Arystokracja

fot.ArtDecor24
Arystokracja - inaczej: możnowładztwo, magnaci lub możni. Wyższa warstwa w klasowym społeczeństwie, wyróżniająca się dziedzicznością tytułów i przywilejami.   Tworzyła zamkniętą „kastę” i niechętnie dopuszczała na salony tzw. parweniuszy. Pielęgnowała ceremoniał towarzyski, dużą wagę przywiązywała do etykiety. Terminem tym określano zarówno wyższe duchowieństwo jak i ludzi świeckich. W żadnym z utworów nie była jednak idealizowana ani ukazana w sposób pochlebny.
/ 21.07.2010 10:52
fot.ArtDecor24

Oświecenie

W okresie oświecenia arystokracja była ostro krytykowana za swą zachowawczą postawę wobec propozycji przemian społecznych.

Stanisław Staszic "Przestrogi dla Polski"

Stanisław Staszic w Przestrogach dla Polski stwierdzał: „Z samych panów zguba Polaków. (...) Kto na sejmikach uczy obywatela zdrady, podstępów, podłości, gwałtu? – Panowie. Kto niewinną szlachtę, najpoczciwiej i najszczerzej ojczyźnie życzącą, oszukuje, przekupuje i rozpaja? – Panowie. (...) Rozpustni, lekkomyślni, chciwi i marnotrawni, dumni i podli, dzielność praw zniszczywszy, na wszystkie namiętności wyuzdani panowie byli w Polsce”.

Romantyzm

Adam Mickiewicz "Dziady", "Pan Tadeusz"

Arystokrację przedstawił w III części Dziadów Adam Mickiewicz. W salonie warszawskim, przy stoliku, zebrała się stołeczna „śmietanka towarzyska”. W ocenie pisarza była to „lawa (...) zimna i twarda, sucha i plugawa”. Rozmawiano oczywiście po francusku, ponieważ był to jedyny język „godny” wyższych sfer. Towarzystwo krytykowało ostatni bal za złą organizację, bo po wyjeździe Nowosilcowa ze stolicy „nikt nie umie gustownie urządzać zabawy”. Arystokraci nie interesowali się sprawami narodu, żałowali, że w Warszawie nie ma dworu. To kosmopolici, którzy wiadomości o krajowych wydarzeniach czerpali z zagranicznych gazet. Nie chcieli nawet słuchać o prześladowaniach polskiej młodzieży, bo było to zbyt niebezpieczne.

Byli lojalni wobec zaborcy. W Panu Tadeuszu scharakteryzował Mickiewicz tę warstwę społeczną na przykładzie rodu Horeszków. Magnat Stolnik był to „pierwszy pan w powiecie, / Bogacz i familjant”. Słynął wśród szlachty z gościnności. Był też patriotą, popierał powstanie kościuszkowskie i Konstytucję 3 Maja, nawet zbierał szlachtę, „Aby konfederatom ciągnąć ku pomocy”. Stolnik miał jedyną córkę, Ewę, w której zakochał się Jacek Soplica. Często zapraszany na zamek przez Horeszkę i traktowany prawie jak domownik, młodzieniec powziął zamiar ożenienia się z ukochaną.

Dumny magnat jednak, udając, że nie zna jego zamiarów, zapytywał go z okrutną radością, co sądzi o wydaniu Ewy za starościca. Nawet „Chytry starzec, wnet wrzucił obojętne słowo /o procesach, sejmikach, łowach”. Kiedy na dwór napadli Moskale, zginął, zabity podstępnie przez zrozpaczonego Soplicę. „Tak zginął pan potężny, pobożny i prawy, / Który miał w domu krzesła, wstęgi i buławy, / Ojciec włościan, brat szlachty”. Hrabia był dalekim krewnym Stolnika. W opinii miejscowej szlachty uchodził za „odmieńca”, ponieważ „lubił widoki niezwykłe i nowe, / Zwał je romansowymi; mawiał, że ma głowę / Romansową; w istocie był wielkim dziwakiem”.

Mimo to „Szanowano go przecież, bo pan z prapradziadów, / Bogacz, dobry dla chłopów, ludzki dla sąsiadów, / Nawet dla Żydów”. Początkowo kosmopolita, gardzący nawet rodzimą przyrodą, pod wpływem wydarzeń zmienił się w gorącego patriotę i nawet wystawił pułk na swój koszt podczas kampanii napoleońskiej.

