Kokosów nie zdobyła, złamała sobie życie

Prawie 2 tysiące Polaków odbywa karę w więzieniach na całym świecie, w większości za przemyt narkotyków – informuje wydział konsularny MSZ.
/ 16.03.2006 16:57
Monika – ładna, odważna i niegłupia. Mogłaby już kończyć studia, założyć rodzinę. Z radością witałaby każdy dzień i usypiałaby bez lęku o następny. Aresztowano ją na lotnisku w Limie z bagażem kokainy. Skazano na siedem i pół roku więzienia.

Z Limy, stolicy Peru, do Włocławka na Kujawach jest kilkanaście tysięcy kilometrów. Monika od pięciu lat pisze do rodziców pełne tęsknoty listy. Nie za często jednak, bo znaczek też kosztuje. W wielkiej tajemnicy wyjeżdżała z rodzinnego Włocławka. Dopiero co zdała maturę, ale nie dostała się na wymarzone studia. Mogła jak inni przysiąść nad książką, znaleźć sobie jakieś zajęcie i w następnym roku ponownie wystartować po studencki indeks. I tak by pewnie zrobiła, gdyby nie miała koleżanki szastającej forsą zamożnych rodziców. Anetę stać było na markowe ciuchy, kosmetyki, upojne imprezy doprawione amfetaminą i marihuaną. Aneta wiodła wyłącznie dolce vita. I Monika zapragnęła takiego samego.
Wyjeżdżając z kraju, doskonale wiedziała, że ma przewozić przez granicę trefny towar. Tego akurat przestępcy werbujący kurierów nie owijali w bawełnę. Cel stawiali wyraźnie – przewieziesz, zarobisz wielki szmal. Kurierzy otumanieni tym mirażem nie pytali o szczegóły.
– Wszyscy zatrzymani przez nas narkotykowi kurierzy to ludzie młodzi, średnia wieku niewiele ponad 20 lat – mówi prokurator Jan Stawicki. – Pochodzą z normalnych domów. Większość znała się z pubów, dyskotek, rozmaitych imprez... Organizatorzy przestępczego procederu to także, na pozór, zwyczajni ludzie...

Szlak prowadził do Hiszpanii
W rejonie Włocławka było ich czterech. Rafał D., rocznik 80., postawny szatyn, dobrze ubrany, budzący zaufanie. Po szkole zawodowej wybrał się za robotą aż do Hiszpanii. On był najbardziej aktywnym werbownikiem. Zapewniał kurierom transport i organizował przemyt. W kraju zastępował go ojciec, Jerzy D., rencista w średnim wieku. Stateczny wygląd, na twarzy sama poczciwość. Marek Ch., kolega Rafała, krążący między Polską a Hiszpanią, „organizował wyjazdy” w Toruniu. Sebastian G., też kolega Rafała, z pozoru sympatyczny grubas, który do dziesięciu nie potrafi zliczyć, stale rezydował w Hiszpanii. Zwerbowani przez nich kurierzy mieli udawać turystów. Z Włocławka jechali do Hiszpanii lub Holandii, a stamtąd okrężnymi drogami, dla zmylenia tropów, rozsyłani byli w świat. Darek, bezrobotny spod włocławskiej wsi, dotarł aż na egzotyczną Arubę u wybrzeży Wenezueli. Cudem uszedł z życiem.
– Kurierzy na każdym etapie podróży dostają szczegółowe instrukcje – wyjaśnia prokurator. – Są jak sterowane roboty. W obcym kraju, bez znajomości języka, bez pieniędzy zagubiliby się od razu. Czasem, gdy ich kontakt się urywa, nie mają co jeść, kradną, wpadają w tarapaty. Czasem tracą życie, bo okazują się niepotrzebni, a przypadkowo za dużo wiedzą.

