Adopcja

napisał/a: orka2 2006-12-15 13:01
Pomyślałam sobie że może na forum są osoby które chcą, bądź już adoptowały dzidziusia, i mogły by sie podzielic informacjami i swoimi przezyciami z adopcji :) Mnie osobiście bardzo interesowały by informacje jak się zabrać za adopcje, od czego zacząć, na co sie przygotować. My z Girkiem nie będziemy mogli mieć własnych dzieci,dlatego już dziś wiemy, że będziemy chcieli dzidziusia adoptowac :) wiec byłabym bardzo wdzięczna za wszelkie informacje na ten temat, bo narazie przyznam sie że troche mnie przerażaja te wszystkie formalności. (ale mam nadzieje że one nas nie zrażą :D )
napisał/a: samsam 2006-12-16 12:34
Gdybym nie mogła mieć dzieci, też zdecydowałabym się na adopcję. Po porostu nie wyobrażam sobie życia bez dziecka.
Adopcja to czasami jedyny sposób, by być rodzicami.
Często myślałąm na ten temat, wzłaszcza gdy oglądam emitowany na TVP 2 program "kochaj mnie". Zawsze mnie wzrusza do łez...
Bałąbym się tylko tego, że nie wiadomo, co jest przekazane takiemu dziecku w genach. Ale gdyby kazdy podchodził do tego w ten sposób, to nikt by nie zdecydował się na taki krok.
Orka, niestety nie wiem nic o formalnościach, procedurach, wymogach.
Ale myślę, że żadne procedury nie zniechęcą Was.
napisał/a: orka2 2006-12-16 15:54
Też mam nadzieję że nic nas nie zniechęci. Strasznie byśmy chcieli adoptować niemowlaka. Wiem że jest to o wiele trudniejsze, i może nie udaję się to tak często, ale mamy nadzieję że nam sie uda. A co do genów, to przyznam się, że też się tego obawiam, ale mój Girek zawsze wtedy stwierdza, że przecież my sobie wychowamy dzidziusia po swojemu i bedzie taki jak my :D I powiem szczerze, że też sobie nie wyobrażam życia bez dziecka i w sumie cieszę się, że już teraz wiem że nie będe mogla nigdy urodzić dzidziusia, i nie stracę dużo czasu i nerwów na leczenie się, tylko będdziemy mogli sie od razu zabrać za adopcję. Tak że w sumie mogę mówić w swoim przypadku o "szczęściu w nieszczęściu". :D
napisał/a: samsam 2006-12-16 16:05
Wiesz co, masz wspaniałego partnera. Naprawdę.
orka napisal(a):Strasznie byśmy chcieli adoptować niemowlaka.


Dzięki temu możecie wychowywać dziecko od samego początku.

orka napisal(a):Wiem że jest to o wiele trudniejsze, i może nie udaję się to tak często


Wydaje mi się, ze nie jest to takie trudne jak kiedyś. Dzieki akcji mediów kobiety mogą pozostawić noworodki w szpitalu bez żadnych konsekwencji. Tylko wazne jest, zeby odrazu zrzekły siępraw rodzicielskich. Wówczas adopacja wcale nie jest taka trudna.
Uda Wam się, zobaczysz?
A kiedy zamierzacie starać się o adopcję?
napisał/a: Anetka1 2006-12-16 18:38
orka doceniam strasznie Waszą decyzje. To bardzo wazne że sa wśród nas takie osoby, które pomogą dzieciaczkom samotnym.
Też nie wiem nic o formalnościach związanych z adopcją, u mnie na osiedlu jest taki ośrodek akopcyjno-opiekuńczy więc pewnie w tego typu ośrodkach można dowiedzieć się czegoś więcej. Byliscie może w takim ? Czy temat adopcji jest jeszcze przyszłościowy...
napisał/a: orka2 2006-12-16 23:01
Z tego co już się orientowaliśmy, to musismy mieć co najmniej dwuletni staż małżeński, aby móc sie zacząć starać o adopcję, ale już teraz zaczynamy się tym interesować, żeby być jak najlepiej do tego przygotowanym. A że ślubek mamy za dwa lata, tak wiec o adopcje będziemy mogli się starać tak za 4 :) Może się to wydać zbyt wcześnie, że już się interesujemy tym tematem, ale nie znam nikogo kto adoptował dzidziusia, więc nie mam kogo się poradzić, a do ośrodka to jeszcze jest za wcześnie żeby się tam udać. Więc chodzi mi przede wszystkim o rzeczy ze strony bardziej praktycznej, po prostu jak ten cały proces wygłąda od podszewki, żebysmy za te 4 latka mogli śmiało uderzać do osrodka :D

sylwia napisal(a):Wiesz co, masz wspaniałego partnera. Naprawdę.