Zygmunt Krasiński "Nie-Boska komedia"

W Nie-Boskiej komedii Zygmunta Krasińskiego arystokracja była wrogiem rewolucjonistów, warstwą skazaną na zagładę. Leonard przepowiadał, że po rozgromieniu panów, „kto od żelaza nie padnie w boju, ten na gałęzi skona”. Także Pankracy był przekonany, że „oni stracili siły ciała w rozkoszach, siły rozumu w próżniactwie – jutro czy pojutrze legnąć muszą”. W konfrontacji Męża z przywódcą rewolucjonistów Hrabia Henryk stwierdził, że „położyłem siłę moją w Bogu, który ojcom moim panowanie nadał”. Pankracy jednak wskazywał mu przykłady demoralizacji szlachty: „starosta, baby strzelał po drzewach i Żydów piekł żywcem (...) Tamten (...) cudzołożył po domach przyjaciół, (...) tamta królów była nałożnicą. – Stąd wasze genealogie bez przerwy, bez plamy. (...) Głupstwo i niedola całego kraju – oto rozum i moc wasza”.

Hrabia jednak twierdził, że „Ani ty, ani żaden z twoich by nie żył, gdyby ich nie wykarmiła łaska, nie obroniła potęga ojców moich. – Oni wam wśród głodu rozdawali zboże, wśród zarazy stawiali szpitale – a kiedyście z trzody zwierząt wyrośli na niemowlęta, oni postawili wam świątynie i szkoły”. Zgromadzonej w zamku Świętej Trójcy szlachcie nie podobało się jednak to, że Mąż samozwańczo ogłosił się wodzem arystokracji. Zażądał także, by wszyscy przysięgli, że „chcecie bronić wiary i czci przodków waszych”. Arystokraci jednak pragnęli układów z rewolucjonistami – z tchórzostwa, braku wiary w zwycięstwo, honoru i godności.

Hrabia zapowiedział jednak, że wszyscy zginą razem z nim za winy ojców, którzy „gnębili i panowali” oraz z powodu własnego postępowania.

Zapytywał, dlaczego jeden spędził życie na graniu w karty i zagranicznych wojażach, inny „się podliłeś wyższym, gardziłeś niższymi” jedna z matek nie wychowywała dzieci na obrońców ojczyzny, „Aleś kochała Żydów, adwokatów”. Arystokraci jednak załamali się po pierwszych niepowodzeniach i wypowiedzieli wodzowi posłuszeństwo. W opinii Krasińskiego warstwa ta była skazana na zagładę, ponieważ jej dziejowa rola dobiegła końca i nadszedł czas zapłaty za popełnione zbrodnie.

Pozytywizm

Eliza Orzeszkowa "Nad Niemnem"

W pozytywizmie arystokrację przedstawiła Eliza Orzeszkowa w Nad Niemnem na przykładzie pani Andrzejowej Korczyńskiej, jej syna Zygmunta i Teofila Różyca oraz Darzeckich. Pani Andrzejowa urodziła się i przez całe życie mieszkała w pałacu w Osowcu, z wyjątkiem ośmiu lat, które spędziła u boku męża. Dzieliła przekonania i poglądy męża, była patriotką i demokratką, ale nie udawało jej się zbliżyć do ludu.

Nie wynikało to z pychy, „ale z zupełnej niezdolności do chwilowego choćby rozstania się z wykwintnymi formami”. Wchodziła wprawdzie do chłopskich chat, pełna dobrych chęci, ale „stawała tam ze wspaniałą postawą i podniesioną głową, jak bogini, która w progi śmiertelnych wstąpić raczyła, z pozoru dumna i pogardliwa, w głębi rozpaczliwie zmieszana”. Była jednak w tym także „duma nie tyle wysoko urodzonej i bogatej kobiety, ile istoty czującej, że sercem, myślą, smakiem wzniosła się ponad wszelką pospolitość”.

Po śmierci męża przestała chodzić na wieś, uznawszy, że „organizmy wyższe i niższe, istnienia poziome i wzniosłe pogodzić się z sobą nie mogą; że arystokracja ducha – polegająca na zamiłowaniu do tego, co czyste i piękne, jest i być ma prawo, i że ona to może stanowi całą rację bytu ludzkości”. Jej syn Zygmunt wychowywany był jak książątko, a celem życia pani Andrzejowej stało się, aby „syn jej był nad tłum wyższy, czystszy, doskonalszy”. Wmówiono mu talent malarski, więc stał się zarozumiały i arogancki. Matce marzyło się, że będzie kontynuatorem ideałów ojca, że „składać będzie ofiary geniuszu i pracy”. Tymczasem okazało się nie tylko, że jest wyjątkowym samolubem, nikogo nie kochającym, a ojczystą ziemią wręcz pogardzającym. Zaproponował matce sprzedać Osowiec i i wyjazd za granicę. „Spragniony jest ideałów i wyższych wrażeń, a otacza go sama pospolitość i monotonia”.