Piękna pocztówka z Argentyny
– Nie mieliśmy pojęcia, w co się Monika wpakowała – mówi dziś matka dziewczyny. Oboje rodzice mają wyższe studia, są urzędnikami na państwowych posadach. Cieszą się szacunkiem sąsiadów. Starali się wychować córkę na przyzwoitego człowieka. Od pięciu lat żyją w koszmarnym stresie, obwiniając się nawzajem o błędy wychowawcze. – Ufaliśmy Monice, miała dobre wzory, przecież niczego jej nie brakowało... – opowiada zrozpaczona matka. W liceum stała się niepokorna, opryskliwa, wszystko najlepiej wiedząca. Rodzicom nie podobało się, że jak ćma do światła lgnęła do towarzystwa Anety. Starali się przerwać to koleżeństwo. Tłumaczyli córce, że nie pasuje do tamtego świata. Zdawało im się, że rozumie. Nie zauważyli, kiedy się spakowała. Zostawiła im na stole list. Informowała, że wyjeżdża do Szczecina do koleżanki. Że będzie u niej mieszkała i ma zapewnioną pracę. Zmartwili się, bo to była forma ucieczki, ale i ucieszyli, gdyż zrywała z nieciekawym towarzystwem. Telefonowała do domu, a potem przysłała piękną pocztówkę z Argentyny. Z datą 22 grudnia 1999 roku. I zadzwoniła wyjaśniając, że zmieniła szczecińskie plany. Teraz jest na zbiorze owoców w Ameryce Południowej, ale po Nowym Roku zaraz wraca i bierze się za książki. Uwierzyli. Do głowy by im nie przyszło, że ich ukochana jedyna córka mogła się zadać z narkotykową mafią. To się mogło dziać tylko w sensacyjnych filmach.

Kazali polecieć do Barcelony
Rafał D. zorganizował jej podróż do Madrytu. Znalazła się tam w listopadzie. Od niego i od Sebastiana G. dostawała polecenia. Na początku grudnia wylądowała w Argentynie. Z Argentyny udała się do Chile po wizę do Peru. 6 stycznia 2000 roku była już w hotelu Ejecutivo, w dzielnicy Miraflores, na przedmieściu 7-milionowej Limy. Czekała na zlecenie. Walizkę do hotelu przyniósł młody człowiek o ciemnej karnacji. Chciał wejść do pokoju, ale go nie wpuściła. Zeszła po walizkę do baru. W pokoju sprawdziła jej zawartość. Była pusta. Plan przewiezienia walizki był ciągle zmieniany, przez telefon, po polsku. Ostatecznie, jak później zeznała dziewczyna, kazano jej polecieć do Barcelony, a stamtąd autobusem udać się do Madrytu. Na ustalonej ulicy przy stacji metra, miała zadzwonić z budki telefonicznej...
24 stycznia 2000 roku stanęła z walizką na lotnisku w Limie do odprawy celnej. I już nigdzie dalej nie poleciała. W podwójnych ściankach walizki znajdowała się czysta kokaina. Prawie 6 kilogramów! Monikę w kajdankach odwieziono do więzienia. – Mogło być i tak, że „zielona” kurierka została wystawiona służbie granicznej, by ktoś inny obok przewiózł jeszcze większy bagaż. To się zdarza – mówi prokurator.
Narkotykowy gang we Włocławku został rozbity. Jego organizatorów osądzono i ukarano, poza jednym – Sebastianem G., wciąż poszukiwanym międzynarodowym listem gończym. Ukarani zostali także niektórzy kurierzy.

