poprostu sobie uswiadomic ze to my mamy problem, i poniewaz jest w naszej glowie, my mozemy zadecydowac jak postapic, to tylko i wylacznie zalezy odemnie,jesli wybiore opcje:nie moge o nim zapomniec, to dlatego ze tak naprawde nie chce, pomimo iz wiem jakie to dla mnie szkodliwe, bo gdybym naprawde chciala,wybralabym opcje zapomnienia, koniec...bo to ja decyduje, nikt inny!!do tego jeszcze trzeba byc silnym,czasami nie kontrolujemy naszych mysli tylko one kontroluja nas,rzadza nami, i nie mozna do tego dopuscic....!ja uwazam siebie za dosyc slaba osobe,jestem slaba bo mam leki, niepokoje,tak nawet potwierdzil moj psycholog, jestem perfekcjonistka, ita sytuacja jeszcze bardziej poglebila to wszystko...najbardziej boli mnie to ze ta cala sytuacja odbija sie na moim zyciu codziennym:malo spie, wiec w dzien chodze zmeczona bez humoru,patrze w lustro mam sine oczy,okropny wyraz,wkurzam sie o byle co,bo jest zla, zmeczona...a przeciez moja rodzina i znajomi nie maja zadnej winy!!chlopakom nie ufam,mysle ze mnie skrzywdza wiec mam do nich wielki dystans,a na uczelni mam problemy zeby zrobic publiczne wystapienia bo czuje sie gorsza,ze bede skrytykowana,i wiem ze to przez niego,bo zawsze traktowal mnie zbyt pochopnie az w koncu uwierzylam w to ze jestem gorsza, ze jestem nikim,...
pomimo tego iz wiedzialam ze wsszytkie te problemy to z jego winy, nadal sie z nim spotykalam....nigdy mu o nich nie mowilam,napewno by stwierdzil ze przesadzam,jego wyjasnieja limitowaly sie na mowieniu mi ze on tylko zartuje....czy moga az tak mnie bolec te jego "zarty"?czasami myslalam ze to ja przesadzam,ale chyba nie, skoro naprawde bylo mi z tym tak ciezko...nie moglam znalezc zadnego wyjasnienia...spotykam sie z osoba ktora mnie najbardziej skrzywdzila!i zawsze mowilam sobie ze jestem zakochana, poprostu nie ma innego wytlumaczenia, teraz zaczynam myslec ze to obsesja...ale obsesja chyba jest inna...ja za nim nie chodze,nie mam jego zdjec, nie szukam o nim zadnej informacji, nie sledze go, nie pytam o niego....wiec juz sama niewiem co to moze byc, chyba najlepiej o tym nie myslec.... zobaczymy jak to bedzie....

Ja tez was bardzo mocno pozdrawiam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
napisał/a: darmond 2008-01-19 11:19
quierosaber, gratuluję!! pierwszy, najważniejszy krok zrobiłaś - uświadomiłaś sobie istotę problemu :) teraz z każdym dniem będzie już łatwiej, co nie znaczy, że zawsze będzie łatwo :) trzymam kciuki i życzę powodzenia :)