Wiem :D i powiem Ci że jak mu kiedyś tam musiałam w końcu powiedzieć, że nie będziemy mieć własnego dzidziusia, to on mnie wtedy przytulił i powiedział , że jak to nie skoro możemy adopotować i też będzie nasz :D tak więc jest on Kochaniutki :D
napisał/a: samsam 2006-12-17 11:51
orka napisal(a):ak to nie skoro możemy adopotować i też będzie nasz


Nie kazdy facet tak by zareagował. Musi Cię bardzo kochać.
napisał/a: Anetka1 2006-12-17 12:19
orka napisal(a):tak więc jest on Kochaniutki
oj napewno !
napisał/a: ~gość 2006-12-17 20:09
Chciałam cię oddać nie porzucić ..
--------------------------------------------------------------------------------------
Kiedy na kolejnym badaniu związanym z moją chorobą lekarz zapytał mnie „czy wiem coś o dzidziusiu”, nie wiedziałam czy mam się cieszyć czy płakać. Ponieważ jestem poważnie chora i mamy już sporą gromadkę, wiedziałam, że nie dam rady zajmować się malutkim dzieckiem, a ciąża jeszcze pogorszy mój stan zdrowia. Lekarz sugerował aborcję.
Nie była to łatwa decyzja – chodziło przecież o niewinne życie i też o moje zdrowie.
Długo się nad tym zastanawialiśmy zanim podjęliśmy z mężem decyzję, że je urodzę i znajdziemy mu rodziców. Żeby mieć jak najmniej wątpliwości zgłosiłam się na badania prenatalne. Kiedy okazało się, że wszystko jest w porządku zaczęliśmy działać.
O adopcji niewiele wiedziałam, znałam kilka rodzin adopcyjnych i te rodziny się znały z rodzicami biologicznymi, co nie przysparzało im żadnych problemów.
Wtedy myśleliśmy, że skoro tylu ludzi przeżywa tragedię nie mogąc mieć własnych dzieci, to chyba znajdzie się ktoś, kto nie będzie się bał adopcji ze wskazaniem. Chodziło nam o to żeby ewentualni przyszli rodzice naszego dziecka mogli nas poznać przed podjęciem decyzji. Ponieważ poprzez internet mieliśmy już kontakt z ludźmi oczekującymi na adopcję, za ich radami (żeby wszystko było zgodne z prawem) zgłosiliśmy się do Ośrodka Adopcyjno Opiekuńczego, na którego pomoc liczyliśmy. Tak bardzo chciałam żeby przyszła mama była z dzieckiem od początku, żeby mogła je oglądać na USG, była przy jego narodzinach, a ja bym miała uczucie, że to, co robię jest słuszne i najlepsze dla dziecka, a mi oszczędziłoby wstydu i upokorzenia w szpitalu. Rozmawiałam o tym w ośrodku, ale tam nie podzielano mojego zdania. Nawet te sześć tygodni, które dziecko musi czekać w pogotowiu rodzinnym jest podobno nieistotne, bo dziecko jest malutkie i nic nie będzie pamiętało. Ja to widzę trochę inaczej, ale może nie mam racji, bo nie jestem ekspertem, jestem tylko matką.
Rolę ośrodków adopcyjnych wyobrażaliśmy sobie trochę inaczej, skoro potrafią dokładnie sprawdzać kandydatów na rodziców, organizować im szkolenia, powinni również bardziej interesować się rodzicami biologicznymi. Wiem, że są rodzice biologiczni, przed którymi należy wręcz chronić dzieci, ale nie wszyscy są tacy. I nie widzę przeszkód żeby ludzi oczekujących na dziecko z adopcji pytać czy nie chcą poznać rodziców biologicznych i zdecydować się ewentualnie na adopcję ze wskazaniem.
Wiem, że takie rozwiązanie dla przyszłych rodziców wiąże się pewnymi obawami i lekami, ale wierzę, że tacy by się znaleźli. Jeżeli ośrodki brałyby pod uwagę taką formę adopcji. Wiem, że to dobro dziecka było motywem naszej decyzji i to samo uczucie nie pozwoliłoby nam na jakąkolwiek ingerencję w jego nowej rodzinie.Wydaje się, że w działania ośrodków polegają na tym żeby przekonać rodziców biologicznych żeby zapomnieli o fakcie oddania dziecka do adopcji i że brak jakichkolwiek wiadomości o dziecku jest dla nich najlepszym rozwiązaniem. W takim przypadku ośrodek do niczego nie jest mi potrzebny, bo „porzucam” dziecko w szpitalu i zrzekam się praw. Z mojego punktu widzenia nie ma tu żadnej roli dla ośrodka. Odnoszę wrażenie, że my rodzice biologiczni zawracamy im tylko niepotrzebnie głowę, bo to, co dla nas robią to przekonują nas, że jesteśmy nieprzewidywalni i nie wiadomo jak się kiedyś zachowamy.
Chciałam oddać dziecko, znaleźć mu rodziców i móc dalej normalnie żyć. Liczyłam na pomoc instytucji do tego powołanych, ale nikt mi tej pomocy nie udzielił. Zostałam ze swoją niepewnością o los dziecka i ze świadomością, że je „porzuciłam”. Dlaczego rodzice adopcyjni mogą sobie wybierać dziecko( chłopiec lub dziewczynka, jasne włoski lub ciemne), a my nie możemy nawet zdecydować o tym czy dziecko ma się wychowywać w rodzinie katolickiej. W tej chwili nie będziemy nawet wiedzieć czy dziecko żyje a nie oto nam w tym wszystkim chodziło
napisał/a: ~gość 2006-12-17 20:11
od strony mamy adopcyjnej
--------------------------------------------------------------------------------