Zobacz też : Eliza Orzeszkowa - "Nad Niemnem"

Bolesław Prus "Lalka"

Reprezentantami tej warstwy w Lalce Bolesława Prusa byli: Tomasz Łęcki w córką Izabelą, baronostwo Krzeszowscy, młody Julian Ochocki, hrabina Zasławska, jej wnuk Kazimierz Starski, goście hrabiny Karolowej, wdowa Kazimiera Wąsowska oraz książę. Pan Łęcki „był to sześćdziesięciokilkoletni człowiek, niewysoki, pełnej tuszy, krwisty. (...) Miał siwe, rozumne oczy, postawę wyprostowaną, chodził ostro. Na ulicy ustępowano mu z drogi – a ludzie prości mówili: oto musi być pan z panów”. Jego ojciec posiadał ogromną fortunę, którą pan Tomasz odziedziczył. Jednak wydarzenia polityczne – powstanie styczniowe, reforma uwłaszczeniowa i carskie represje pochłonęły część majątku. Resztę roztrwonił na podróże po Europie i utrzymywanie stosunków towarzyskich na dworach francuskim, wiedeńskim i włoskim. Od paru lat Łęcki nie opuszczał już stolicy.

Jego salon był zaś ośrodkiem życia wyższych sfer do czasu rozejścia się pogłoski o jego bankructwie i braku posagu dla Izabeli. Pretendenci do jej ręki przestali bywać, z innymi pan Tomasz sam zerwał kontakty. Izabela odwiedzała jednak nadal hrabinę Karolową i parę przyjaciółek, co z kolei dało powody do przypuszczeń, że jednak Łęcki nie stracił wszystkiego. Wokół panny Izabeli ponownie zaczęli zbierać się wielbiciele, a na stoliku piętrzył się stos biletów wizytowych.

Łęccy jednak nadal gości nie przyjmowali, co jednak przyjęto bez oburzenia – rozeszła się bowiem wieść o licytacji ich kamienicy. Arystokracja nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Pan Tomasz natomiast jak gdyby nigdy nic codziennie spacerował po Alejach, grywał w wista w resursie, postawę miał nadal dumną, a twarz spokojną. Panna Izabela „była niepospolicie piękną kobietą. Wszystko w niej było oryginalne i doskonałe”.

Świat był dla niej „zaczarowanym ogrodem, napełnionym czarodziejskimi zamkami, a ona – boginią czy nimfą uwięzioną w formy cielesne”. Izabela od urodzenia bowiem „żyła w świecie pięknym i nie tylko nadludzkim, ale – nadnaturalnym. (...) Dla niej nie istniały pory roku, tylko wiekuista wiosna”, nie istniały pory dnia, różnice położeń geograficznych, nawet siła ciężkości, ponieważ podsuwano jej krzesło, podawano talerze, wożono itp. Egzystowała więc „wyższa nad ludzi, a nawet nad prawa natury”.

O istnieniu świata „zwyczajnego” wiedziała, ponieważ przyglądała mu się z okien karety czy mieszkania. Rozumiała, że mogą w nim żyć ludzie nieszczęśliwi, dlatego ubogim zawsze dawała kilka złotych. Uważała jednak, że widocznie popełnili jakiś ciężki grzech, skoro zmuszeni byli pracować – dla niej największym wysiłkiem było pociągnięcie za sznurek dzwonka albo wydanie rozkazu. Przekonana o wyższości arystokracji nad innymi warstwami społecznymi, była pewna, że na „wyżynach” można przebywać tylko z powodu urodzenia i majątku. Widziała jednak i to, że w jej świecie było bardzo dużo nieudanych mezaliansów. Przysłuchując się rozmowom młodych mężatek, „nabrała dużego wstrętu do małżeństwa i lekkiej wzgardy dla mężczyzn”.

Od osiemnastego roku życia zaczęła traktować ich chłodno i z dystansem. To spowodowało, że pretendenci do jej ręki stopniowo zaczęli się usuwać, wokół uczyniła się pustka. Przyzwyczaiła się więc do myśli, że z małżeństwem po prostu trzeba się pogodzić. Zdecydowała się wyjść więc za mąż, pod warunkiem jednak, że przyszły wybranek będzie się jej podobał, miał piękne nazwisko i duży majątek.

Przez kilka lat nikt taki jednak się jej nie trafił. Kiedy na dodatek rozeszła się fama o ruinie finansowej pana Tomasza, z konkurentów pozostał tylko baron i marszałek – obaj starzy. Decyzję co do wyboru jednego z nich odkładała jednak tak długo, że marszałek wyjechał na wieś a baron za granicę. Panna wiedziała wprawdzie, że każdy na zawołanie przyjedzie, ale nie było jej spieszno czynić z siebie ofiarę, choć nęciła chęć błyszczenia w salonach. Panna i jej konkurenci traktowali małżeństwo jak handlową transakcję, chłodno i bez jakichkolwiek uczuć.

