brak miłości

napisał/a: kilof 2008-07-17 12:33
Mam pewien problem. Niedawno żona oznajmiła mi, że mnie nie kocha, ale zacznę od
początku, pierwsze jak to było przed tą wiadomością, a później jak jest teraz.

Jesteśmy razem już 10 lat, 4 lata po ślubie, mamy 3 letniego syna. Kocham żonę
bardzo, jest najważniejszą osobą w moim życiu. Wszystko co robię, robię z myślą o
niej lub o nas. Jestem miły i uprzejmy, nigdy na nią nie krzyknąłem nie
sprowokowany, nie piję, nie palę, staram się ją zadowolić na wszystkich
płaszczyznach - uprawiamy dużo seksu, cały czas wolny spędzamy razem, wywiązuje się
ze wszystkich obowiązków domowych a nawet staram się robić więcej, rozmawiamy o
wszystkim. Gdy pojawia się syn wywiązuje się ze wszystkich obowiązków ojcowskich, a
nawet więcej - ogólnie nie ma się do czego za bardzo przyczepić ;) (chociaż nie
jestem oczywiście ideałem). Mimo tego z różną częstotliwością dochodzi między nami
do sprzeczek (z mojego punktu widzenia o głupoty), żona czepia się idiotyzmów,
chodzi obrażona. Ja zawsze staram się wszystko rozwiązać, nie odszczekiwać się mając
na horyzoncie naszą miłość, nie gadać i nie robić głupot, których można by było
później żałować. Żona nie ma niestety takich hamulców i jedzie sobie po mnie równo.
Ja jestem zadręczony pytaniem, dlaczego tak robi, skoro mnie kocha. Po latach
dopasowywania, dochodzimy do wniosku, że ma ona po prostu taki charakter i już.
Staram się to jakoś poukładać, zrozumieć, nie przejmować. Wymyślam dziesiątki
sposobów, jak polepszyć stosunki między nami. Staram się zmienić samego siebie, żeby
bardziej żonie odpowiadać. Żona także obiecuje, że się będzie starać, ale z jej
strony na dłuższą metę nic się bardzo nie pooprawia. Dochodzi do sytuacji
krytycznych, jest mi coraz bardziej źle, ale znowu opracowujemy kolejny plan
naprawczy, ja już daje z siebie wszystko w imię miłości.
W końcu wyjeżdżamy na przez rok planowany urlop do Portugalii. W samym środku urlopu
oznajmia mi, że mnie nie kocha, ale mnie bardzo lubi i chce dalej normalnie
kontynuować małżeństwo i będzie mi wierna, bo jestem wspaniałym ojcem, mężem i
kochankiem. Skoro zaczęła ze mną to małżeństwo, to trzeba to ciągnąć, bo nie lubi
żadnych niepowodzeń ani w pracy ani w życiu. No i w gruncie rzeczy to tak ociupinkę
mnie kocha i może pokocha mnie nawet bardziej, ale nie daje gwarancji. A zdała sobie
z tego sprawę, po urodzeniu dziecka, bo do syna poczuła prawdziwą miłość, a to co
czuła do mnie, to miłością nie było. Skoro mi to powiedziała to się jej zrobiło lżej
na duszy i dodatkowo, mam tego teraz nie roztrząsać, bo zepsuje jej wspaniały
urlop. Nie muszę chyba pisać, że dla mnie to koniec świata, mimo tego że żona dalej
chce być ze mną, a stwierdzenie, że mam jej nie zepsuć rewelacyjnego urlopu, zbiło
mnie z nóg. Dla mnie najważniejsza w życiu jest miłość. Taki już jestem i nic nie
mogę na to poradzić. Bez prawdziwej miłości, nie będę szczęśliwy. Do końca urlopu
starałem się być normalny, chociaż w środku się gotowałem.

A teraz obecna sytuacja. Jesteśmy dalej razem, ale nie wiem co mam robić. Gdybyśmy
nie mieli syna, chyba zdecydowałbym się na odejście, ale ze względu na niego, w
dalszym ciągu mi zależy. Zdrada była by chyba łatwiejsza do przejścia, gdyby żona
stwierdziła, że mnie kocha i nigdy już więcej mnie nie zdradzi. A co zrobić w
sytuacji, kiedy ta druga osoba cię nie kocha, ale jest ci wierna? Można by było
powiedzieć, że nie ma żadnego problemu, ale z mojego punktu widzenia tak nie jest.
Część uczuć się we mnie wypaliło, resztę staram się tłumić (nie jestem w stanie
uczciwie powiedzieć, że dalej ją kocham albo nawet lubię). Jedyne co z tego wyszło
na plus, to że w sytuacji w której zostanę przez nią źle potraktowany (co w dalszym
ciągu się zdarza) już nie zadręczam się pytaniami, dlaczego traktuje mnie tak, a nie
inaczej - po prostu mnie nie kocha. Ale i tak cały dzień czuje się jakoś dziwnie,
pustkę uczuciową i napięcie, nie mogę dojść do ładu ze sobą. A teraz najważniejsze
- żona chce mieć ze mną kolejne dziecko (czy to nie jest śmieszne, bo ja sam już nie
wiem jak do tego wszystkiego podejść) i ze względu na jej wiek, sprawy zawodowe i
jeszcze inne uwarunkowania, musimy się do tego zabrać jak najszybciej i jest zdania,
że kolejne dziecko poprawiło by sytuację i być może pokochałaby mnie bardziej. I co
ja mam zrobić? Powiedziałem żonie, że w obecnej sytuacji nie jestem w stanie się na
to zdobyć - odpowiedziała że trudno, ale jeśli nie teraz, to nie będziemy mieć już
więcej dzieci, chociaż dalej będzie ze mną. Ja w gruncie rzeczy też chciałbym mieć
kolejne dziecko (planowaliśmy je na długo przed tym feralnym urlopem), ale teraz
czuje obrzydzenie do tego pomysłu w sytuacji, kiedy się nie kochamy. Uprawiamy dalej
seks, ale nie daje on mi żadnej satysfakcji, poza zaspokojeniem popędu seksualnego,
a nawet jest mi po nim źle. Czy w ogóle miłość jest rzeczywista? Czy mam walczyć z
uczuciami i się ich wyzbyć, bo to są tylko złudzenia mojego umysłu? Całe moje życie
opierałem na miłości do żony. Na czym teraz mam się oprzeć? Czy decydować się na
kolejne dziecko, mając nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży? Czy nie jestem dla żony
tylko robotem, który realizuje jej plan - zarabia, sprząta, gotuje, zaspokaja, opiekuje się
synem itd. Czy jest sens dalej ciągnąć ten związek, niby nie ma się do czego przyczepić,
ale bez miłości? Ja nie potrafię określić, czy będę w stanie ciągnąć to dalej bez miłości,
nawet jak zdecydujemy się na kolejne dziecko. Czy ktoś mógłby mi coś doradzić?
napisał/a: sorrow 2008-07-21 01:23
kilof, ja nie potrafię ci doradzić. To strasznie dołująca sytuacja kiedy dowiadujesz się, że ktoś cię "po prostu" już nie kocha. Obojętnie, czy dowiedziałeś się bo ci tak powiedziała, czy też po prostu cię zdradziła. Jak potem żyć? Piszesz, że po zdradzie lepiej. Nie zawsze... w końcu zostałeś jakoś poinformowany, że nie jesteś już tym jedynym. Zgadzam się ze wszystkim co napisałeś o pustce, o zobojętnieniu w sytuacji jakiej się znalazłeś. Dziwię się trochę twojej żonie, że ci to powiedziała. Człowiek w trakcie swojego życia może mieć najróżniejsze wątpliwości... może nawet czasem odnośnie własnej miłości. Czy to jednak powód, żeby od razu "wykładać kawę na ławę"? Przecież wszystko się zmienia... nawet poziom uczucia... po co więc zamykać sobie drzwi w momencie zwątpienia nie licząc się z twoimi uczuciami. Szkoda... na prawdę szkoda :(. Może to tylko kwestia jej wypaczonego pojęcia na temat co to jest miłość. Nie wiem jak można porównywać miłość do męża z miłością do dziecka i na tej podstawie decydować, że coś nią jest, a coś nie. Nie wiem... pogadaj z nią... może jednak cię kocha, ale ma jakieś inne, "wygórowane" pojęcie na temat tego co może ludzi ze sobą wiązać. A może jakaś terapia małżeńska?