Po kilku latach nieskutecznego leczenia podjęliśmy decyzję o adopcji. zgłosiliśmy się do OA w .. na początku maja 2003 r.
Ekspresem zgromadziliśmy dokumenty, tydzień później mieliśmy odwiedzinki w domu i praktycznie zaczeliśmy spotkania indywidualne z częstotliwością - 2 w tygodniu.
2 czerwca przed 8.00 dostaliśmy telefon ze szpitala .., że właśnie urodziła się dziewczynka i matka jest zdecydowana ją zostawić w szpitalu. za namową lekarza ekspresem udaliśmy się do tego szpitala . Tam p. ordynator podała nam dowód osob. dziewczyny z prośbą o skserowanie, ponieważ chciała ona jeszcze w tym dniu opuścić szpital.
nie mieliśmy zielonego pojęcia jak do tej sprawy się zabrać. to wszystko tak szybko się działo.
wspomnę jeszcze, że wcześniej podczas spotkań w ośrodku pytaliśmy czy mogą pomóc przy zrzeczeniu blankietowym jeśli my wskażemy dziecko. Nasz OA wykluczył taką możliwość, przestrzegając nas i nastawiając, że takie działanie może być obarczone ryzykiem kontaktu z matką (perspektywa nachodzenia przez całe życie), a poza tym matka ma 6 tyg. na podjęcie ostatecznej decyzji. co za tym idzie - może się rozmyślić, a wtedy ból kontaktujących się z dzieckiem niedoszłych rodziców adopcyjnych .jest nie opisywalny. Szczerze mówiąc takie tłumaczenie wydawało się być jak najbardziej logiczne.
Dlatego też, póki nie byłam pewna, że będę mogła adoptować to dziecko nie widziałam go.
ale mój mąż tak. w dniu jej urodzin.
nie mieliśmy pojęcia co robić, o adopcji ze wskazaniem nic nie słyszeliśmy - jedyny pomysł jaki nam się nasunął to próbować dyskutować w OA .
Tak też zrobiliśmy. poinformowaliśmy ośrodek o narodzinach dziecka, o naszej chęci adopcji i ku naszemu olbrzymiemu zaskoczeniu dyrektor tegoż OA w drodze wyjątku zadeklarował pomoc,.ale cały czas uprzedzał, że matka ma 6 tygodni.
spakowaliśmy tegoż urzędnika do samochodu wraz z pracownikiem socjalnym i zawieźliśmy do szpitala by mogli porozmawiać z matką biologiczną.
oczywiście zadeklarowaliśmy wszelaką pomoc dla dziecka - do OA dostarczaliśmy pieluchy, mleko, ubranka, pokrywaliśmy koszty badań i szczepień, wizyt lekarza - na podstawie przedstawianych nam rachunków.
Wiedzieliśmy, że mała umieszczona jest w pogotowiu rodzinnym, że matka nie kontaktuje sie i pewnie nie zmieni zdania.
strasznie dłużył nam sie ten czas - 43 dni. w ich trakcie dokończyliśmy szkolenia w OA W …. ..,uzyskaliśmy kwalifikację ,przekazaliśmy dokumenty do OA w G …i kupiliśmy wszystkie niezbędne rzeczy potrzebne dziecku.
kiedy nastał ten magiczny dzień byłam cała w skowronkach, jakież było moje zaskoczenie kiedy p.dyrektor oznajmił, że matka nie zgłosiła się do sądu a oni nie mają prawa jej do niczego zmuszać i musimy czekać.
tydzień, dwa, trzy, cztery - zero ruchu ze strony matki czy OA. Paranoja! a dziecko niech czeka, jaka to różnica - miesiąc czy dwa.
postanowiliśmy działać.
znając dane matki - wysłaliśmy list z prośbą o kontakt - i nasz numer komórki.
Maria zadzwoniła, całą noc rozmawiałyśmy. ona badała nas a my ją. prosiłam ją by poszła do sądu jeśli chce naprawdę oddać małą. Poznałam całą historię jej życia a ona moją, nie widziałam jej na oczy, nie widziałam dziecka a czułam, że nas coś łączy. tego nie da się opisać.
te nasze telefoniczne rozmowy trwały jeszcze 2 dni. Maria kazała mi obiecać, że jak podpisze papiery to mała trafi na pewno do nas - przyrzekłam jej.
trzeba ty też wspomnieć, że nie miała żadnej pomocy od OA. nie wiedziała nawet gdzie jest mała.
19sierpnia o 11.00 dostałam sms: "Anna Maria - takie Waszej córce dałam imiona, przytul ją mocno".