Także Krzeszowscy połączyli się na tej zasadzie – on sprzedał swój tytuł mieszczance, za który ona zapłaciła swym majątkiem. Od roku prowadzili ze sobą wojnę, ponieważ baronowa nie chce mu dać rozwodu, a on z kolei nie chce zwrócić jej zarządu nad majątkiem, ona nie pozwala mu trzymać koni, on – kupić kamienicy Łęckich, w której mieszka Krzeszowska i gdzie zmarła jej córka. Stanisław Wokulski poznał u hrabiny Karolowej także innych przedstawicieli arystokracji.

Tomasz Łęcki zapowiedział, że spotka tu wielu znajomych i przekona się, że arystokracja nie jest tak straszna, jak mówią. Rozdrażniony Wokulski stwierdził, że w jego namiocie pod Plewną w Bułgarii bywali więksi panowie, więc nie ma pod tym względem żadnego kompleksu. Potem przywitał się bez uniżoności z bankierem, generałem. Jego ukazanie się w salonie stanowiło pewną sensację. Książę, który zasięgał opinii na jego temat, stwierdził, że Wokulski to człowiek uczciwy i rzetelny, na dodatek nieprzekupny.

W trzecim salonie zobaczył pięknie wystrojoną Izabelę, a u jej boku młodzieńca, którego widział obok niej przy grobach. Nie zdążył się z panną przywitać, gdyż hrabina pragnęła przedstawić go prezesowej Zasławskiej. Przedtem jednak zatrzymał go książę informujący, że projekty pana Stanisława wywołały popłoch wśród bawełnianych fabrykantów. Arystokrata zaproponował, by Wokulski zbliżył się „do naszej sfery, w której, wierz mi, są rozumy i szlachetne serca, ale – brak inicjatywy”.

„W swoim towarzystwie książę nosił tytuł zagorzałego patrioty, prawie szowinisty; poza towarzystwem cieszył się opinią jednego z najlepszych obywateli. Bardzo lubił mówić po polsku, a nawet treścią jego francuskich rozmów były interesa publiczne. Był arystokratą od włosów do nagniotków, duszą, sercem, krwią. Wierzył, że każde społeczeństwo składa się z dwu materiałów: zwyczajnego tłumu i klas wybranych”. Do tłumów odnosił się z życzliwością, interesował ich potrzebami, siebie uważał za Prometeusza, który ma honorowy obowiązek opiekować się maluczkimi. Ciągle martwił się o kraj i każdą swą wypowiedź kończył frazesem: „panowie, myślmy najpierw o tym, ażeby podźwignąć nasz nieszczęśliwy kraj”.

Książę chciał wykorzystać fakt, że do stolicy zjechało wielu bogaczy z prowincji, by zbliżyć Wokulskiego z ziemiaństwem. Wokulski zauważył, że „Jestem dorobkiewiczem, nie mam tytułu”. Arystokrata jednak podkreślił, że za to posiada on „Jeden tytuł: pracę, drugi: uczciwość, trzeci: zdolności, czwarty: energię... Tych tytułów nam potrzeba do odrodzenia kraju; to nam daj, a przyjmiemy cię jak... brata”.

Wstał z zamiarem wyjścia, ale zatrzymał go książę, zagadując o perspektywy rozwoju polskiej fabryki tanich tkanin. Wokulski wątpił jednak, by przedsięwzięcie się udało, ponieważ w Polsce trudno zmusić właścicieli fabryk czy młynów do wprowadzania innowacji technicznych.

Tymczasem w salonach plotkowano na jego temat, ponieważ prezesowa płakała po rozmowie z nim. Pewna dama stwierdziła, że wprawdzie ma „Maniery bardzo złe, ale cóż to za fizjonomia, jaka duma!... Szlachetnej rasy nie ukryje się nawet pod łachmanami”. Jakiś pan potwierdził, że „Ten Wokulski trochę sztywny, ale ma w sobie coś”. Kiedy pan Stanisław odszedł z hrabiną, książę, przyłączywszy się do pozostałych gości, przyznał, iż „Takiego jeszcze nie było między nami. Gdybyśmy dawniej zbliżyli się do nich, nasz nieszczęśliwy kraj wyglądałby inaczej”..

Wokulski wyszedł od hrabiny z Julianem Ochockim, kuzynem pana Tomasza, adwokatem. We dwóch poszli w stronę Łazienek. Julian powiedział, że jego matka to aż Łęcka, a ojciec tylko Ochocki i gdyby nie zubożenie pana Tomasza, pewnie nigdy by się do pokrewieństwa nie przyznawano. Przyznał, że Izabela to „bogini”, ale „Ja nie umiałbym siedzieć z nią cały dzień w salonie ani ona ze mną w laboratorium”.

