Lęk przed HIV

napisał/a: rysio1231 2010-09-14 21:52
Serdecznie Witam Wszystkich:

Moja historia jest następująca. 25 lat temu będąc jeszcze kawalerem i mieszkając w U.S.A. miałem raz do czynienia z kobietą bardzo lekkich obyczajów. Zapewne rozumiecie kogo mam na myśli. Jeden kontakt seksualny. Po tym czasie tzn. w dwa lata po tym kontakcie nabierając dużego lęku odnośnie możliwości chwycenia HIV zdecydowałem się wykonać test na obecność przeciwciał wirusa HIV. Test był wykonany w respektowanym laboratorium i powrócił jako negatywny, czyli O.K. To nie wystarczało mi jednak i po roku wykonałem drugi podobny test w innym uznanym laboratorium, który to również powrócił negatywny. Pomimo wszystko nigdy nie mogłem całkowicie uwolnić się od lęku przed HIV, ale już zdecydowanie bałem się wykonać 3-ci taki test. Nabrałem jakiejś niepewności i strasznej obawy do możliwości błędu w testach a szczególnie pomyłki w następnym teście, który to mógłby coś wykazać lub np. wyjść pomyłkowo pozytywny i wtedy przeżyłbym koszmar zanim to zostałoby wyjaśnione. Zamiast tego kombinowałem na wszystkie strony. Przeliczałem matematycznie możliwości bycia zarażonym, wertowałem po literaturze, a później po Necie szukając wyjaśnień i informacji, ale jak mówią: "czym dalej w las tym więcej drzew" i ta rozszerzona wiedza o HIV tylko wyostrzyła mój lęk. Robiłem wszystko tylko nie następne badanie, a nawet dwa, jeżeli byłoby jeszcze potrzeba, a co zapewne wyeliminowałoby wtedy ten lęk, gdyż był on wąsko skoncentrowany fobistycznie na możliwości bycia zarażonym HIV. Robiłem techniki relaksacyjne itp., aby tylko nie badanie. Nie postąpiłem tak i męczyłem się z tym całymi latami. Ponieważ po 2 badaniach lęk nie był już taki intensywny to dzieliłem moje życie pół na pół z tym lękiem. Wolałem w moim rozumieniu żyć w niewiedzy i połowicznie niż gdybym na przykład musiał żyć z wiedzą o HIV gdyby wyszło, że mam. Po ponad 18 latach życia z tym lękiem pewien lekarz przekonał mnie, że powinienem przestać myśleć, bo „właściwie to już przeszedłem test czasu”. I to mnie przekonało! Po tym dopiero potrafiłem się zrelaksować. Zupełnie inny świat i jaka ulga!!! O Boże! Co straciłem przez ten lęk? - byłem często bardziej napięty, a szczególnie gdy napotykałem tematy o HIV, byłem zniewolony i cierpiący. Przez swoje napięcia niewątpliwie uszczupliłem także jakość życia mojej żony, zanim odpuściłem po owej informacji. Ostatnio dowiedziałem się jednak o wirusie HIV-2 oraz długiej inkubacji tego wirusa zanim wystąpią symptomy i znowu zacząłem się lękać! Wszystko powróciło ponownie i zabrało mi jakąś radość życia. Skontaktowałem się na Forum w U.S.A. z lekarzem zakaźnikiem specjalistą który powiedział mi, że w mojej sytuacji i po 25 latach bez symptomów i w zdrowiu, nie ma żadnych podstaw do obaw, bo szansa co do HIV-2 była by niezmiernie, bardzo nikła, a po zatem w tamtych czasach wirusa HIV-2 miały w całym kraju zaledwie jednostki i do tego niewątpliwie jedynie z Afryki Zachodniej. Powiedział mi, że z medycznego punktu widzenia nie muszę się w ogóle badać, ale dla swojej własnej psychiki zapewne byłoby to wskazane. To nie przyniosło jednak pełnego spokoju i wyciszenia. I znowu ten koszmar. To kalkulowanie. Nie chcę w ten sposób żyć, ale znowu boje się wykonać badanie na HIV-2. Boję się pomyłkowego pozytywnego wyniku, które zdarzają się pozytywne z innych przyczyn w organizmie, choć niezmiernie rzadko tzn. przy obecnych testach gdzieś raz na ok. 400 i wtedy są następnie potwierdzane innymi badaniami dla wykluczenia HIV. Ale ja boję się błędnego pozytywnego wyniku i traumy zanim to wyjaśnią, gdyby tak zaszło No a z drugiej strony rozumiem też, że tracę resztki mojego spokojnego życia. Co robić? Proszę pomóżcie. Co wy byście szczerze zrobili na moim miejscu pomimo takiego lęku i dlaczego? Myślę, że wasze wnioski i postawa i argumenty dadzą mi tak potrzebną mi teraz motywację do wykonania tego badania, którego lękam się pomimo niby odległej opcji ryzyka, gdyż zasadniczo jestem już psychicznie bardzo, bardzo bliski podjęcia takiej decyzji.
Wierzę, że spotka to się z waszym zrozumieniem i poradą.

Pozdrawiam serdecznie.
Doradźcie
napisał/a: krysia1705 2010-09-14 22:20
Witaj Rysiu!
W trakcie pisania zadawales sobie pytania i jednoczesnie odpowiadales na nie...tak naprawde wiesz ze jestes bezpieczny i nic ci nie grozi...tylko ten paralizujacy lek i natretne mysli....ktore calkowicie rozwalaja ci zycie i pralizuja je! Posluchaj...ja mysle ze to sa objawy nerwicy natretstw,ktore prze lata sobie "hodujesz i pielegnujesz"... walczysz z wiatrakami! Na twoim miejscu zanim podjelabym jakakowiek decyzje co do badan...najpierw odwiedzilabym dobrego psychoteraute! Tylko ktos taki jest w stanie ci pomoc i uspokoic twoje zatrwozone mysli! Jedno jest pewne...musisz cos z tym zrobic..wyrzucic to z siebie...bo w koncu zameczysz sam siebie...nawet to 3 badanie nie pomoze,po czasie bedziesz i tak dalej szukal watpliwosci! Trzeba przerwac to bledne kolo bo szkoda zycia...i tak juz duzo ci ucieklo!
Posluchaj...nerwice mozna wyleczyc i to z dobrym skutkiem..wiec pomysl nad tym i nie mecz sie wiecej!