Poinformowaliśmy OA, że matka podpisała dokumenty w sądzie, na pytania skąd o tym wiemy odpowiedzieliśmy ., że znamy parę osób w sądzie rodzinnym w ….
Ponieważ mąż akurat miał szkolenie w pracy sama pojechałam do ośrodka by wiedzieć jak mamy dalej postępować.
Dyrektor potwierdził, że faktycznie matka była w sądzie, teraz jako ośrodek muszą zwołać komisję by zakwalifikować rodzinę.
oczywiście zdumiona zapytałam dlaczego - na to usłyszałam odpowiedź, że taka jest procedura ale "jego głos jest decydujący - on jako dyrektor decyduje o doborze rodziny". w tych słowach zawarł całą prawdę, tyle, że ja go nie zrozumiałam. podziękowałam pięknie, myśląc, że mamy w nim wsparcie i powiedziałam, że zadzwonię koło 17.00 - wtedy miało zakończyć się to zebranie - by umówić się na pierwsze spotkanie z maleństwem.
tak też zrobiłam, jakież było moje zdziwienie gdy usłyszałam że jednak zostala wyznaczona inna rodzina, że pewne okoliczności przemówiły na korzyść innej pary.
i w tym momencie dotarło do mnie - zrozumiałam sens jego słów, zrozumiałam jak można wpłynąć na jego decyzję - całe moje jak najlepsze zdanie na temat tych ludzi, wiara w sens ich pracy szlak trafił.
ale ja szybko się nie poddaje. kontakt z prawnikiem - co można zrobić, dowiadujemy się o możliwości adopcjji ze wskazaniem, kontaktujemy się z Marią - obiecuje pomóc.
ale jest już 18.00 - sąd nieczynny. umawiamy się z Marią o 7.00 następnego dnia. o 7.30(tak otwierają OA) odbieramy nasze dokumenty i pędem z osrodka do innego miasta do Sądu.
Maria anuluje podpisane wcześniej zrzeczenie, piszemy wnioski o adopcje ze wskazaniem i składamy na dzienniku podawczym. następnie po konsultacji z sędziną (super babka) piszemy prośbę o tymczasową pieczę. to wszystko rozgrywa się bardzo szybko, zanim stworzyliśmy to drugie pismo podchodzi do nas sędzina i mówi, że mamy duże szczęście. gdybyśmy spóźnili sie 5 minut - byłoby po sprawie, bo wpłynął wniosek z OA a Maria przecież podpisała wcześniej blankiet.
5 minut. cud.
od razu dostaliśmy zgodę na preadopcję, łącznie z pismem wystosowanym do OA o przekazanie dziecka.
w trójkę udaliśmy się spowrotem do OA - jednak w ośrodku adopcyjnym usłyszeliśmy tylko, że jak zaczeliśmy załatwiać wszystko sami to napewno świetnie damy sobie radę bez ich udziału,
adres, gdzie przebywa Ania otrzymaliśmy dopiero w PCPR.
Jedziemy. ja szczęśliwa i jednocześnie pełna obawy, że Maria jak zobaczy Anię to zmieni zdanie. jednocześnie świadomość mojej nieopisanej radości że zaraz zobacze moja córkę, że zaraz będę mogla ją przytulić - a z drugiej strony świadomość tragedii i bólu Marii.
nigdy nie zapomnę tej chwili. i wiesz co, w pierwszym momencie patrzyłam na reakcję matki biologicznej - cholernie się jej bałam.
niestety to nie koniec - rodzina opiekująca się małą nie może nam jej oddać bez pisemnej zgody MOPS.