Nie wiem jakie masz podejście do rozwodów i tak dalej, ale jesteś jeszcze młody i z pewnością znalazłbyś kobietę, która będzie cię kochać. Jeśli zostaniesz z żoną, a u niej nic się nie zmieni to będzie to dla ciebie duchowa śmierć za życia.
napisał/a: kilof 2008-07-29 13:08
Pora na dalszy ciąg historii, bo sytuacja się trochę zmieniła, jednocześnie rzesze forumowiczów, którzy zainteresowali się moją sprawą , są ciekawe, jak to się mogło skończyć.
No więc nie starałem się za bardzo naciskać żonę co dalej, bo sytuacja była w miarę klarowna, ale dawałem jej do zrozumienia, że mi się to nie podoba i że coś musimy z tym zrobić. W końcu nie minął tydzień, jak oznajmiła mi przy rozmowie na inny temat, że przemyślała całą sprawę i doszła do wniosku, że kocha mnie i to bardzo i jest ze mną szczęśliwa . Okazało się, że przechodziła mały kryzys (ma 31 lat) i zastanawiała się nad swoim życiem, czy aby na pewno znajduje się tam, gdzie chciała by być, czy jest szczęśliwa itd. Miała takie myśli już od bardzo dawna i nie dawało jej to spokoju i nie mogła sobie tego na spokojnie przemyśleć, bo bez przerwy ja byłem w jej pobliżu i wpływałem na jej emocje. A mówiąc mi że nie czuje do mnie miłości, definiując jak gdyby problem, dokonała swoistego oczyszczenia swojego umysłu i mogła spokojnie się zastanowić nad sobą. A co wyszło z tego zastanowienia, to napisałem już wcześniej.
Nie muszę chyba pisać, że jestem bardzo zadowolony , zwłaszcza że za deklaracjami słownymi, poszły w ruch czyny, co spowodowało, że moje tlące się ledwo uczucie wybuchło na nowo i najwyraźniej wszystko wróciło do normy. Uff, ale i tak nie życzę nikomu takich przeżyć, chociaż sytuacja ta wiele mnie nauczyła, a nawet wzmocniła. Dalej mamy mały problem odnośnie tego, jak żona mnie traktuje, ale na tle tego co przeżywałem w związku z tą historią, wydaje mi się to niezbyt istotne. Stałem się twardszy i pewniejszy własnej wartości, więc żona nie może przez to czerpać z tych sytuacji chorej satysfakcji tak jak kiedyś (no cóż, chyba taki ma charakter), nie ma po co to robić, więc stała się troszkę milsza .
Czy to aby nie pierwsza taka historia na forum, która zakończyła się pomyślnie i to tak szybko? Mam nadzieje, że to już tak pozostanie i nie będę nigdy więcej dopisywał tutaj żadnych podobnych postów, jak ten pierwszy, czego sobie i wszystkim życzę.

P.S. Oczywiście za niedługo zabieramy się za robienie kolejnego potomka...
napisał/a: sorrow 2008-07-29 14:02
kilof napisal(a):Czy to aby nie pierwsza taka historia na forum, która zakończyła się pomyślnie i to tak szybko?

