Z mężem i dzieckiem w innym mieście

napisał/a: Maryjka 2009-04-28 10:37
Witam! Nie mam sily grzebać na forum, żeby sprawdzić, czy coś już na ten temat było. Mój problem jest dość złożony - choć do przeżycia :). Jestem od pięciu lat poza rodzinnym miastem. Znalazłam dobrą pracę. Przyjechał tu za mną mój facet, bo go naciskałam. Dopiero kiedy na horyzoncie pojawiła się kwestia rodzicielstwa - jak najbardziej chciana, wcześniej przedyskutowana - to wyszło szydło z worka. On musi teraz, zaraz wracać do mamy i taty. Bo on w naszym rodzinnym mieście ma RODZINĘ. Dyskutowaliśmy tę kwestię wielokrotnie - w naszej rodzinnej dziurze mam szansę co najwyżej być kelnerką lub sekretarką, tymczasem tu mam pracę zgodną z wykształceniem, z ambicjami, dobrze płatną. Jego to nie obchodzi. On będzie dużo zarabiał, bo w rodzinnym mieście ma znajomości i szybko biznes rozkręci. Nie wie zresztą, że kasę na tym to się zarabia po kilku latach dopiero, a nie od razu.

W sumie to nie było takie przykre, dopóki nie odwalili nam podania o kredyt na mieszkanie. Wtedy się zaczęło z jego strony. Że żyjemy jak zwierzęta (mieszkamy z dzieckiem w kawalerce 20 m kw. - mała, ale wszędzie blisko, spokojna okolica, no i on przychodzi późno wieczorem; może nie chce mu się po prostu wracać do takiego domu, zwłaszcza że jeszcze się douczam i nie jestem w stanie sprzątać na bieżąco - choć chlewu nie ma). Że w rodzinnym mieście o niebo lepiej, bo cisza, bo spokój, dziadkowie blisko.

Z jednej strony wiem, że jestem egoistką broniąc swojej posady i życia, które sama wypracowałam mieszkając tutaj. Że on ma prawo czuć się przytłoczony. Ale boję się wracać do miejsca, gdzie wszyscy narzekają, gdzie nie ma możliwości, a teściowa wścibska będzie wcinała się w nasz związek, bo tak robi, kiedy odwiedzamy dziadków (przyjeżdżamy co 2 tygodnie, tak jak mąż chciał). No, ale możemy mieć problemy z oddaniem dziecka do przedszkola w mieście, gdzie pracujemy (jeteśmy zameldowani u rodziców), a i z kupnem mieszkania może w przyszłości być ciężej (podatek katastralny niebawem wchodzi). Więc mąż ma nieco racji, bo w rodzinnej miejscowości mieszkania o niebo tańsze niż tu.

Wiem, że decyzję muszę podjąć sama. Tylko tak strasznie szkoda mi wypracowanej samodzielnie pozycji zawodowej... I przykro, że on mnie tak traktuje, rozkazującym tonem - kończysz studia i wyjeżdżamy. W zasadzie wypisać się tylko chciałam, bo szczegółów nie znacie, więc nie wiem, czy będziecie w stanie coś mi doradzić, jakiś kompromis.
Rozmawialiśmy niedawno o tym wszystkim i mąż jest nieugięty. Uważa, że decyzją o przyjeździe tutaj zmarnował SOBIE życie.

A jak słyszę takie słowa, to mam wrażenie, że to ja sobie swoje sama zmarnowałam, wiążąc się z zaślepionym na sprawy ducha materialistą. Dawniej łatwiej było się z nim dogadać, był moim przyjacielem, zawsze wysłuchał, poradził. Odkąd urodził się syn, mąż wiecznie chodzi wściekły. Nie da się wyrwać ani na spacer, ani do kina (mamy dorywczą \"ciocię\" do opieki nad synem), ani nigdzie. Bo nie ma kasy albo mu się nie chce... Ja staram się go zrozumieć, bo praca, bo rodzina daleko, ale coraz rzadziej mi się chce. Bo przecież to my jesteśmy rodziną, a dziadkowie więcej czasu z małym spędzają niż jego własny ojciec. Ale za uszy go nie wyciągnę. Więc sama wychodzę z domu, znalazłam sobie grono znajomych, których on oczywiście nie lubi. Bo tacy z życia zadowoleni. Tymczasem oni zarabiają dużo mniej niż on, ale mają w życiu pasje, które on wyśmiewa jako dziecinadę. Więc w zasadzie problemem jest i dylemat "międzymiastowy", i jego zgorzkniałość, którą tylko na moment czasem udaje mi się rozwiać. Dzięki za przeczytanie tego co powyżej :).No i za wszystkie uwagi :).
napisał/a: arTemida 2009-04-28 17:50
Maryjka ja bym nie rezygnowała z pracy i stanowiska.
Wiem że rodzina jest ważna ale kobieta musi mieć poczucie niezależności.
A z tego co piszesz wnioskuje że Twój maż jest niezadowolony z zarobków?
A jakie ma gwarancje że w rodzinnej miejscowości będzie lepiej?
Może się zdarzyć ze oboje wylądujecie bez pracy i co wtedy.
Jak uważa że tam znajdzie prace, lepiej płatną niech jedzie i się urządzi i co najwyżej was ściągnie jak wszystko pójdzie ok bo w ciemno jechać nie powinniście.
napisał/a: Maryjka 2009-04-29 22:44
arTemida, dzięki za odpowiedź. Upieranie się przy pozostaniu tu, gdzie teraz jesteśmy, to rzeczywiście głos rozsądku. Tyle że mąż czuje się przytłoczony obecną sytuacją, która nie wiadomo kiedy się zmieni na lepsze, bo niczego nie można przewidzieć. I tak ględzi, co mnie czasem w melancholię wpędza, bo nie chce mi się tego samego mu powtarzać. Może jak zacznę mimo uszu puszczać, to przestanie;)? Raczej wątpliwe. Coś się wymyśli w każdym razie :). Pozdrawiam!
napisał/a: Myszka1 2009-04-30 11:06
Ja jestem w podobnej sytuacji. Niestety jak nie będziesz go słuchać to i tak nie wiele to zmieni
Ja narazie czekam na dalszy rozwój sytuacji jaką pracę dostanie itp. Dość ciężko pogodzić mi się z tym, że będę musiała wszystko zostawić bo w moim mieście też ciężko z pracą. Ale stwierdziłam, że spróbuję a jak będzie źle i nadal nie będzie się nam układało to nie będę żałowała niczego bo przecież próbowałam.
Życzę powodzenia i oby się ułożyło wszystko po Twojej myśli