Poinformował, że zajmuje się fizyką, chemią i technologią. Udało mu się trochę ulepszyć mikroskop, zbudować jakiś nowy stos elektryczny i lampę. Ma już dwadzieścia osiem lat i uważa, że te jego wynalazki są niewiele warte, że nie dokonał właściwie niczego. Marzy mu się zbudowanie machiny latającej, ale rodzina radzi mu, żeby się raczej ożenił z panną Belą, która by go z tych fantazji wyleczyła. Pewnie i poślubiłby ją, gdyby miał pewność, że już nic w nauce nie zrobi. Zupełnie inny był z kolei Starski.

Pan Julian powiedział, że siedzi w Zasławiu, martwiąc się, że nie dostanie po ciotecznej babce spadku. Prezesowa bowiem uważa, że lepiej oddać te pieniądze na podrzutków niż na ruletkę w Monte Carlo. Starski nie ma także szans na małżeństwo z Wąsowską. Przez kilka dni wydawało się, że do mariażu dojdzie, kiedy nagle stosunki między nimi się popsuły. Kazio do tej pory robił po świecie długi, trochę podróżował, ale głównie zajmował się bałamuceniem młodych mężatek.

Zobacz też : Hasła programowe pozytywizmu

Potem Wokulski poznał wdowę. Wąsowska zaprosiła go na konną przejażdżkę. Dama zapytywała, czy to przyjemność dorabiać się majątku i potem go wydawać. Ona sama przez pewien czas szastała pieniędzmi, ale nudy się nie wyzbyła. Zapytana o Starskiego, pani Kazimiera zauważyła, że wprawdzie kiedyś miała nawet zamiar wyjść za niego za mąż, ale szybko go rozszyfrowała. „Zawsze tak samo unika panien bez posagu, jest cynicznym z mężatkami i wzdychającym przy pannach, które mają wyjść za mąż”. Ochocki z kolei to „człowiek nie z tego świata, do którego ja należę sercem i duszą. (...) Wierzy w idealną miłość, z którą zamknąłby się w swoim laboratorium i był pewnym, że nigdy go nie zdradzi”.

W oczach szlachetnej i mądrej prezesowej z kolei Wokulski był człowiekiem godnym najwyższego uznania. On nie jest bowiem próżniakiem, jak Starski, marzycielem, jak książę, półgłówkiem, jak Krzeszowski, ale człowiekiem czynu. Na stwierdzenie Wokulskiego, że widocznie Julian nie lubi kobiet, ten odparł, że „od czasu, jak przekonałem się, ze wielkie damy nie różnią się od pokojówek, wolę pokojówki”, a poza tym „nie znam ani jednej kobiety, w której ciągłym towarzystwie nie zgłupiałbym w pół roku”.

Szuman przepowiadał bankructwo starego porządku, na dowód przytaczając dzieje rodziny Łęckich. Trwonili majątki dziad, ojciec i syn, dzięki Wokulskiemu ocalało trzydzieści tysięcy i piękna córka. Książę także potrafi tylko wzdychać nad nieszczęsnym krajem. Krzeszowski myśli tylko, jak od żony wyciągnąć pieniądze. Dalski żyje w ciągłej obawie, żeby młoda małżonka go nie zdradziła.

Maruszewicz nieustannie poluje na pożyczki. Starski siedzi przy umierającej babce, żeby jej podsunąć do podpisania korzystny dla siebie testament. Wokulski postanowił pewnego dnia zrezygnować z kierowania spółką handlową.Wszystkim tłumaczył, że jest zmęczony i chory, więc się nieodwołalnie wycofuje. Do pozostania nie namówił go nawet książę. Z własnego doświadczenia wiedział pan Stanisław bowiem, że jej drzwi są zamknięte przed kupcem czy przemysłowcem, a otworzyć je mogą tylko ogromne pieniądze.

Zdenerwowany książę przyznał, że arystokracja wprawdzie posiada duże wady czy popełnia grzechy, ale żadnego nie popełniono względem jego osoby. Odnoszono się przecież do niego z życzliwością i szacunkiem. Pan Stanisław sarkastycznie zauważył, ze większym szacunkiem cieszyli się panowie Niwiński, Szastalski czy Starski, który nie wiadomo skąd brał pieniądze, byle zagraniczny przybłęda z tytułem był przyjmowany w salonach, podczas gdy on musiał ciężko zdobywać ten przywilej. Książę z zawstydzeniem tłumaczył, że cała arystokracja nie może odpowiadać za występki jednostek.