Gdzie tam... pełno takich, tylko że po tych "pomyślnych zakończeniach" następują niepomyślne, a czasem kilka razy w ciągu krótkiego czasu się ze sobą przeplatają. Mam nadzieję, że w twoim przypadku będzie to raz na zawsze!
napisał/a: kilof 2008-08-20 12:06
Muszę się trochę wam wyżalić, bo mnie to trochę męczy, a historia będzie długa bo szczegóły są ważne.
Otóż jeśli ktoś czytał moje inne posty, wie że jestem żonaty od 4 lat, mam 3 letniego synka. Z żoną zacząłem chodzić na studiach i po pół roku zamieszkaliśmy razem. Łącznie jesteśmy z sobą już prawie 10 lat. Ja jestem przeciętnym facetem 'dobrze zbudowanym', w młodzieńczych latach byłem nawet dość gruby i strasznie nieśmiały. Nigdy nie miałem dziewczyny, pierwszą i jedyną dziewczyną była i jest moja żona. Żona jest bardzo piękna, szczupła i zgrabna. Chłopaków miała kilkunastu, była chyba w dwóch poważnych związkach. Z tymi facetami próbowała nawet uprawiać seks, ale im nie wyszło. Wyszło jej dopiero ze mną z czego bardzo się cieszę :). Do tego jest bardzo towarzyska i lubi bardziej towarzystwo facetów niż babek (z facetami lepiej jej się rozmawia). Na studiach 4 lata mieszkaliśmy razem i od razu mieliśmy wspólną kasę, ja w gruncie rzeczy dokładałem trochę więcej niż ona. To były czasy, kiedy pieniądze nie stanowiły żadnego problemu (jeśli wiecie o co mi chodzi), po prostu ile się dało zdobyć, tyle mieliśmy i razem to wydawaliśmy, a nie było tego zbyt wiele. Później studia się skończyły, ona poszła do pracy (skończyła rok wcześniej, bo jest rok starsza). Ja studiowałem jeszcze rok, a później zostałem na studiach doktoranckich (to były czasy największego bezrobocia). Ale gdy się okazało, że finansowo będzie wyglądało to kiepsko, zrezygnowałem ze studiów i znalazłem pracę (cudem, w dobrej firmie w tej samej miejscowości co żona, pracuje tu do dziś). Żona na tamte czasy miała wysoką pensję, ja dużo niższą, ale nie było źle, lecz oczywiście nie obyło się bez docinek, że mało zarabiam i to prawie codziennie. Z czasem w związku z corocznymi podwyżkami w mojej pracy i braku podwyżek lub mniejszymi podwyżkami w pracy żony obecnie zarabiamy tyle samo, trochę powyżej średniej krajowej. Niczego nam nie brakuje, jeździmy na wakacje, ale na wiele poważnych wydatków nie jesteśmy sobie w stanie pozwolić (szczególnie na dom - mieszkamy w TBS-ie, to takie mieszkanie, które jest nasze ale w gruncie rzeczy nie jest nasze - nie będę się zagłębiał w szczegóły). Ale żona cały czas nie jest zadowolona, twierdzi że zbyt mało zarabiamy i nie możemy więcej zaoszczędzić, a ja zarabiam za mało i jakby ona chciała pójść na urlop wychowawczy, to nie damy rady (no ma rację, ale w dzisiejszych czasach chyba rzadko która kobieta może sobie pozwolić na urlop wychowawczy, chyba że ma męża dyrektora lub prezesa, lub własna rodzinną firmę). Żona jest bardzo ambitna, a ja tylko tak zwyczajnie i to rodzi właśnie te spięcia natury finansowej.
Ale teraz przejdę do sedna sprawy. Z racji tego że ja jestem przeciętnym facetem, a żonę mam dość ładną, zawsze byłem o nią bardzo zazdrosny, ale wydaje mi się że na akceptowalnym poziomie. Sprawa się trochę pogorszyła, kiedy żona poszła do pracy i zaczęła mieć styczność z osobami dobrze zarabiającymi (wiadomo ma dużo kolegów dużo lepiej ode mnie wyglądających i zarabiających). Sprawę pogorszyły także jej ciągłe docinki że mało zarabiam i nie spełniam przez to jej oczekiwań (innego faceta doprowadziłoby to do szału, ale ja jestem stoikiem i staram się to odbierać w miarę na spokojnie) i nie zapewniam jej poczucia bezpieczeństwa (choć ja uważam że tak nie jest, obydwoje zarabiamy dobrze i zawsze wywiązywałem się z obowiązków zarówno męża jak i ojca). Dodam jeszcze że zawsze byliśmy bardzo blisko, mieliśmy przez dłuższy czas jeden telefon komórkowy, pokazywała mi wszystkie maile, jakie ktoś do niej pisał. Jakiś czas temu się to zmieniło, kiedy kupiliśmy drugi telefon dla niej. Zaczęła coś mówić o prawie do prywatności i że nie powinienem zaglądać do jej telefonu i korespondencji. W każdym bądź razie ostatnio doszło do pewnych kulminacji.
W firmie żony co roku organizowana jest wielka zabawa, na którą mogą przyjść tylko pracownicy jej firmy. Nigdy mi się to nie podobało i zawsze dochodziło między nami do spięć na tym tle, ale nie było źle. Jednak po zabawie w zeszłym roku, zauważyłem u siebie na komputerze jakiś dodatkowy login pocztowy (autouzupełnianie), którego prawdopodobnie używała żona, ale wtedy w ogóle mnie on nie zaciekawił i tak było parę miesięcy. Aż pewnego dnia żona omyłkowo wpisała sobie hasło do poczty w miejsce loginu i zapytała jak to skasować, więc jej pokazałem. I później po jakimś czasie zauważyłem, że w autouzupełnianiu przestał być widoczny ten dodatkowy login, chociaż czasami kilka razy się pokazał. Jednym słowem odkąd pokazałem żonie że z autouzupełnienia można kasować loginy, za każdym razem kasowała ten dodatkowy login, chociaż parę razy zapomniała, więc zacząłem się zastanawiać, po co to robi. No i niestety zrobiłem coś z czego nie jestem dumny, ale zdobyłem hasło do tego drugiego konta i zajrzałem co tam jest. Na początku chciałem sprawdzić tylko z kim koresponduje, ale jak zauważyłem nazwisko S, to się we mnie zagotowało (S to prezes firmy, w której pracuje żona, straszny kobieciarz i podrywacz, notorycznie zdradzający żonę, bajecznie bogaty) i przeczytałem całą jej korespondencję. Nic wielkiego tam nie było, wyglądało to jak zwykła korespondencja