Acha...i jestem pewna ze wynik wyjdzie negatywny ;)

Pozdrawiam serdecznie :)
napisał/a: rysio1231 2010-09-15 01:29
Dziękuje ci Krysiu za Twoją rozsądną i zapewne w pewnym sensie trafną odpowiedź. Nawet nie wiesz jak bardzo upewnia mnie to w determinacji zrobienia coś z tym. Powiem tak: - człowiek żyjący w lęku niewątpliwie podobny jest do pająka, który w jakimś sensie staje się więźniem swojej własnej pajęczyny. Z tą tylko różnicą, że pająk czeka na swoją ofiarę, a taki człowiek na rozwiązanie, które w jakiś nagle odkryty sposób wpadnie mu w jego „pajęczynę” rozwiązując te jego obawy. Mając za sobą jak widzisz sporo lat przemyśleń w owym względzie siedząc już w tejże „pajęczynie”, zauważyłem przy okazji, (oczywiście nie odnosząc tego koniecznie do własnej osoby), że zazwyczaj ludzie, którzy łapią przerośnięty, ponad-reaktywny lęk, to są ludzie niezwykle wrażliwi i subtelni. Tacy też łatwo ulegają okaleczeniu, czy to w dzieciństwie czy może w okresie trochę późniejszym. Te negatywne doświadczenia z kolei przenoszą oni następnie podświadomie na inne interakcje we własnym życiu i później wychodzi to świństwo takim czy też innym lękiem jako środek zastępczy, czyli sposób jakiejś „ucieczki”, „zasłony dymnej” i nieuświadomionego odwrócenia uwagi naszej gryzącej podświadomości oraz nieprzepracowanych, nieuświadomionych często emocji. Wielu nie zdaje sobie nawet sprawy, że taki lęk skądinąd potrzebny w życiu, gdy pod kontrolą, jako jeden z najsilniejszych ludzkich instynktów jest gorszym cholerstwem i cierpieniem niż niejedna choroba. Zabiera ci wszystko kawałek po kawałku i jeszcze bezlitośnie rzucając człowieka na ciągłe upokorzenia. Na upokorzenia tak przed sobą samym jak i innymi. Przyczyna, (przynajmniej po części) mojego cierpienia leży też zapewne w moich uzdolnieniach analitycznych. Owszem, jeżeli dobrze ukierunkowane stają się niekiedy wielkim darem dla człowieka, ale źle ukierunkowane, gdy się wpadnie we wspomnianą „pajęczynę”, mogą stać się też największym przekleństwem. Widzisz, aż głupio mówić o tym, ale studiowałem medycynę, której notabene nigdy nie skończyłem. A najśmieszniejsze w tym wszystkimi chyba jest to, że planowałem w przyszłości specjalizować się właśnie w psychiatrii. Wiem dokładnie o czy mówisz. Nie jestem oczywiście jakimś zaawansowanym OCD, ale przegrywana praca z lękiem przez tyle lat siłą rzeczy bardzo często zahacza o natręctwa, choćby tylko pozorne i myślowe, gdyż ciągłe powtarzalne utwierdzanie się w czymkolwiek już z założenia tym jest, no a jeszcze dodatkowo wyrabia w nas nawyk tej częstej repetycji i upewniania się. Tak, na pewno więc trafnie celujesz tu w pewnym sensie. Co daje mi teraz rozmowa z innymi, tak jak np. teraz z tobą? – poszerzanie moich horyzontów myślowych w tej kwestii i przyspieszoną dojrzałoś emocjonalną do pewnych zaniedbanych decyzji. Tudzież staje się to dla każdego człowieka sama w sobie, jakąś nieraz nawet nieświadomą swoistą terapią. Jeżeli zechcesz możesz jeszcze odpisać, lub ktokolwiek tu czytający na dobrą sprawę. Bardzo byłoby mi przyjemnie.

Pozdrawiam cię ciepło.
Zdesperowany.
napisał/a: krysia1705 2010-09-15 07:32
Witaj Rysiu :)
Bardzo to madre i rozsadne co tutaj piszesz! Widze ze jestes dobrze obeznany w temacie nerwicy i swoich dolegliwosci oraz tego co sie z Toba dzieje! Masz racje,ludzie z predyspozycja zachorowania na nerwice sa bardzo wrazliwi...poza tym maja sklonnosc to tlumienia wszelkich emocji...nie wyrazania ich tak do konca! Te emocje wychodza w zawoalowany sposob,poprzez objawy nerwicy. To tez swoiste wolanie organizmu o pomoc o zmiany! Niby wszystko wiemy a jednak pomoc sobie nie umiemy. Ja wiele lat walczylam z nerwica lekowa..wiem co to paniczny strach ktorego nie potrafisz ogarnac,oswoic...wiem jak to jest zamotac sie w tej "pajeczynie" strachu! Dzisiaj wiem tez...ze bez pomocy psychoterapi i swietnej psychoterapultki nigdy...sama...nie wyplatalabym sie z tego blednego kola! Dzisiaj juz znam przyczyne swojej nerwicy...poczynilam tez wiele trudnych zmian w swoim mysleniu i w swoim zyciu! Na dzien dzisiejszy moge powiedziec ze wygralam..ale czy tak bedzie zawsze ..nie wiem,bo zycie jest nieprzewidywalne! Nie zmienilam sie przeciez...zostalam dalej tym wrazliwym czlowiekiem...silniejszym o wzmocniona pewnosc siebie! Jednyne co wiem...to to ze cokolwiek by sie nie wydazylo,predzej czy pozniej bede w stanie sobie pomoc! to wszystko dzieki wiedzy ktora uzyskalam poprzez psychoterpie(grupowa,pozniej indywidualnea) oraz ciezkiej pracy nad soba!
Rysiu takie rozmowy sa bardzo budujace ...wiec jak masz taka potrzebe to pisz,zawsze chetnie z Toba porozmawiam..a i zabiore tez cos dla siebie :) Masz racje to tez rodzaj terapi!
Pozdrawim serdecznie i zycze milego dnia :)
napisał/a: rysio1231 2010-09-15 20:37
Cześć Krysiu:

Ktoś mądry powiedział kiedyś: „w swoim życiu przeżyłem wiele, wiele tragedii – większość z których nigdy się nie wydażyła”. Zapewne jest w tym ogrom prawdy. Nadmierna antycypacja czyli zakładanie i spodziewanie się oraz pefekcjonizm są w tych problemach największą zmorą tudzież przyczyną tych problemów. Antycypacja, ponieważ oczekujemy tego co może się zdarzyć, a perfekcjonizm ponieważ chcemy miec wszystkie odpowiedzi na nasze obawy w całkowitym porządku, ustaleniu i określeniu co do ich możliwości, a przecież tak się nie da. Nie da się wszystkiego w życiu przewidzieć do końca i całe nasze życie w gruncie żeczy jest jedną wielką niewiadomą, trochę loterią. Wychodzisz rano i w zasadzie nie masz pewności czy wrócisz. Trzeba tylko nauczyć się to akceptować! Jeżeli głęboko by to rozpatrzyć to faktycznie większość lęków w jakimś stopnu zachacza o lęk przed śmiercią – unicestwieniem – inihilacją, albo możliwością utraty czegoś i cierpienia w życiu z tego powodu lub też kompromitacją. Czego się tak naprawdę lękamy? Właśnie tych spraw. Powiem, sam lęk nie jest do końca zupełną stratą. Jest wzrastaniem, dojrzewaniem do czegoś, chociaż nieraz za wielką cenę. Nie widziałem wielu ludzi prymitywnych wśród ofiar lęku, gdyż lęk wymusza na człowieku sporo czwiczeń analitycznych, psychicznych – główkowania, a to rozwija poziom intelektualny i wzrastanie. No chyba, że rodzi się agresja, dewiacja i/ lub głęboki brak zasad. Wtedy to już lęk może prowadzć nieraz człowieka do największych podłości, gdzie znów ten sam lęk prowadzi nieraz innych nawet do wielkiego heroizmu. Znowu, jak ktoś słusznie zauważył: - „Jednych lęk prowadzi do rzeczy wielkich, a innych do prymitywnych – zależy, czego kto się bardzie boi”. Taka chyba jest geneza strachu. Ale jak przypomniał kiedyś Jan Paweł II: „każdy ma w życiu swoje Himalaje i musi je zdobywać”. Być moż ten lęk właśnie nieraz temu służy. Nie wiem? Przepraszam za tem metafory i odniesienia, ale chyba najlepiej oddają tu sedno sprawy. Mówisz o trudnościach w ekspresji emocji (tłumieniu) jako przyczynie nakręcania tej spirali. No tak, ludzie wrażliwi nieraz są schowani we własnej skorupie jak ślimak, aby ich nadto nie skrzywdzić. Taki odruch asekuracyjny. Ich głębokie „ja” zadawala ich w wewnętrznym przeżywaniu emocji i nie uzewnętrznianiu ich zbytnio. To z koleii pociąga za sobą napiętrzanie tychże emocji wewnątrz i następnie pewną eksplozję w postaci różnych konfliktów wewnętrznych – nie uwolnionych i nieprzepracowanych. Uzewnętrznianie (ekspresja) pomaga nam przecież w jakimś rozpracowaniu tych emocji w interakcji z otoczeniem i w konsekwencji pozbywanie się ich. Lęk, jakiś ubzdurany może nieraz lęk i podświadomie kojarzący się nam z pewnymi negatywnymi doświadczeniami w przeszłości, staje się takim faktycznym zaworem bezpieczeństwa dla ujścia emocji w naszej przeładowanej wtedy psychice. Wszak musimy pamiętać Krysiu, że nasz genialny mózg jest nieodgadniony. Przecież zaledwie jedna komórka mózgowa z pośród 100 miliardów innych jest w stanie pomieścić aż 5 razy tyle informacji, co dla przykładu pełna encyklopedia Britainca. Z kolii, co sekundę mózg ludzki odbiera więcej niż 100 milionów niezależnych informacji, a informacje te są znów sortowane z szybkością 100 milionów na sekundę i tylko te najistotniejsze i potrzebne, dopuszczane są przez niego i według jego decyzji do naszej wspaniałej świadomości. Co dzieje się znów w naszej podświadomości, Krysiu, któż to do końca wie? Doprawdy nieodgadnione. Wiemy tylko, że nieraz płata nam on niemałe figle i przyprawia o istny ból głowy. Powiedziałbym, że nasza podświadomość nie jest ogromnie inteligentna. To nie tam jest zawarty mechanizm inteligencji. Podświadomość jest zaledwie taką bazą danych, sortownią. Uważam też, że prawie wszystkie lęki ciągniemy gdzieś z młodości. Z okaleczeń z dzieciństwa, tak świadomych, jak i nie całkiem świadomych, a zafundowanych nam przez innych. Właśnie w dzieciństwie nie potrafimy rozsortować, rozważyć do końca naszych negatywnych doświadczeń tylko gromadzimy je i ciągniemy ze sobą przez życie, aż w którymś momencie nadmiernych podekscytowań życiowych to cholerstwo dopiero wychodzi. Trąci tym, czym zostaliśmy nafaszerowani, choć pod inną wymyśloną prze podświadomość postacią / etykietą. Czasem są to poczucia winy. Myślę, że tak było u mnie. Najpierw jako małego łepka opiekunka karmiła mnie różnymi horrorystycznymi opowiadaniami o wampirach itp. A później zbyt częste konflikty w obrębie rodziny. Choć rodzice byli dobrze wykształceni, ale bankiet i wóda tworzą konflikty, a młody człowiek w tym uczestniczy i nie śpi po nocach latami. Co dobrego z tego wyjdzie??? Tak, próbowałem trochę terapii, ale nie miałem dobrego doświadczenia z jedynymi dwoma terapeutami w Polsce. Od pierwszego wiedziałem chyba trochę więcej na te tematy, a drugi z tytułem doktora psychologii bardziej ciągnął na kasę, więc podziękowałem. Grzebał w psychice jak dentysta w zębie bez konkretnego kierunku i rezultatów. Tu znów takie terapie to majątek i nie każdego na to stać!
Słuchaj, ostatnio na świecie, a nawet i w Polsce furorę trochę robi metoda EFT, nie wiem czy znasz i co o tym myślisz w sensie skuteczności. Ponoć przynosi dużo szybsze i trwałe rezultaty niż klasyka. A można to robić samemu. A w ogóle powiedz, co tobie pomogło najbardziej w tej terapii. Który moment był przełomowy? A może masz jeszcze telefon do tego dobrego terapeuty?
O cholerka, ale się rozpisałem. Przepraszam.
Pozdrawiam Cię,
Rysio.
napisał/a: krysia1705 2010-09-15 22:46
Witaj Rysiu :)
No zeczywiscie masz gadane :))) jak zwykle wiele madrosci i fachowosci w twoich przemysleniach...przekaladam to jednak na prostszy jezyk...i mysle ze sie nie pogniewasz ze bede pisac tak jak dotychczas,bardziej prosto!
Jezeli chodzi o moja"przygode" z nerwica...to powiem ze bylam do niej wogole nie przygotowana...nie wiele wiedzialam tez na temat tej choroby,tlumionych emocji,kofliktow wenetrznych itd... Zaskoczyla mnie zupelnie,uderzyla z wielka sila i pierwszym atakiem panicznego leku...pozbawila wlasnego ja,zrobila niewolnica leku! Mialo to miejsce wiele lat temu ,to i wiedza,metody i psychoterapie byly jeszcze slabo rozwiniete! Usilowano leczyc mnie lekami co w moim przypadku nie odnioslo zadnego skutku a jeszcze poglebilo leki...nie moglam nigdzie sama wyjsc(nawet z kims byl klopot) nie moglam tez sama pozostac w domu...od razu wpadlam w paniczy lek! Oczywiscie jak to zwykle bywa... kompletnie nie zdawalam sobie sprawy skad to sie u mnie wzielo...z pozoru mialam spokojne,szczesliwe zycie... nie wiedzialam nic o jakis konfliktach wewnetrznych i nie zdawalam sobie sprawy ze moi najblizsci wykorzytuja moja uleglosc i dobre serce... to wlasnie oni, bardzo sie przyczynili ze wogole zachorowalam na nerwice!
Tego wszystkiego dowiedzialam sie, Rysiu,na psychoterapi grupowej....tam zrobilam pierwszy krok do zdrowienia...jednak cala ciezka praca dopiero byla przede mna! Tam zaledwie uswiadomilam sobie co jest przyczyna moich objawow i jakie koflikty wewnetrzene tocza sie we mnie.... wlasciwie na wlasne zyczenie! Masz racje...to wszytko zaczyna sie od dziecinstwa! Rodzice jako pierwsi z regoly koduja nasza podswiadomosc...wpajajac nie zawsze wlasciwe i prawdziwe poglady...mowia nam co dobre a co zle...a my uznajemy to za prawdziwe...bo jak wspomiales nie potrafimy tego przeanalizowac,rozsortowac! tak wiec podswiadomosc uznaje to za prawdziwe i mocno sie tego trzyma(bo jest prymitywna i nie widze w niej zadnej inteligencji :))) co jakis czas przypominajac nam o tych nakazach i zakazach...wpedzajac w poczucie winy,lek przed odrzceniem itd... dopiero jak sie to zrozumie,mozna cos z tym zrobic,przekodowac ale przede wszystkim nie bac sie tych myslli, tych nakazow i zakazow!
Wlasnie tego i... dobrego wgladu w siebie nauczyla mnie moja wspaniala psychoterpeultka na sesjach indywidualnych! Musialam od nowa zbudowac swoje zycie,zmieniac relacje z bliskimi(bardzo sie buntowali i buntuja przeciwko moim zmianom) wzmocnic poczucie wlasnej wartosci...to wcale nie bylo latwe! Telefon Rysiu do tej swietnej terapeultki jeszcze mam...tylko ze ona gdzies zniknela...ja tez juz pare lat nie mieszkam w kraju i nie mam pojecia co sie znia stalo! Przykro mi ze nie moge pomoc w tym wzgedzie!
Tak na koniec moich przemyslen, powiem jeszcze ze nerwica przewartosiowala cale moje zycie...dzisiaj liczy sie dla mnie byc a nie miec! Ciesze sie kazdym dobrze przezytym dniem,doceniam zeczy male,zachwycam sie kwitnacym kwiatkiem i tym ze moge sobie wyjsc bez leku...wiem ze moze byc gorzej...duzo gorzej!
Pozdrawiam Rysiu serdecznie i zycze spokojnej nocy :)
napisał/a: rysio1231 2010-09-16 01:11
Cześć Krysiu:

No cóż, też kawałek historii i doświadczeń u ciebie. Czy uważasz, patrząc z punktu widzenia czasu i przeszłości, że twoje życie doprowadziłoby cię dzisiaj do lepszych rozwiązań i osiągnięć gdyby nie ten lęk? A może nauczył cię on dopiero żyć, bo również byłaś źle samo „zaprogramowana”, a umysł/ natura tego nie lubi i się temu sprzeciwia? Innymi słowy, czy całkowicie nienawidzisz swojego lęku, czy też może coś w nim było wartościowego, co akceptujesz? Osoby, które wyszły z tego tak jak ty wciąż, jak widzę, boją się samego lęku i jego mocy! Powrotu. Niestety trauma zostawia piętno, jak niedogojoną ranę która uraża przy najmniejszym dotknięciu. To dobrze, że nie lekceważysz możliwości nawrotu w specyficznych okolicznościach życia, ale myślę, że musisz mieć większy dystans do tego, do tej możliwości. On na pewno nie wróci, jak nie będziesz się go już bała. Choćby i podświadomie. A nawet gdyby, to już jesteś mocniejsza od niego i dlatego się wycofał. Pytałem już czy znasz nową, poniekąd entuzjastyczną metodę autoterapii o nazwie EFT, która robi furorę w świecie jako efektowna i szybsza? Jeżeli nie, to warto się temu przyjrzeć. Szukaj pod: WPROWADZENIE DO EFT JOANNA CHELMICKA INSTYTUT EFT
Wpisz dokładnie jak napisałem na polskim Necie na „google” to wyskoczy. Linki nie mogę ci podać, bo tu nie pozwalają.
Wciąż główkuję ze sobą. Chyba to się już dzieje natrętnie. I chyba będę niebawem musiał jednak pchnąć to badanie, bo resztówka mi ucieknie jak sama zauważyłaś. A bez choćby przetarcia rozumu ciężko nawet będzie koncentrować się na jakiejś terapii. Tak czy inaczej muszę jakoś wpierw zmierzyć się z tym lękiem, odnośnie badania. Trochę tak jak w przypadku koniecznej konfrontacji z fobią. Ale znów ten lęk mnie strasznie przed tym krokiem trzyma. Oszukuje mnie ta cholera! Czasem myślę, że on ma rozum sam w sobie i nieźle kombinuje. To trochę wygląda tak jak jakaś partia szachów z samym sobą. No, bo czy to my stajemy przeciw samym sobie z własny rozumem?
Tak, tak. Zależy jak patrzymy na dane zagadnienie, trzeźwo czy nie. Chyba jakaś odpowiedź jest w następującym zdaniu: „Dwóch więźniów patrzyło przez więzienne kraty. Jeden widział gwiazdy, drugi tylko błoto”. W tym lęku to i człowiek staje się częściowym pesymistą. No taka chyba składowa podpora własnego lęku żeby mógł być!
Jedno pytanie. Jak myślisz, czy będąc jeszcze w tamtej fazie i zamieniona miejscami ze mną, potrafiłabyś się wtedy sama zdobyć i skonfrontować z tym, co ja planuję tzn. tym badaniem, czy nie? Ot, takie zwykłe moje wścibstwo.