Tam jest prawdziwe piekło
Monika nigdy do końca nie przyzna się rodzicom przez co przeszła w egzotycznym więzieniu. Rozebrali ją do naga, robili zdjęcia. Przykutą kajdankami do krzesła przesłuchiwali godzinami, pytając o wspólników. Wsadzili do karceru, żeby skruszała. Ciemno, pod nogami błoto, stała bez ruchu, bojąc się, że dotknie jakiegoś robaka. Nie mogła skontaktować się z rodziną, nie miała pieniędzy na adwokata. Przyznano jej takiego z urzędu, z którym nie umiała się porozumieć. Jej proces trwał 20 minut, dostała wyrok 7,5 roku.
W przepełnionym więzieniu dla kobiet dostała betonową pryczę z materacem. W wieloosobowej celi-norze, niziutkiej i ciasnej, z kubłem na nieczystości. Pleśń na ścianach. Zaduch i smród nie mytych ciał był nie do wytrzymania. W dzień ponad 40 stopni i potworna wilgoć. W nocy temperatura spadała do 5 stopni. Trzęsła się z zimna. Nie miała mydła, pasty, podpasek i leków. Jej złamana ręka (prawdopodobnie w walce o pryczę, bo niektóre skazane spały na podłodze) długo się nie goiła. Na miskę byle jakiej strawy musiała pracować 12 godzin, najpierw w więziennej kuchni, potem dziergając szydełkiem. Kto nie miał pieniędzy, ten nie jadł. Każdego ranka wyrzucano na plac jakieś martwe ciało...
Nie pisała do rodziców, że jest w piekle. Pisała, że daje sobie radę, żeby się nie martwili. Oni tu, w kraju, odchodzili od zmysłów. Szkoda im było pieniędzy na daleką i kosztowną podróż, nie mieli pewności, czy zobaczą się z córką. Wysyłali jej przez konsulat 800–1000 złotych, tyle, ile mogli, chwytając się każdej czarnej roboty. Wysyłają do dziś, już piąty rok.

Liczy dni do powrotu
Po dwóch i pół roku Monikę warunkowo wypuszczono z więzienia. Jej paszport zatrzymano w depozycie, nie może opuścić Peru pod groźbą dodatkowej kary. Musi się meldować co kilka dni na policji. Nikogo nie obchodzi, gdzie będzie mieszkać i z czego żyć. Nie ma pozwolenia na legalną pracę, a na czarno nikt nie zatrudni skazanej. Żyje dzięki pomocy rodziców. Wynajęła sobie jakiś kąt. Nauczyła się hiszpańskiego. Na państwowym uniwersytecie, bezpłatnie, w systemie wieczorowym studiuje prawo. Będzie mogła wyjechać z Limy dopiero w 2008 roku. Jeśli do tego czasu nie popełni żadnego wykroczenia. Strasznie tęskni. Na szczęście, jak mówi jej mama, nie śnią jej się więzienne koszmary. Często śni o tym, że ląduje w Warszawie... Budzi się wtedy z płaczem. Na razie nie planuje przyszłości. Odkreśla każdy przeżyty dzień, który zbliża ją do chwili, gdy usiądzie w samolocie lecącym do domu...

Zdzisława Jucewicz
PS. Imiona niektórych osób zostały zmienione.

Wcześniej czy później więzienne kraty
Dlaczego młodzi ludzie tak łatwo wpadają w sieć mafii narkotykowej?
Młody człowiek często nie ma świadomości, że zostając kurierem, zaczyna służyć mafii. On poznaje fajnego kolegę, który chce mu pomóc. Tamten mówi: „Możesz zarobić, nie napracujesz się, zobaczysz kawałek świata”.
Brakuje wiedzy, wyobraźni...?
Temu towarzyszy też młodzieńcza brawura, naiwność, brak doświadczenia, czasem wątek romantyczny, gdy dziewczyna zakocha się w werbowniku. Nie myśli się o konsekwencjach.
Czym to grozi?
Uczestniczenie w obrocie narkotykami zagrożone jest karą do 10 lat pozbawienia wolności. W innych państwach wyroki są jeszcze surowsze.
Ale może się opłaca?
W żadnym razie. Werbownik mami zarobkiem, a potem rozlicza przelot, hotel, koszty utrzymania i wychodzi na zero. To niebezpieczne zajęcie. Można przy tym stracić życie, a w perspektywie, wcześniej czy później, zawsze są więzienne kraty.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Tagi: reportaż