z dobrymi przyjaciółmi. Trochę się uspokoiłem. Jak tylko nadarzyła się okazja, zapytałem żonę co to za korespondencja, okłamując ją że przypadkowo zdobyłem hasło do jej konta. Była trochę speszona, ja na nią trochę pokrzyczałem i okazało się, że ten S to nie prezes, tylko jego syn (co z pewnych względów nie jest dużo lesze), którego poznała na tej firmowej zabawie przed rokiem i się z nim zaprzyjaźniła. A ten drugi gość to kolega z pracy, który tez jest jej przyjacielem. Zapytałem się skoro to nie było nic złego, to dlaczego to ukrywała przede mną, to odpowiedziała ze chce mieć trochę prywatności, o której nie muszę wiedzieć. Dla mnie jest to niezrozumiale, bo ja niczego przed nią nie ukrywam. Dyskutowaliśmy przez dłuższy czas i w końcu powiedziałem jej, ze nie mam nic przeciwko korespondencji, ale nie rozumiem dlaczego miałaby ten fakt przede mną ukrywać. Zgodziła się skasować tamto konto i prowadzić korespondencje na starym koncie. Dodatkowo stwierdziła, ze zerwie kontakt z S, bo w gruncie rzeczy ze względu na inne zależności tak będzie lepiej, co przyjąłem z niekłamaną ulga. Obiecała ze nic nie będzie przede mną ukrywać. Ja ochoczo na to przystałem i żeby być w stosunku do niej w porządku, przyznałem się że podstępem zdobyłem jej hasło i przeczytałem całą jej korespondencje. No i zona można powiedzieć wpadła w histerię. Rozpłakała się strasznie, zwyzywała mnie od najgorszych. Stwierdziła że gdybym ją zdradził fizycznie to zrobiłbym jej mniejszą krzywdę niż teraz, że już mi nigdy nie zaufa, ze to może nawet jest koniec i w ogóle zmieszała mnie z błotem. Nie muszę chyba pisać, że to mną troszkę wstrząsnęło, ale jak przeszła jej ta histeria, to mi wybaczyła i jakoś udało się nam dojść do porozumienia i postanowiliśmy że będzie wszystko tak, jak ustaliliśmy wcześniej. Stwierdziła tylko że musi mieć trochę czasu, żeby mi zaufać. I że pocztę będzie sprawdzać
na swoim laptopie, do którego mam nie zaglądać. No i sprawy toczyły się dalej w miarę normalnie, aż do momentu kiedy nadszedł czas kolejnej zabawy firmowej. Jakiś czas wcześniej mówiła, że już się na nią nie wybiera, ale w końcu postanowiła ze pójdzie. Oczywiście niezbyt mi się to podobało, ale się zgodziłem. Zapytałem czy S tam będzie, odpowiedziała ze nie. Sama z siebie obiecała, ze nie będzie tańczyć z facetami, co przyznaje bardzo mi się spodobało i pojechała. Oczywiście miałem nadzieje ze wróci wcześniej, chociaż mówiła że będzie do końca (zabawa miała być do 5), ale moje nadzieje były płonne. A kiedy nastała godzina 6.30 następnego dnia zacząłem się martwic (gdyby zabawa skończyła się o 5 powinna już być w domu) i zadzwoniłem do niej. Okazało się ze z kolegami była trochę nawet dłużej niż do 5 i jeszcze musiała ich porozwozić (była niepijącym kierowcą) wiec jeszcze nie zdążyła wrócić. Zapytałem się dlaczego nie zadzwoniła, ze będzie aż tak późno, stwierdziła że myślała że śpię i nie chciała mi przeszkadzać, chociaż tyle razy jej powtarzałem ze może do mnie dzwonić o każdej porze i sen nie ma dla mnie żadnego znaczenia, ze najważniejszy jest telefon od niej, wiec się trochę zdenerwowałem i bylem dla niej trochę nieprzyjemny jak wróciła. Zanim poszła spać powiedziała, ze wszystko było w porządku, tańczyła tylko raz z jednym kolega, do czego zmusiły ja koleżanki. Zapytałem się czy S był na zabawie. Powiedziała że tak, ale nie zamieniła z nim słowa. I tle. Gdy leżeliśmy już razem, przyszedł do niej sms, a że czekaliśmy na smsa od jej siostry która miała już rodzic, zajrzałem co
przyszło. Przyszedł sms od jej kolegi, z którym była na zabawie i z którym jedynym tańczyła o treści 'Renatko spisz już?'. Oczywiście to trochę tez mnie zdenerwowało, ale tak tylko dopisze, że znam tego jej kolegę, dla którego moja zona była dość bardzo mila i zaczął on sobie wyobrażać coś, co nie miało miejsca i trochę męczył moja żonę z tego powodu. Z drugiej strony jest to tez przykład na to, że wydaje mi się, ze moja żona jest zbyt wylewna i mila dla facetów i mogą sobie oni pomyśleć, że są dla niej czymś więcej niż tylko kolegami lub znajomymi (to tak na marginesie żeby unaocznić co tez mi się w postępowaniu mojej żony nie podoba i przez co jestem zazdrosny, a do tego uważam że na dłuższą metę przyjaźń damsko-męska jest niemożliwa, a moja żona ostatnio wybiera sobie tylko męskich przyjaciół). No ale powiedziałem tylko żonie żeby pogadała z kolega, ze takie smsy od niego są nie na miejscu i żeby się hamował i poszliśmy spać. Niedawno nawet zauważyłem, że żona sprawdziła sobie pocztę na moim komputerze i zrobiło mi się bardzo miło (bo od sprawy z włamaniem do jej skrzynki korzystała tylko ze swojego laptopa). Powiedziałem jej o tym i było bardzo fajnie.
I znowu wszystko było w porządku aż żona miała wyjechać na delegacje na 2 tygodnie. Przyniosla sobie z pracy na moim pendrivie jakieś dokumenty, które miala zabrac ze soba i
dodatkowo przegrała jeszcze inne rzeczy i poprosiła mnie, żebym przegrał to na komputer,
co zrobiłem. Okazało się ze w katalogu są same zdjęcia i jak się okazało z tej ostatniej