Tymczasem trzymaj się mocno,
Rysiu.
napisał/a: krysia1705 2010-09-16 10:20
Witaj Rysiu :)
Co ja mysle o swoim leku...no cuz na kazdym etapie mojego zycia z nerwica, postrzegalam go inaczej! Kiedys na poczatku nienawidzialam go za clego serca...bo odebral mi moje JA i prawo o decydowaniu o wlasnym zyciu! Malo tego..balam sie go panicznie...mialam wlasciwie lek przed lekiem...bo to byla nieprzewidywaalna sila,ktorej nie moglam ogarnac...ktora mogla ze mna zrobic wszystko..zgnebic do granic wytrzymalosci,oglupic,zabronic jesc i tu jeszcze moglabym wymieniac...! W tym czasie czesto popadalam w czarna rozpacz i totalna bezsilnosc! Jestem jednak osoba z natury uparata...dlatego po tych czarnych chwilach narastal we mnie bunt i za calych sil,nadludzkim wysilkiem szukalam pomocy, wyjscia z tego czarnego kregu( czytalam duzo ksiazek na ten temat i testaowalam kolejne terapie i psychoterapultow!) kiedy zobaczylam jakas najmniejsza szanse,jakies switelko w tunelu to podazalam ta droga..ciagle dalej i do przodu...wtedy juz...zdawalam sobie sprawe ze to wcale nie bedzie latwy i szybki proces! Bardzo waze dla mnie bylo wypracowanie poczucie bezpieczensctwa...musialam zaufac samej sobie,stac sie nie zalezna od innych i "zakodowac" ze nie zwaruje i w kazdej sytuacji bede mogla sobie pomoc! To wcale nie bylo proste...bo lek ciagle starszyl i podowiadal ze jednak sama sobie nie poradze.... a jak wyjde to on juz da mi popalic ! Nie robilam w tym czasie nic na sile...ale czekalam na dogodny moment,kiedy czulam sie odrobine silniejsza i pewniejsza siebie "trenowalam" samotne wyjscia...co raz...to dalej! Nawet nie mozesz sobie wyobrazic Rysiu jakie to jest trudne isc do przodu z lekiem na ramieniu! To chyba podobnie jak u Ciebie z wykonaniem tego badania! Pytasz co ja bym zrobila na Twoim miejscu, bedac na tamtym etapie choroby....napewno najpierw musialabym sie do tego psychicznie przygotowac,porozmawiac sama ze soba....wymienic sobie wszystkie za i przeciw...znalezsc korzysci z wykonania tego badania! Nastepnie w zaplanowanym terminie poszlabym je zrobic..obojetnie co by mi lek nie podpowiadal....bo tak na zdrowy rozum mialabym juz wytlumaczona slusznosc tej decyzli a lek potraktowalabym jako niepotrzebnego goscia w tej sytuacji...poprostu probowalabam go zignorowac! Zakceptowac go ze jest....ale NIE BAC SIE go! Poza tym zamienilabym slowo MUSZE isc na badania...na CHCE zrobic te badania! Niby nie wielka roznica...a jak wiele zmienia :)
Wracajac do leku...napisalam jak bylo kiedys..a jak jest dzisiaj? Dzisiaj juz wiem ze wszystko dzieje sie po cos...ten silny,oglupiajacy,okropny lek...ktory pojawil sie wiele lat temu..zmusil mnie do przemian..bez ktorych nigdy nie bylabym tak do konca szczesliwa! Dzieki nimu zyje bardziej swiadomie,potrafie wsluchac sie w siebie i w swoje zeczywiscte potrzeby! nie boje sie juz tak bardzo odrzucenia....teraz bardziej siebie szanuje i doceniam! Mam do leku szacunek...poniekad oswoilam sie z nim.....ale zeczywiscie wyryl w mojej psychice wyrazny,bolesny slad...chyba po to zeby juz nigdy nie zboczysc z tej nowej,lepszej drogi :)
Jak juz pisalam...pozostalam dalej tym wrazliwym czlowiekiem...a zycie jak wiesz potrafi czasami porzadnie dokopac...wiec lek w jakies formie, bedzie juz zawsze...zaakceptowalam to i nie boje sie mu stawic czola :)
Rysiu...jezeli chodzi o ta metode o ktorej piszesz to niestety jej nie znam...na pewno w wolnej chwili poczytam na jej temat i wtedy napisze co o niej mysle :)
Tymczasem zmykam do swoich obowiazkow! Milego dnia :)
napisał/a: rysio1231 2010-09-16 22:04
Witaj Krysiu:

To, co opisujesz Krysiu to faktycznie klasyczne zachowanie i trudności osób z agorafobią. Przyczyna? – zapewne mogą być składowe jak i predyspozycje osobowe w moim osobistym przekonaniu, typu: znaczna wrażliwość, nieśmiałość, niskie poczucie własnej wartości, brak poczucia pełnego bezpieczeństwa w obrębie swoim lub swoich najbliższych (nieraz z powodu znacznego podporządkowania się im i uzależnienia od nich), a na to wszystko kłębiące się wewnątrz, nie rozwiązywane emocje zaistniałe i nadbudowane właśnie z powodu powyższych kondycji i uwarunkowań osobowych.

Wrażliwość na pewno jest wrodzona, Krysiu. Nieśmiałość i niskie poczucie własnej wartości znów zapewne ciągnie się z dzieciństwa. Czy to z powodu szablonowo wpajanych przez opiekunów/ rodziców zasad, którym nie zawsze człowiek jest w stanie podołać i czuje się wtedy inny /winny czy też krytycznie i pretensjonalnie nastawiony do innych łamiących je na około nas osób (gdyż nieraz powstaje tu konflikt autorytetów), czy to innym razem z powodu bycia narażonym na wyśmianie – odrzucenie – nie akceptację (choćby działo się to tylko w człowieka dziecięcej lub młodzieńczej wyobraźni), a to z powodu gorszych wyników, czasem mniejszej urody osobistej, gorszego statusu w relacji do otaczającego grona, itp. Te znów budują w młodym człowieku negatywne autosugestie / przekonania kodowane w jego podświadomości, że jest gorszy od innych, a poprzez to zapewne mniej lubiany, mniej atrakcyjny, mniej mądry i w rezultacie poprzez to mniej w życiu może. A skoro mniej może to się chowa i nie wychyla oraz zazwyczaj wiele akceptuje. A skoro mniej może i się nie wychyla i musi akceptować, bo jest gorszy - to powstaje w nim bunt, poczucie winy, poczucie żalu, niesprawiedliwości. A ponieważ to są własne i jakoby „oskarżające” emocje i w dodatku jeszcze bardziej dołujące własne poczucie wartości to zazwyczaj trzyma się je w tajemnicy dla siebie, nie uzewnętrznia i z nikim o tym nie rozmawia. I wtedy one się kumulują w człowieku aż w końcu już wybuchają. Wybuchają przeważnie w postaci ataków paniki jako ujście tych konfliktów, coś tak jak w przelanym wodą garnku. Jednakże wciąż nierozwiązane źródło generacji tych emocji dalej ciągle produkuje te nowe i nowe emocje. A skoro „wody w przysłowiowym garnku” już i tak po brzegi, to, co raz to się ona przelewa i wylewa w postaci tychże ataków paniki jako formy ujścia nagromadzonej w nas energii psychicznej (trochę tak jak przy wybuchu bomby). Błędne koło, nie?! Wyjście? – zmiana pojmowania, podejścia, szczerych przekonań, zasad, wiary, rozumienia i poprzez to zmiana reakcji w konfrontacji z tymi stymulantami. Sposób? – przepracowanie, najlepiej jak mówisz z kompetentnym pomagierem, gdyż nie posiada się jeszcze odpowiedniego dystansu do tych spraw i skali zdrowo-porównawczej oraz metod.
Ty już to zrobiłaś, więc się nie obawiaj! Co najwyżej utrwalaj pozyskując coraz to większą siłę. No, ja nigdy nie miałem żadnych takich ataków paniki, ale rozumiem ich koszmar. Ot taka jest zapewne tego geneza, jak opisałem powyżej. Natomiast źródła wszelakich ataków paniki, fobii, natręctw itp. są często zbliżone. Tyle, że inny profil osobowy i trochę inne bezpośrednie warunkowania.

Posłuchaj teraz. Informacja, którą ci podałem odnośnie metody EFT to właśnie sposób dla ciebie na utrwalanie, tarczę i pozyskiwanie coraz to większej siły. To się teraz rozchodzi po świecie jak ciepłe bułki, bo proste, skutecznie szybkie, a pomaga. Wielu lekarzy, doktorów psychologii i psychiatrów, których wypowiedzi spotkałem uznało to za najskuteczniejszą i najbardziej odkrywczą metodę ostatniego wieku w tej materii. Niektórych zraża prostota tej metody, że aż trudno uwierzyć w jej skuteczność. Jednak wiele osób po całym świecie, którzy od wielu lat korzystali z terapii behawioralnych czy psycho-analizy i nieraz bez dużych skutków, ze łzami w oczach oznajmia, że poprawa przyszła natychmiast, szybko i trwale. Koniecznie spenetruj, więc na Necie materiał, o którego nazwie ci napisałem w poprzednim moim poście. A instruktaż filmowy jak wykonywać możesz znaleźć na You Tube po wpisaniu tam hasła: EFT
Odnoszę wrażenie, że boisz się trochę innych spraw, konfrontacji z nimi w tej kwestii. To niewątpliwie złudny, często podświadomy strach, który ograbia człowieka z większych możliwości, ale pamiętaj, nic na szybko i na siłę. Przeczytać jednak zawsze można.

