Armaty z emerytury

Armaty z emerytury
Powrót Joni Mitchell, czyli jak kawa pobudza do działania w sztuce.
/ 13.11.2007 12:17
Armaty z emerytury
Firma Hear Music, która wystartowała jako przybudówka kawowej sieci Starbucks, jest wydawniczym domem emeryta. Tylko bez obrazy, bo to dom wyjątkowy.

Do tej pory zasłynął wydaniem ostatniego albumu w dorobku Raya Charlesa i ściągnięciem pod swoje skrzydła Paula McCartneya. I tę dobrą passę kontynuuje, bo bossom Hear udało się namówić na powrót z muzycznej emerytury (oficjalnie ogłoszonej pięć lat temu, niejako w proteście przeciw plastikowej muzyce rządzonej przez komercyjny rynek) kanadyjską legendę Joni Mitchell. Jej nowy album poznać trzeba, mimo że w pewnym sensie przehandlowuje tu kawowym globalistom ideały pokolenia lat 60. I nawet mimo tego, że Mitchell odgrzewa swój hit sprzed lat "Big Yellow Taxi", a na otwarcie zestawu 10 utworów funduje instrumentalny kawałek pościelowego smooth jazzu na fortepian (Mitchell) i saksofon (Bob Sheppard).

Dalszych minusów jednak próżno tu szukać – artystka hipnotyzuje lekką i pozbawioną natręctwa aurą, potrafi nowoczesne połączyć ze staroświeckim, pisząc minimalistycznie i oryginalnie, bez żadnego wysiłku śpiewając, tworząc muzykę w sposób naturalny jak kiedyś. W żaden sposób też nie odnosi się do tego, że jest matką chrzestną i guru nowego folkowego pokolenia w Ameryce. Choć przecież twórczy gniew tej 63-latki sprowokowało dokładnie to samo co gniew jej dwudziestoletnich naśladowców – wojna z terroryzmem, zabawy w patriotów, machanie sztandarem. Takie nagrania jak ponura ballada "Bad Dreams", staroświecko-nowoczesne "Hana", przypominające nieco twórczość Laurie Anderson, meandrujące tytułowe "Shine" i adaptacja wiersza "If" Rudyarda Kiplinga na finał nie mają w sobie nic, ale to nic z kawy a la fast food i zostawiają słuchacza w zamyśleniu, działają zarazem jak dobry koncert, ciekawa rozmowa i mądra książka.


Joni Mitchell, "Shine", Hear Music, 46’56”, 58 zł

Redakcja poleca

REKLAMA