imprezy. Zacząłem je przeglądać: tutaj gra zespól, tu jakiś striptiz, tu się wszyscy bawią, tu moja zona się bawi, a tu tańczy z jakimś gościem (nie z tym co mi powiedziała ze tylko z nim tańczyła...). No ale myślę sobie, że przecież na takiej zabawie to trudno by było żeby bawiąc się na parkiecie nikt się nie przyczepił i pomyślałem, ze to jakiś inny kolega lub nieznajomy coś się z nią zakręcił i tyle. Postanowiłem ze zapytam się jej o to przed snem, trochę się z nią podroczę i tyle. No i się zapytałem. Okazało się że żona nie przegrała ten katalog co chciała, a gość na zdjęciach to S... I znowu się we mnie zagotowało. Zapytałem się jej dlaczego mnie okłamała, przecież pytałem się jej po imprezie o tego S i powiedziała mi wtedy ze nie zamieniła z nim słowa, a na zdjęciach widać wyraźnie, że tańczą i rozmawiają. A do tego przecież sama mi obiecała, że nie będzie z nikim tańczyć, chociaż mi samemu nawet nie przyszło do głowy, żeby ją o coś takiego poprosić i też nie dotrzymała tej obietnicy. Odpowiedziała tylko ze była zmęczona i nie chciała się ze mną kłócić, a wiedząc jaki jestem zazdrosny i jak zareaguje, postanowiła nie powiedzieć mi prawdy. A tego S bardzo lubi i świetnie jej się z nim tańczy. Oczywiście dla mnie nie było to żadne wytłumaczenie, w końcu kłamstwo to kłamstwo, i mimo tego ze była to ostatnia noc przed wyjazdem, nie moglem się powstrzymać i drążyłem ciągle dlaczego mnie okłamała. I żona znowu wpadła w histerie i strasznie się rozpłakała. Nie chciała przyznać ze zrobiła źle, tylko ze ja jestem wszystkiemu winien bo jestem taki zazdrosny i ze w ogóle nie powinienem oglądać tych zdjęć bo to są zdjęcia prywatne. Znowu zwyzywała mnie od najgorszych, ze strasznie się pomyliła co do mnie, ze to już koniec, że myślę tylko o sobie, ze chce ja trzymać w klatce a ona przede wszystkim jest wolna osoba i ma prawo do prywatności. Ze nie ma we mnie oparcia, ze nie czuje się przy mnie bezpieczna i jeszcze cala masę głupot, których nie powinno się mówić osobie, którą się kocha. Ze tylko z nim tańczyła i nie robiła nic złego. Ja starałem się zachować zimna krew i tłumaczyć, ze nie chodzi mi o to ze tańczyła, tylko dlaczego mnie okłamała i nie dotrzymała obietnicy. Ona stwierdziła ze nie zasługuję na to żeby mówić mi prawdę i odtąd mam nie wtrącać się do jej prywatnego życia i o nic nie pytać bo i tak będzie mnie okłamywać. A jak mi się to nie będzie podobać to mogę od razu pakować swoje rzeczy. I jak mogłem tak na nią naskoczyć w ostatnia noc przed delegacją, kiedy jest zestresowana, zmęczona itd. I stanęło na tym że ona nie zrobiła nic złego, a ja jestem zazdrosnym dręczycielem. Zachowałem zimna krew i poszliśmy spać. Rano była trochę obrażona, ale w ciągu dnia jej przeszło i jak odjeżdżała to wszystko wróciło do normy, jakby nic się nie stało. Ja nie chciałem już drążyć tematu przed wyjazdem, ale powiedziałem jej że jak wróci, to musimy o tym porozmawiać. No i teraz żona jest za granicą a ja strasznie tęsknię i dodatkowo jestem rozbity cała tą sytuacją. Chyba wszystko będzie w porządku, ale ciekawe co o tym wszystkim sądzicie.
Przyznaję, że jestem trochę bardzo zazdrosny, ale wydaje mi się że na akceptowalnym poziomie. Na wszystkie te rzeczy które żona przede mną ukrywa może kręciłbym trochę
nosem, ale nigdy bym tego żonie nie zabronił, nie jestem idiotą. Ufam żonie i wiem że nic
złego nie robiła, chociaż pewnie jakbym wiedział o wszystkich szczegółach, to by się mi
parę rzeczy bardzo nie podobało (chociaż może nawet nie), no ale takie jest życie i taka
jest moja żona, co dla niej jest dopuszczalne dla mnie może nie być dopuszczalne, chociaż
gdybym sobie to przemyślał, to doszedłbym do wniosku, że nie ma co sobie tym głowy
zaprzątać. Ale jednego nie mogę zrozumieć i mnie to męczy: dlaczego moja żona ukrywa te
sprawy przede mną i dlaczego mnie okłamała w sprawach, na które dyskutowaliśmy i
ustaliliśmy, że będziemy w stosunku do siebie szczerzy. Ciągle tylko tłumaczy, że chce
uniknąć tych moich zazdrosnych reakcji, które wg mnie nie są jakieś nadzwyczajne. Jestem
po prostu zdenerwowany i mówię jej, że nie podoba mi się że coś wygląda tak jak wygląda.
Jeśli chciała mieć spokój po powrocie, to mogła mnie okłamać na chwilę, ale następnego
dnia mogła mi o tym powiedzieć. Ciągle jest na mnie zła, że jestem niby taki strasznie
zazdrosny, sama postępuje jednak w sposób, który tą zazdrość we mnie wzmaga i dodatkowo
niby nic nadzwyczajnego, ale coś tam przede mną ukrywa i mnie okłamuje. I jak ja mam
sobie poradzić z zazdrością w takiej sytuacji. Chciałbym żeby było jak dawniej, żeby nic
przede mną nie ukrywała i liczyła się z moimi uczuciami. Gdyby szczerością parę razy
pokazała mi że nie mam się o co martwić, to moja zazdrość by zmalała, a to ukrywanie
faktów czy nawet kłamstwa tylko to potęgują. Próbuje tłumaczyć to jej, ale nie za bardzo
to do niej trafia, ciągle tylko powtarza, że nie robi nic złego, ma prawo do prywatności
i przede wszystkim jest wolna osobą. Kiedyś tak nie mówiła. A chociaż sercem wiem że
wszystko jest w porządku, to umysł jest ciągle zadręczony pytaniem: skoro nic złego nie
robi, to dlaczego to ukrywa i okłamuje mnie na ten temat (niby sprawa nie jest poważna,
ale kłamstwo to kłamstwo - bo czy da się ustalić granicę dla ważności kłamstwa?).
Przeprasza za tak długi wywód, ale będziecie mieli lepsze rozeznanie w sytuacji. Czy ktoś
mógłby to skomentować lub coś doradzić jak polepszyć ta sytuacje.
Uff ciekawe ilu z was przeczytało wszystko dokładnie do końca? :)
napisał/a: ~gość 2008-08-20 19:50
Sama nie wiem co powiedzieć. Pewnie chciałaby być na miejscu rogatej żony prezesa, bo widocznie ona mierzy miłość kasą (swoja drogą takie żonki to też nie są święte - układ idealny). W ogóle mi sie to nie podoba, bo jak jest z czego żyć i jeszcze więcej to o co jej chodzi? Ona chyba ma wybujałe ego.