Zdaniem Wokulskiego panowie jednak byli za to odpowiedzialni, ponieważ „owe jednostki wyrosły pośród was, a to, co książę nazywasz występkiem, jest tylko owocem waszych poglądów, waszej pogardy dla wszelkiej pracy i wszelkich obowiązków”. Warstwa ta stanowiła zamkniętą kastę, pełną snobizmu. Prus potraktował ją bardzo krytycznie. Za jedyne wartościowe jednostki uznał prezesową Zasławską i Ochockiego. To klasa, która się już historycznie przeżyła, zdemoralizowana i zdegenerowana, bez jakichkolwiek ideałów.

Zobacz też : Bolesław Prus - "Lalka"

Henryk Sienkiewicz "Potop"

W Potopie Henryka Sienkiewicza scharakteryzowana została magnateria. To warstwa, która jako pierwsza uznała Karola Gustawa za prawowitego polskiego króla i w większości zdradziła Jana Kazimierza. Pod Ujściem pierwszy kapitulacje podpisał Krzysztof Opaliński, wojewoda poznański, oddając całą Wielkopolskę pod szwedzkie panowanie. Najbardziej jednak chciwi zaszczytów i władzy byli hetman Janusz Radziwiłł i książę koniuszy Bogusław Radziwiłł. Magnat-kosmopolita wyjawił Andrzejowi Kmicicowi prawdziwe intencje Radziwiłłów. Nie mieli oni najmniejszej ochoty znowu stać się poddanymi jakiegoś króla elekcyjnego. Rzeczpospolita upada i nie ma już dla niej ratunku, ponieważ nie ma w świecie takiego kraju, gdzie opuszcza się dawnego pana, gdzie wszyscy są „bez czci, sławy, honoru, wstydu (...) nie może być inaczej, bo taki naród musi zginąć, musi pójść w pogardę i służbę do sąsiadów”. W tym kraju panuje zwyczaj, że umierającemu wyszarpuje się spod głowy poduszkę, żeby się dłużej nie męczył, „Ja i książę wojewoda wileński postanowiliśmy tę właśnie przysługę oddać Rzeczypospolitej”. Ich celem jest zdobycie Litwy i koronacja Janusza.

Kiedy Kmicic pojął, o co naprawdę magnatom chodziło, postanowił porwać Bogusława i zawieźć go do króla. Księciu koniuszemu udało się jednak uciec i nadal prowadzić fałszywą wobec Jana Kazimierza politykę. Kiedy zaś wybuchła wojna przeciw najeźdźcy, okazało się, że zdrajców czeka sromotna klęska. Książę Janusz zmarł opuszczony przez wszystkich, zhańbiony na wieki i poniżony. W końcowym etapie wojny Bogusława pokonał Kmicic i zdrajca miał stanąć przed trybunałem. Nie wszyscy jednak opuścili Jana Kazimierza. Kiedy ten wrócił do ojczyzny, witali go jako prawowitego władcę. Hetman wielki koronny Jerzy Lubomirski, który początkowo nie brał udziału w walkach, roztropnie się do nich włączył. Ci, którzy go znali, twierdzili, że „ambicja rozum w nim i miłość do ojczyzny przewyższa” i bardzo jest łasy na zaszczyty. „Był to mąż w sile wieku, postawy wspaniałej. (...) Wielka powaga, ale przy tym niesłychana pycha i próżność malowały się w tej twarzy”. Nie mógł znieść, jeżeli ktoś go przewyższał. Magnat jednak przywitał monarchę z wielką uniżonością.

Od początku natomiast nie zdradził ojczyzny i króla wojewoda wileński Paweł Sapieha, zagorzały wróg Radziwiłłów. Pod jego komendę przeszły wszystkie zbuntowane przeciw Szwedom chorągwie. Nie był on wprawdzie znakomitym wodzem, zdarzało mu się popełniać błędy, ale był patriotą. Wkrótce potem w Tyszowcu zostaje zawiązana konfederacja, do której wstępują wielcy panowie: wojewoda kijowski Czarniecki, książę Michał Radziwiłł, wojewoda wileński Paweł Sapieha, hetman wielki Rewera Potocki oraz hetman polny Lanckoroński i wielu innych panów, szlachty, urzędników ziemskich i wojskowych. Na stronę Polaków przechodzą też oddziały, które do tej pory walczyły po stronie Szwedów. Wojna całego narodu doprowadziła do klęski najeźdźcy. Sienkiewicz dobitnie potępił w utworze zdrajców, a wady innych arystokratów potraktował pobłażliwie.