Co do twoich sugestii, Krysiu, odnośnie mojego pytania, to dziękuję za odpowiedź, zapewne to jest jakaś droga do przełamania. W końcu rozsądek i racjonalność musi zwyciężać w konkurencji z nieracjonalnością, jakoby za wszelką cenę. No coś tak w rodzaju: - „na dobre i na złe”! W końcu, bądź, co bądź, siła naszego lęku leży właśnie w naszej obawie przed możliwością zrealizowania się tego, czego najbardziej się boimy. Chyba konfrontacja z naszym lękiem jest jedyną metodą, aby uwolnić jego dławiący ucisk zanim on nas udusi na dobre. Czy nie uważasz podobnie? Patrząc znów z praktycznego punktu widzenia powoli wchodzę w wiek, który dla mężczyzn jest okresem szczególnego zagrożenia zawałami, wylewami itp. A znów ten stres, to teraz benzyna na ogień, a już szczególnie, że mój ojciec zszedł na zawał w wieku 53 lat i to samemu będąc lekarzem. Z drugiej strony, nie chcę się zażreć przerośniętymi obawami, jak sama pisałaś, nie mówiąc już o jakości życia. W pewnym sensie człowiek żyje wtedy tak jakby to coś go już faktycznie spotkało, a może i gorzej, bo wtedy wciąż walczy i nie akceptuje! Nieprawdaż???? Dzisiaj zapisałem się na poradę Internetową do psychologa ażeby trochę porozmawiać (niestety, tylko takie na razie mam możliwości), ale to też myślę wymaga jakiegoś przetarcia wpierw oczu, aby móc się koncentrować na sprawach istotnych. Próbuję też EFT – nie powiem, jakie pierwsze skutki, bo powiesz, że sugestywne. No, i widzisz ile znowu nabazgrałem?

Pozdrawiam ponownie,
Rysiek.
napisał/a: krysia1705 2010-09-17 08:48
Witaj Rysiu :)
No nabazgrales sporo :))) Nie powiem bardzo madrych zeczy...tylko ja o tym juz doskonale wiem....przeswietlilam siebie prze te lata z kazdej strony ,wiem tez jak to u mnie dziala ... skad sie wzielo! Wiele juz sobie wypracowalam,pozmienialam co dalo sie pozmieniac ... ciagle sie udoskonalam :) I tylko sie tak zastanawiam kim my sie tutaj mielismy zajmowac hahaha! Toba Rysiu czy mna :)))
napisal(a):
Wrażliwość na pewno jest wrodzona, Krysiu. Nieśmiałość i niskie poczucie własnej wartości znów zapewne ciągnie się z dzieciństwa. Czy to z powodu szablonowo wpajanych przez opiekunów/ rodziców zasad, którym nie zawsze człowiek jest w stanie podołać i czuje się wtedy inny /winny czy też krytycznie i pretensjonalnie nastawiony do innych łamiących je na około nas osób (gdyż nieraz powstaje tu konflikt autorytetów), czy to innym razem z powodu bycia narażonym na wyśmianie – odrzucenie – nie akceptację (choćby działo się to tylko w człowieka dziecięcej lub młodzieńczej wyobraźni), a to z powodu gorszych wyników, czasem mniejszej urody osobistej, gorszego statusu w relacji do otaczającego grona, itp. Te znów budują w młodym człowieku negatywne autosugestie / przekonania kodowane w jego podświadomości, że jest gorszy od innych, a poprzez to zapewne mniej lubiany, mniej atrakcyjny, mniej mądry i w rezultacie poprzez to mniej w życiu może. A skoro mniej może to się chowa i nie wychyla oraz zazwyczaj wiele akceptuje. A skoro mniej może i się nie wychyla i musi akceptować, bo jest gorszy - to powstaje w nim bunt, poczucie winy, poczucie żalu, niesprawiedliwości.

Wiesz nigdy nie czulam sie specjalnie gorsza od innych...bylam czlowiekiem bardzo towarzyskim i dosc odwaznym...mialam grono sprawdzonych przyjaciol i bylam bardzo ciekawa swiata! Podroze( na ktore nie bardzo bylo mnie stac) to byly moje wyzwania! Brakowalo mi tylko poczucia bezpieczenstwa w domu rodzinnym,brak pochwal..motywacji do dzialania! Mysle ze przez ta wlasnie sytuacje, byla we mnie dosc duza niepewnosc siebie ktora zrecznie maskowalam! Dzisiaj wiem ze byl tez lek przed odrzuceniem...z tego tez powodu bylam dosc ulegla...co ludzie wykorzystywali! Jakies sygnaly lekowe moj organizm wysylal delkatnie juz jak bylam dzieckiem,pozniej w wieku mlodzienczym....az ostatecznie dowalil mi jak bylam juz mezataka... wiem ze powodem byla nadmierna zazdrosc meza i nie ciekawa sytuacja ,wogole w rodzinie(nie che sie tutaj tak do konca uzewnetrzniac) dzisiaj mam w miare odbudowana pewnosc siebie..tylko nad tym poczuciem bezpieczenstwa ciagle pracuje...nie powiem nawet z dobrym skutkiem, tylko ze... moich przemian nie potrafi zaakceptowac wlasnie moj maz...z tad ciagle problemy i spiecia....co z pewnoscia mi nie pomaga w drodze do calkowitego wyzdrowienia!
napisal(a):Odnoszę wrażenie, że boisz się trochę innych spraw, konfrontacji z nimi w tej kwestii. To niewątpliwie złudny, często podświadomy strach, który ograbia człowieka z większych możliwości, ale pamiętaj, nic na szybko i na siłę. Przeczytać jednak zawsze można.
Nie bardzo rozumiem co miales tutaj na mysli?
napisal(a):W końcu rozsądek i racjonalność musi zwyciężać w konkurencji z nieracjonalnością, jakoby za wszelką cenę. No coś tak w rodzaju: - „na dobre i na złe”! W końcu, bądź, co bądź, siła naszego lęku leży właśnie w naszej obawie przed możliwością zrealizowania się tego, czego najbardziej się boimy. Chyba konfrontacja z naszym lękiem jest jedyną metodą, aby uwolnić jego dławiący ucisk zanim on nas udusi na dobre. Czy nie uważasz podobnie?
dokladnie tak mysle...wiem ze to nie jest takie latwe ani proste..ale to naprawde jedyna droga zeby przezwyciezyc ten lek,pozbyc sie go....innnej nie ma! No i potem jeszcze te uczucie zwyciestwa,radosc i blogi spokoj...bezcenne i niepowtarzalne uczucie;)
Wspomnianej metody Rysiu...jeszcze nie zdazylam przeczytac...ale za chwile wlasnie sie do tego zabiaore ...to napisze pozniej jak ja widze!
Pozdrawiam serdecznie :)
napisał/a: rysio1231 2010-09-17 19:56
Cześć Krysiu:

Nie odbierz mnie czasem źle Krysiu. Nie staram się ciebie analizować, choć może sprawia to takie wrażenie. Po trosze głośno myślę. Rozpatrując kwestie dotyczące twojej osoby, o których pisałaś i w świetle możliwych przyczyn, zarazem porównawczo rozpatruję ogólną stronę tego typu problemów. Tym samym, rozmawiam jednocześnie i o sobie rozważając strukturę tego typu przypadłości w ogólnym znaczeniu i na twoim przykładzie, jednocześnie starając się tu rozpatrzyć własną podmiotowość. Nieraz człowiek najlepiej uczy się siebie w odbiciu doświadczeń innej osoby oraz na jej błędach. Choć rozumiem, że jest tu wąska granicą, którą w podobnej sytuacji ciężko jest nie przekroczyć, gdyż może to ubocznie wyzwalać nieraz pewne emocje: - zaniepokojenie, podejrzliwość, domniemania i frustracje u innych, wynikłe z poczucia wartościowania. To normalne, że wciąż w człowieku potrafią odzywać się stare duchy. To jest właśnie to piętno, o którym wspominałem, a które zapewne lęk zostawia nam na pamiątkę, aby go nie zlekceważyć. Musimy się z tym konfrontować!
No dobrze, ale może trochę prościej, mniej zawile i bezpośrednio: – (O co tu właściwie chodzi? - Gość nie koncertuje się nie na sobie, tylko na mnie. Kto tu potrzebuje wsparcia? – Ja już jestem poza tym, należy mi się .......?)
No tak, masz rację, ale ja tylko się uczę, musisz wybaczyć!

Opowiem ci takie moje wspomnienie. Kiedyś poznałem całkiem rozsądnego człowieka, choć na pierwszy rzut oka nie wydawał się takim. Stwarzał poczucie dystansu, sam mało schludny, jakby trochę zakręcony. Łatwy do zignorowania i negatywnej oceny przez innych jako mało bystry. Ale jak wiemy, nawet „głupcy” mają swoją opowieść, zaś umiejętność rozumienia tego jest naszą siłą. Więc tenże osobnik po paru dłuższych rozmowach okazał się być silniejszym niż się wydawał, a jednocześnie potrafił zaufać, otworzył się i opowiedział mi swoją historię, a na końcu oznajmił, że w swoim życiu zrozumiał sens takiej oto przypowieści: - „w życiu wśród ludzi istnieją 3 rodzaje „durni”, bo nikt na dobrą sprawę nie jest całkiem mądry poza Bogiem. Czyli duży dureń, średni dureń i mały dureń. Duży dureń to ten, który wciąż w swoim życiu popełnia błędy i niczego się nie na nich nie uczy – no może nie potrafi zbytnio wciąż patrzeć na siebie. Średni dureń to ten, który co prawda popełnia błędy, ale wciąż patrząc się na siebie uczy się na tychże swoich błędach. I jest jeszcze mały dureń, który popełnia najmniej błędów, bo uczy się na błędach cudzych”.

Wspomniałaś też o swoim mężu, tudzież najbliższych i jego czy ich postępowaniu. No, cóż może nie wydam ci się nazbyt dziwny i prozaiczny, jeżeli znowu posłużę się pewną anegdotą, która zapewne najlepiej odda tu sedno sprawy, o której wspomniałaś i może z kolei odpowie ci na twoje rozterki. A więc tak:
„pewien skorpion chciał kiedyś przejść przez rzekę, ale nie umiał pływać. Podszedł, więc do hipopotama i poprosił go, aby ten go przewiózł na drugą stronę tej rzeki. Hipopotam zaraz zaoponował, mówiąc: - zwariowałaś, przecież na środku rzeki ty mnie jeszcze ukąsisz i ja zginę. Skorpion poszedł, więc dalej. Podszedł do krokodyla i poprosił o to samo, ale i krokodyl wykazał podobna obawę i odmówił. Na końcu podszedł do żaby i znowu poprosił, ale żaba najpierw zareagowała podobnie. Wtedy skorpion mówi jej tak – co ty żabo niemądra jesteś, przecież ja nie umiem pływać więc jak bym cię ukąsił na rzece do oboje byśmy zginęli, a więc to, to znaczy takie postępowanie byłoby NIE ROZSĄDNE! – Masz racje rzekła żaba, to faktycznie byłoby nierozsądne. Wskakuj, więc mi na plecy. I skorpion wskoczył żabie na plecy. A gdy byli już na środku rzeki, nagle skorpion ukąsił żabę. Na to żaba krzyczy – coś ty dobrego zrobił, przecież teraz oboje zginiemy, przecież to jest NIEROZSĄDNE. Na to odzywa się skorpion: - ROZSĄDEK moja droga nie ma z tym nic wspólnego, ja jestem SKORPION i taki jest mój CHARAKTER!”

Wybacz moje konkluzje, ale jak powiedziałaś oboje wciąż coś możemy zabrać dla siebie od innych. A ja, może trochę prowokując, chcę zabrać też coś dla siebie.
A więc teraz dla odmiany. Trochę już wiesz o mnie oraz jako weteranka dobrze też znasz genezę lęku a jednocześnie masz odpowiedni dystans do moich obaw, więc powiedz, co myślisz o mojej osobie, a może o przyczynach moich słabości, które ci się rzuciły w oczy, cechach osobowych mających w tym udział, konieczności zmiany drogi i postępowania oraz metod, aby wyjść z tego marazmu. To byłyby bardzo cenne wskazówki, byle bez oporów i do końca szczere. Jak, myślisz, że mogłabyś? No, jeżeli cię jeszcze tak okropnie nie nudzę, bo istnieje coś takiego jak ”zmęczenie materiału”!

Pozdrawiam Cię serdecznie,
Rysiek.

P.S. A na myśli, a’ propos, miałem tą nową metodę EFT.
napisał/a: MajaII9mc 2010-09-17 20:05
Rysiu zostań moim terapeutom (żart) !!! Pokłony dla Twojej mądrości, jestem pod wrażeniem!