Radziłabym rozwód ,chyba że umiesz podchodzić obojętnie do całej tej sprawy - z resztą podejrzewam że dziecko przeszłoby na nią a nie na ciebie.

Nie mam pojęcia co powiedziec, okropna sytuacja : /
napisał/a: kilof 2008-08-21 00:38
BeatrixKiddo napisal(a):Radziłabym rozwód

O rozwodzie nie ma mowy, kocham swoją żonę i ona kocha mnie, to pewne i nie rozstanę się z nią przez te rzeczy o których pisałem wyżej.
Do tego jej narzekania po latach już się przyzwyczaiłem. Ma wybujałe ego i ambicję i to bardzo, ale to w gruncie rzeczy mi się u niej podoba (tylko czasami acz regularnie dostaje mi się przez to rykoszetem, co mi się nie podoba). Po prostu czasami nie rozumiem jej zachowania, którego nie potrafię sobie logicznie wytłumaczyć, a i ona nie daje sobie przetłumaczyć moich racji, ciężko jest do niej dotrzeć. I tak sądziłem, że ktoś mógłby mi doradzić, co by tu można było zrobić, żeby polepszyć tą sytuację lub ewentualnie zdiagnozować ją i rozłożyć na czynniki pierwsze, co pozwoliłoby mi samemu znaleźć jakieś rozwiązanie.
napisał/a: sorrow 2008-08-21 11:05
kilof, ja wiem od czego mógłbyś zacząć. Czytając to co napisałeś widzę jedną prawidłowość. Ty czychasz na każdy bład, szukasz i sprawdzasz. Jak już znajdziesz, to wtedy niby to spokojnie "kochanie, przeciesz mogłaś mi powiedzieć" do niej, a ona po krótkim czasie wpada w szał i wygaduje to, czego pewnie później żałuje, ale za to ty wyłapujesz te wszystkie brudy i uważasz za najszczerszą prawdę. Tak w kółko sobie to wałkujecie od czasu do czasu. Do niczego sensownego to nie doprowadza, więc wydawałoby się, że mógłbyś zaprzestać... podobno człowiek uczy się na błedach, a ty tego nie robisz, tylko brniesz dalej. Skoro uważasz ją za taką kłamczuchę, to czemu wierzysz we wszystkie słowa wykrzyczane w emocjach na swój temat? Skoro kłamie na zimno, to czemu spodziewasz się, że pod wpływem emocji nagle robi się prawdomówna (zazwyczaj jest odwrotnie)? Według mnie nasilasz tylko nieporozumienia między wami. Myślisz o chwili zamiast długofalowo.

Przyjmij do siebie jeden prosty fakt. Ty chcesz ją kontrolować. Czujesz się bardzo niepewnie jeśli nie wiesz co i gdzie robi. No cóż... taki odruch... trochę z zazdrości, a trochę z nieciekawych doświadczeń. Zastanów się... czy ty chcesz "zmusić" ją to uczciwości i miłości wobec ciebie? Czy takie wymuszone (przez kolejne sprawdzanie, pretensje, żale, kłótnie) zachowania byłyby dla ciebie coś warte? Może lepiej dać jej tą prywatność, o którą tak walczy? Przecież jak będzie chciała cię zdradzić, to i tak to zrobi. Ciągłe nękanie jej na ten temat nic, a nic nie zmieni... jedyne co zrobi to oddali was jeszcze bardziej od ciebie. Zaufanie - to jest to, co powinieneś zrobić i zdać się na jej uczciwość. Brak kontroli nie pchnie jej w ramiona innego. Jedyne co może zadziałać na twoją korzyść to jej sumienie... ale jak ono może zadziałać, skoro wywołujesz niechęć do siebie tak często? Swój wysiłek przenieś na inną dziedzinę - na sprawdzanie jej na każdym kroku, bo do tego masz wyraźne skłonności i pewnie trudno będzie ci przestać.
napisał/a: kilof 2008-08-21 12:35
sorrow napisal(a):wpada w szał i wygaduje to, czego pewnie później żałuje

No nie wiem czy żałuje, nigdy za te wybuchy i za to co wtedy mówi mnie nie przeprasza.
sorrow napisal(a):wyłapujesz te wszystkie brudy i uważasz za najszczerszą prawdę

sorrow napisal(a):czemu wierzysz we wszystkie słowa wykrzyczane w emocjach na swój temat? Skoro kłamie na zimno, to czemu spodziewasz się, że pod wpływem emocji nagle robi się prawdomówna

Wcale tak nie jest, gdybym uważał to za prawdę, już dawno byśmy się rozeszli, bo padają wtedy takie słowa, że gdybym uważał to za prawdę, nie dało by się tego przebrnąć.
sorrow napisal(a):Myślisz o chwili zamiast długofalowo.