Zobacz też : Henryk Sienkiewicz - "Potop"

Honoriusz Balzac "Ojciec Goriot"

Świat arystokracji został także skrytykowany w Ojcu Goriot Balzaca. Wobec nędznej Dzielnicy Łacińskiej, w której zamieszkał Eugeniusz de Rastignac, ekskluzywna Saint-Germain wydawała się rajem. Arystokracja i burżuazja zamieszkiwała przepyszne pałace o bogatym wystroju wewnętrznym, pełne służby. Bogaci ludzie oddawali się rozrywkom, posiadali piękne powozy i wierzchowce, nosili wyszukane stroje. Ale ten „Świat to śmietnik”. Pod blichtrem luksusu i dobrych manier, ściśle przestrzeganej etykiety kryły się fałsz, obłuda, brak prawdziwych uczuć i pustka wewnętrzna. Mistrzyniami w tym względzie były damy. „Jeśli mężowie nie mogą nastarczyć ich wściekłemu zbytkowi, sprzedają się. Jeśli nie umieją się sprzedać, wyprułyby wnętrzności własnej matce, aby w nich szukać środków do błyszczenia”. Dzielnica bogatych był to świat „bezecny i zły” (...) Ledwie się nam zdarzy nieszczęście, zawsze znajdzie się przyjaciel gotowy powiadomić o nim i obracać nam puginał w sercu, każąc podziwiać rękojeść”.

Każde wypowiedziane „zdanie, gest, spojrzenie, głos były historią charakteru i nawyków kasty”. Pod wyszukanymi strojami krył się egotyzm, „samolubstwo pod światową formą, drzewo pod lakierem”. Jedynymi tematami rozmów były aktualne romanse, głośne skandale i pieniądze. Dla ich zdobycia można było pozwolić sobie na wszystko, ponieważ „prawo i moralność bezsilne są wobec bogaczy”, majątek zaś to ostateczny i niepodważalny argument. Szczęśliwym zrządzeniem losu Eugeniusz był dalekim krewnym wicehrabiny de Beauseant i to ona wprowadziła go w świat arystokracji. Była w stolicy „jedną z władczyń mody, osobą, której dom słynął jako ozdoba Saint-Germain. Należała ona zresztą, przez swoje nazwisko i majątek, do szczytów arystokracji”.

Rastignac był pojętnym uczniem. Wicehrabina udzieliła mu pierwszej lekcji, jak wspiąć się na wyżyny: „Im zimniej będziesz obliczał, tym dalej zajdziesz. Uderzaj bez litości, będą się ciebie bali. Bierz mężczyzn i kobiety jedynie za konie pocztowe, choćby mieli paść na stacji; dojdziesz w ten sposób do celu. (...) będziesz niczym w tym świecie, jeśli nie znajdziesz kobiety, która by się tobą zajęła. Musi być młoda, bogata, wytworna”. Wskazała mu nawet odpowiednią osobę – baronową Delfinę de Nuncigen, która „będzie dla ciebie szyldem. Stań się człowiekiem, którego wybrała, kobiety będą szalały za tobą. (...) Będziesz miał powodzenie. W Paryżu powodzenie jest wszystkim, to klucz do władzy. (...) Posiądziesz wówczas wszystko, czego zapragniesz, będziesz u siebie wszędzie. Dowiesz się wtedy, co to jest świat: gromada dudków i hultajów”. Tu istniała jedynie gra pozorów, moralna ohyda, ale trudno było z tym środowiskiem zerwać – skazywało się wtedy na zapomnienie.

Dwudziestolecie międzywojenne

Stefan Żeromski "Przedwiośnie"

W okresie międzywojennym arystokrację przedstawił Żeromski w Przedwiośniu na dwóch przykładach – przedstawicielek możnych rosyjskich i polskiego ziemiaństwa. Książęca rodzina Szczerbatow-Mamajew, której Jadwiga Barykowa udzieliła schronienia, składała się ze starej matki i czterech dziewcząt. Były w czasie rewolucji nędzarkami, prześladowanymi z racji swego pochodzenia przez nową władzę. „Twarze ich były regularne i subtelne, a twarz matki zdradzała, pomimo łachmanów odzienia, jakąś wytworność i delikatność. Samo cierpienie było w tej twarzy odmienne, jak gdyby dobrze wychowane i arystokratyczne”. Uciekały z kraju, ponieważ skonfiskowano im majątki, a one same, więzione i poniżane, czuły się niczym zaszczute zwierzęta. Nie udało im się jednak odzyskać wolności. Śledzono je i w konsekwencji u Barykowej złapano. Ponownie dostały się do „srogiej turmy”.

Po powrocie do kraju Cezary Baryka wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej i uratował Hipolita Wielosławskiego. Między żołnierzami szeptano, że „to gruby pan z panów, srogi magnat, a kuzyn jakichś tam jeszcze bardziej pierońskich Wielosławskich”. Zaproszony w dowód wdzięczności do Nawłoci, Cezary miał okazję przyjrzeć się, jak żyło bogate ziemiaństwo. Na progu ogromnego pałacu poznał majestatyczną panią Wielosławską oraz innych domowników, między innymi Karolinę Szarłatowiczównę, której rodzina utraciła majątki na Ukrainie.