Powrotem, wyprawa do innego miasta do AO, kolejne biurokratyczne schody - MOPS nie wyda zgody bez odpowiedniego pisma z sądu. na wycieczkę do sądu w innym miescie brakuje czasu - telefon, nasza kochana sędzina wydaje wymagany papier i przesyła faksem. oryginał wysłany jest pocztą. Opornie ale w końcu dostajemy zgodę. wracamy po nasz Skarb,.
już w czwórkę odwozimy Marię do domu, przy okazji poznajemy rodzeństwo Ani ,
jeszcze trochę rozmawiamy i w drogę do domku.
I czekanie na sprawę adopcyjną - cholerny strach, chociaż wtedy już nikomu nie oddałabym mojej córki. zwiałabym z nią na koniec świata.
12 grudnia - Ania jest nasza!
na szczęście wszystko dobrze się skończyło, Maria miała jeszcze co prawda sprawę o porzucenie dziecka i pokrycie kosztów pobytu małej w pogotowiu - ale wszystko Sąd umorzył.
5 minut zadecydowało o losach tylu osób. Szczęście? Przeznaczenie?
teraz to nieistotne, sporo przeszliśmy ale dziękuję Bogu za to. Ból, cierpienie - ponoć z tego rodzą się największe miłości i przyjaźnie. i faktycznie tak jest.
Często słyszę, ale czy to, że mamy kontakt z matką biologiczną jest dobre dla Ani ? nie wiem, bo i skąd.
ale zadaje sobie pytanie czy "podwójna porcja macierzyńskiej miłości" może zaszkodzić? Ania nie ma w swoim życiu tego "Pustego" rozdziału. w każdej chwili gdy tylko poczuje potrzebę poznania swoich korzeni będzie miała tą możliwość.
dla mnie matki adopcyjnej to na pewno będzie trudne, ale tu nie chodzi o mnie, tu chodzi o dziecko. jestem po to by być i ją wspierać, moim zadaniem jest dawać jej poczucie, że jest potrzebna, ważna i kochana bo tylko wtedy wyrośnie na pewną siebie, szczęśliwą kobietę.
napisał/a: ~gość 2006-12-18 13:28
Jestesmy grupą kobiet ktore odddały dzieci do adopcji ,
znalazłyśmy im rodziny , wiemy że sa kochane i szcześliwe ,
pomagamy sobie i wspieramy sie nawzajem
odddajemy nasze dzieci w poszanowaniu naszych uczuc i ludzkiej godnosci -zgodnie z prawem , do adopcji ze wskazaniem
jesli nosisz się z zamiarem odddania dziecka i potrzebujesz wsparcia ,
skontaktuj sie z nami --my już przez to przeszłyśmy ..
kontakt kalina1@gazeta.pl
nr gg 6199174
napisał/a: ami1 2006-12-18 13:47
Przeczytałam te listy i z jednej strony bardzo sie wzruszyłam, z drugiej aż mi się ciśnienie podniosło czytając o tej całej biurokracji. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło.

Uważam, że adopcja to wspaniały pomysł. Jest tyle dzieci, które czekają na miłość i rodzinę. Podziwiam osoby, które decydują sie na ten krok. Wiem, że gdyby warunki pozwoliły to chciałabym adoptować dziecko z domu dziecka. I mój mąż również. Nie wiem, czy kiedyś się na to decydujemy, za wcześnie by o tym rozważać. Ale chciałabym pomóc dziecku, którego nie ma kto przytulić, którego nie ma kto pochwalić. I naprawdę podziwiam wszystkie osoby, które decydują się na ten krok.

Orka wasze podejście jest naprawdę wspaniałe.