Ja zawsze przede wszystkim myślę długofalowo, zasadniczo nie poddaje się chwilowym emocjom, nigdy nie staram się zaostrzać tych kłótni, odszczekiwać itp., zachowuje zimną krew i staram się rozmawiać i tłumaczyć o co mi chodzi.
Z resztą twojego posta zasadniczo się zgadzam i chyba nie mam innego wyjścia i będę musiał tak zrobić. Mogę ustąpić i nie drążyć tego tematu, ale robiłem już to tyle razy (nie tylko w tej sprawie), że chciałbym zobaczyć i doświadczyć jak żona zgadza się w czymś ze mną i dla naszego wspólnego dobra zmienia coś w swoim postępowaniu, że coś poświęca lub daje z siebie. Bo do tej pory tylko ja staram się zmieniać swoje postępowanie tak, żeby to odpowiadało żonie, a ona sama uważa że jej postępowanie jest właściwe (nawet jak mnie okłamuje - chociaż nie są to wielkie kłamstwa, to jednak kłamstwa) i nie będzie niczego zmieniać.
A dla mnie szczerość i prawdomówność to podstawa związku, nigdy nie okłamałem żony i zawsze mówiłem i mówię jej prawdę. Gdy dowiaduje się o jej kłamstwach (chociaż są drobne) ciężko jest mi utrzymać te podstawy na miejscu. Dla mnie praktycznie wszystko się wali. Skąd mam wiedzieć, czy to co mówi na poważne już sprawy to kłamstwa czy prawda. Jak się jej coś zapytam, a ona odpowie, to mam się zapytać jeszcze raz czy powiedziała mi prawdę czy skłamała? Przecież można skłamać drugi raz. Gdzie jest granica ważności kłamstwa. Przecież nie da się tego ustalić. Albo ktoś zawsze mówi prawdę i można na nim polegać, albo ktoś ewentualnie kłamie czasami, ale przecież wtedy nie można już na kimś takim polegać, bo nigdy nie ma się pewności, czy mówi prawdę czy kłamie. Więc zasadniczo można przyjąć, że ten ktoś jest kłamcą i tyle. Więc wg mnie nie powinno się kłamać nigdy i ja nigdy nie kłamie, dlatego tak ciężko przejść mi przez sytuację, gdy ktoś okłamuje mnie, a do tego to jeszcze jest bliska mi osoba.
napisał/a: sorrow 2008-08-21 13:37
kilof napisal(a):zasadniczo nie poddaje się chwilowym emocjom, nigdy nie staram się zaostrzać tych kłótni, odszczekiwać itp., zachowuje zimną krew i staram się rozmawiać i tłumaczyć o co mi chodzi.

Hmm... jak takie tłumaczenie na spokojnie działa na drugiego człowieka w nerwach? Co on czuje kiedy widzi, że ty panujesz nad emocjami, a w niej się już gotuje? Widzę, że masz doświadczenie w panowaniem nad sobą. Proponuję to wykorzystać i przesunąć odrobinę do momentu, kiedy chcesz zacząć jakąś rozmowę. Gdybyś tak wcześniej się zastanowił czego się po rozmowie spodziewasz i czy osiągniesz oczekiwany efekt. Może spodziewasz się wyjasnienia jakiejś sytuacji, a jak w banku dostaniesz ostre słowa w zamian? Jest sens wtedy wogóle zaczynać?

kilof napisal(a):Skąd mam wiedzieć, czy to co mówi na poważne już sprawy to kłamstwa czy prawda.

No właśnie próbuję ci tłumaczyć, że nie masz wiedzieć :). "Zaufanie jest wiarą w określone działania czy własności obiektu obdarzonego zaufaniem.". Uwierz jej i zaufaj, a ona albo cię zawiedzie na całej linii, albo wykorzysta daną szansę na kierowanie się sumieniem, które mam nadzieję pchnie ją w stronę uczciwości wobec ciebie.