Z czasem zaczął uczestniczyć w rozrywkach możnych, rautach i balach, flirtować a nawet romansować z piękną Laurą Kościeniecką. Podobało mu się życie wolne od trosk i kłopotów dnia codziennego, wypełnionego przejażdżkami, spacerami, słuchaniem muzyki oraz nieustannym ucztowaniem. Żeromski skrytykował to środowisko, snując refleksje: „Kiedyż nadejdzie podły dzień, iż tenże Jędrek posiądzie odwagę i zdobędzie się na siłę, żeby jaśnie pana chwycić za gardło i bić w kufę względnie w mordę? Czy też Maciejunio da radę, czy potrafi wypchnąć jaśnie dziedziczkę za drzwi główne, właśnie w pazury motłochu? Czy potrafi wpuścić biedę okolicznych wsi, ażeby nareszcie zobaczyła, co tam jest, co się mieści w salonie, w środku tego starego dworu, bardziej niedostępnym i bardziej tajemniczym dla tłumu niż święty kościół w Nawłoci?”.

Zobacz też : Stefan Żeromski "Przedwiośnie"

Zofia Nałkowska "Granica"

Hrabiostwo Tczewscy, ukazani w Granicy Nałkowskiej trybem życia przypominali ziemiaństwo z Nawłoci. Właściciele Chozębnej oddzieleni byli od „reszty świata” nie tylko murami pałacu, ale także strzeżeni przez kamerdynera, gosposię i lokaja. W tej enklawie był „spokój i dopełnienie”. Nawet posiłki stawały się ceremoniałem, „wprowadzanym w spokojny krwiobieg rasowego organizmu”, przetwarzany „w wybredny stosunek do życia i jego spraw, w idealistyczny światopogląd powszechnej celowości i harmonii, w metafizyczne kryteria sądów moralnych”.

Tczewscy gościli angielskich dyplomatów, polskich ministrów. Hrabia polował z dwoma generałami, jeździł do sąsiadów na pokera, albo do stołecznego klubu. Hrabina odbywała konne przejażdżki, z córkami jeździła bryczką na spacery, nad morze, w góry albo za granicę. „Zupełnie ponadludzka odświętność tych spraw, ich idealna stratosferyczność miała tutaj urok romantyczny nieprawdopodobieństwa i całkowitej bezużyteczności. (...) Sama fikcja, sama najistotniejsza zbędność, puch i piana, obłoki ponad życiem, mgła powiewa nad rzeczywistością, nic”. To środowisko zakłamane i niemoralne – hrabia romansował z aktorkami, hrabinę posądzano o intymny związek z księdzem Czerlonem. Patriotyzm był tu na pokaz, pozbawiony głębszych treści, wykorzystywany dla celów prywatnych.

Stanisław Ignacy Witkiewicz "Szewcy"

Księżna Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka-Podberezka była reprezentantką arystokracji przedstawioną w Szewcach Witkiewicza. Była to dwudziestosiedmioletnia „bardzo piękna szatynka, niezwykle miła i ponętna”. Czeladnik mówił o niej, że to „sadystka z twarzą aniołka, ta moralna brewilierka – niby markiza de Brinvilieres” Swego lokaja Ferdusienkę traktowała jak psa, a wielbiciela, prokuratora Roberta Scurvy’ego świadomie drażniła swą perwersją, celowo w jego obecności całując się i pieszcząc z szewskimi czeladnikami.

Twierdziła, że bycie arystokratką to „rola” bardzo niewdzięczna, więc miała ochotę odpocząć sobie „za wszystkie męki moje i moich przodków”. Dopiero, kiedy prokurator został dyktatorem – zaczęła się nim interesować. Scurvy chciał pokazać jej swoją wyższość, więc autorytatywnie zauważył, że „Arystokracja się przeżyła: to nie ludzie – to widma! Za długo nosiła na sobie ludzkość te widmowe wszy”. Po kolejnym przewrocie do jej nóg łasił się nie tylko dawny prokurator, ale także Gnębon Puczymorda. Księżną jednak niewiele to wszystko obchodzi. Twierdzi, że „Jako prawdziwej arystokratki niczym mnie speszyć nie można – to nasza wspaniała właściwość”. Przebrana za rajskiego ptaka, żąda, by postawiono ją na podwyższeniu, ponieważ „Nie mogę żyć bez piedestału!”. Zamknięta w klatce, mogła już tylko „świergolić i skrzeczeć”.

Zobacz też : Stanisław Ignacy Witkiewicz - biografia, utwory wybrane

Redakcja poleca

REKLAMA