Wiem, że to ciężko i nie wiesz co myśleć, i jak sobie z tym poradzić. To co napisałem wyżej, to raczej porada na temat jak mniej szkodzić. A co robić? Może ktoś inny ma pomysł...
napisał/a: kilof 2008-12-01 14:39
Uff, ale się porobiło wydarzyło się dużo nowych, niestety niezbyt dobrych rzeczy. Niestety problemy, o których pisałem nie zostały rozwiązane, a pojawiły się nowe. Tak jak pisałem wcześniej, żona wjeżdżała na delegacje, było ich ostatnio dość dużo i były one długotrwałe. Podejrzewam że wieczorami miała dużo czasu na samotne przemyślenia, miała długotrwałą styczność z innymi mężczyznami, o charakterze i statusie odmiennym niż mój, co doprowadziło do następujących sytuacji. Po powrocie z przedostatniej delegacji oświadczyła, że nie odpowiada jej nasze życie erotyczne i od tej pory będziemy uprawiać seks tylko wtedy, jeśli ona ma na to ochotę (myślałem, że tak było do tej pory, bo jeśli nie miała ochoty na początku, to z pomocą odpowiednich pieszczot i gry wstępnej udawało mi się doprowadzić do sytuacji, że ochota na seks się u niej pojawiała - nie zawsze, ale skuteczność była 80%) ale tym razem jeśli nie ma ochoty, to mam się do niej nawet nie zbliżać. W międzyczasie nawiązałem już kontakt z psychologiem, zajmującym się terapią małżeńską, bo doszliśmy do wniosku, że bez pomocy chyba nie przetrwamy. Napisałem do niego, jak z mojej strony wygląda sytuacja i prosiłem o radę, gdzie możemy się udać. Psycholog coś tam doradził i nakazał mi ujawnić treść tego maila, przed żoną, bo tak trzeba z punktu widzenia terapii, co zrobiłem. Przedstawiłem tam żonę w niezbyt dobrym świetle, ale nie napisałem niczego nowego, o czym żona by nie wiedziała, że takie jest moje zdanie, pokazałem jej nawet posty z tego forum i na razie na tym stanęło, bo przez te delegacje nie mieliśmy się kiedy wybrać na spotkanie. Po pewnym czasie jak rozmawialiśmy na temat prywatności, z rozmowy wyszło że ze swoimi kolegami rozmawia na nasze bardzo prywatne sprawy (i to nie z tymi przyjaciółmi, tylko z np. z kolegami, z którymi jechała busikiem na delegację), czym się zdenerwowałem. Na początku przeprosiła, a później się obraziła, że ja też wypisuje obcym ludziom na forum i psychologowi o naszych prywatnych sprawach. Tłumaczyłem, że to jest co innego, bo w moim przypadku byłem i jestem anonimowy, ale dla niej nie ma to znaczenia. Później przez pewien czas było w miarę normalnie, wydarzyła się ważna rzecz, mianowicie żona zaszła w ciążę. To co planowaliśmy, ale ze względu na kłopoty odsuwaliśmy w czasie, stało się bez naszego świadomego udziału. Żona była w małym szoku, ale szybko jej przeszło, uznaliśmy, że widocznie tak miało być, że to w gruncie rzeczy dobrze się stało, kupiłem żonie kwiaty, przytulaliśmy się, miało być wszystko w porządku. Ale żona jeszcze raz wyjechała na delegację na 2 tygodnie i zaraz coś było nie tak, bo w porównaniu do poprzednich delegacji straszenie mało się kontaktowała, była niezbyt miła, rozmowy kończyła zdawkowym pa i nawet nie czekała na moją odpowiedź. Po powrocie była dla mnie oschła o seksie nie było nawet mowy, chciałem się więc do niej chociaż przytulić, ale też nie chciała, tłumacząc, że nie ma ochoty (jeszcze przed wyjazdem, libido żony spadło niemalże do zera, ze względu na ciążę, ale raz za czas udawało się coś osiągnąć). Naciskałem na nią, dlaczego nie chce się nawet przytulić i w końcu powiedziała, że mnie nie kocha, że nie odpowiada jej intymny kontakt ze mną, że chce żebyśmy byli razem i wychowywali dzieci, ale żebyśmy byli tylko przyjaciółmi (czyli to samo co w Portugalii, ale także bez jakiegokolwiek seksu). No chyba nie muszę pisać, że załamało to mną całkowicie :(. Próbowałem z nią jeszcze rozmawiać i dowiedziałem się, że mnie nie kocha, bo mam za mało typowych NEGATYWNYCH cech męskich, które ją pociągają (!) i jestem niezaradny, bo nie postarałem się i nie staram się o to, żeby zapewnić nam własny dom i że jeśli chciałem się żenić, to powinienem dysponować już jakimś domem przed ślubem (to ostatnie to jakiś totalny absurd, kiedy się pobieraliśmy, byłem BEZROBOTNY) i że wierzyła we mnie, że dzięki swoim umiejętnością będę mógł jej to zapewnić, ale się rozczarowała. No cóż w skrócie rzecz ujmując okazało się że jestem niemęski, leniwy i przez to niemajętny. Pytałem się je co mam w sobie zmienić (ostatnio schudłem 10 kg ze względu na nią, żeby się jej bardziej podobać i podobno bardzo sie jej podobałem), żeby ją zadowolić, ale powiedziała, że żadne zmiany nic nie dadzą, bo po prostu TEGO nie mam. Stwierdziła poza tym, że jestem wartościowym człowiekiem i że nie zasługuje na to, żeby ona była moją żoną, bo nic dobrego mnie od niej nie spotka. Namawiała mnie, żebym sobie pouprawiał seks z innymi kobietami, bo ona już ze mną seksu uprawiać nie będzie. A najlepiej żebym znalazł sobie inną kobietę, ale w gruncie rzeczy jeśli mi to odpowiada, to możemy być dalej rodziną, ale na takich warunkach, jak opisałem powyżej (czyli bez miłości i seksu). Na koniec stwierdziła, że musi to sobie wszystko jeszcze raz przemyśleć i może jeszcze coś się zmieni, ale potrzebuje czasu. Było to parę dni temu, dopiero teraz jako tako funkcjonuje. W domu czuje się jak robot, jesteśmy w tej chwili z żoną jak dwie obce osoby, którym nie przeszkadza własne towarzystwo, tak na zewnątrz, bo wewnątrz się we mnie gotuje na każdy objaw braku uczuć żony do mojej osoby. Żona to jest nawet dość wesoła. I co można zrobić w takiej sytuacji? Na razie wszystko będzie, jak jest, bo przecież nie opuszczę ciężarnej żony, ani nie odejdę od niej zaraz po narodzinach kolejnego dziecka, bo jak tu odejść od żony nie opuszczając jednocześnie dzieci, z którymi chce być cały czas, nie tylko raz czy dwa w tygodniu? Jak tak logicznie analizuje cale postępowanie żony, to nasuwają mi się dwie konkluzje:
1. Żona nigdy mnie nie kochała, była ze mną z praktycznych powodów, a gdy przestałem spełniać jej oczekiwania (w szczególności finansowe), przestało jej na mnie zależeć (ale mam nadzieje, że to nie prawda).
2. Żona ma jakiś problem psychologiczny i/lub światopoglądowy (mam nadzieje, że to jest to).
Jeszcze jest kwestia hormonów w ciąży, którymi bez problemu można wytłumaczyć brak chęci na bliskość ze mną, ale czy pod wpływem hormonów, można kogoś przestać kochać, szczególnie że już wcześniej były z tym problemy? Czy ktoś się z czymś takim spotkał? Bo chyba braku miłości nie da się psychologicznie wyleczyć i żona już nie jest chętna, żeby się wybrać ze mną na terapie małżeńską. Zanosi się na to, że to będzie tak wyglądać przez najbliższe 2 lata, ale nie wiem, jak mam to wytrzymać. I co zrobić dalej? Nadziei na to, że po przemyśleniach żony i jej powrocie do równowagi hormonalnej wszystko wróci do jakiej takiej normy, nie mam już prawie żadnej (chociaż jeszcze coś tam się tli), a przede wszystkim tli się jeszcze we mnie dużo miłości do mojej żony i dzieci i nie wyobrażam sobie, żebyśmy się mogli kiedykolwiek rozstać...
Przepraszam, że się tak rozpisałem...
napisał/a: majka1988 2008-12-01 15:18
jeku...nie wiem co mam Ci napisać ale to co Ty opisujesz to jest tragedia...Twoja żona jest zmienna jak pogoda.Teraz kiedy jest w ciąży to jest nawet zrozumiałe...trochę jest tak jakby ona miała do Ciebie pretensje o całe zło świata...mnie już ten urywek o tym seksie wtedy tylko kiedy ona będzie miała ochotę...a może ona ma kochanka i nie pisz że nie ma bo tego nie wiesz...nie każe Ci jej szpiegować ani dusić żeby Ci powiedziała...tylko Ty ją opisujesz jako taki chodzący ideał i że to Ciebie ma za tego co jej życie rujnuje...a Ty to ze stoickim spokojem przyjmujesz...udowadniasz jej że może robić z Tobą co chce a Ty i tak jej przytakniesz.Obudź się człowieku zanim będzie za późno...
Nie wiem co ona z tego ma ale najwyraźniej lubi Ci dogryzać...
no ale ta sytuacja odbiję się na waszych dzieciach one czują więcej niż nam się wydaję
To jest moje skromne zdanie Ty oczywiście nie musisz nawet tego czytać...