Przepis na Europę: Nie boję się nowych wyzwań

Teresa Mokrzysz
Jest „polską królową kawy” i jedną z najbardziej znanych kobiet interesu. Teresa Mokrysz, właścicielka firmy Mokate, to nowoczesna bizneswoman, która dbając o firmę i ukochane Podbeskidzie, sięgnęła po dotacje z Funduszy Europejskich.
/ 08.06.2019 20:48
Teresa Mokrzysz

Teresa Mokrysz pracę zaczyna od wizyty w jednej ze swoich trzech firm produkcyjnych: w Żorach, gdzie wytwarza się głównie kawy, w Ustroniu (herbaty) lub w czeskich Voticach, też specjalizujących się w kawach oraz wyrobach cukierniczych. Tak dużym przedsiębiorstwem łatwiej zarządzać zza biurka, ale pani Teresa wie, że pod czujnym okiem szefowej wszystko działa lepiej. Ci, którzy widzą ją po raz pierwszy, nie kryją zaskoczenia.

Spodziewają się żelaznej prezes o chłodnym spojrzeniu i analitycznym umyśle, a spotykają zgrabną, niezwykle ciepłą blondynkę, która ciężką pracą i konsekwencją w działaniu zbudowała imperium – dziewięć przedsiębiorstw rozsianych na terenie Polski, Słowacji, na Ukrainie, Węgrzech i w Czechach. Bizneswoman, sięgającą po dotacje z Funduszy Europejskich. Nie po to jednak, by inwestować w firmę, lecz w ochronę środowiska.

Pomyślałam, teraz moja kolej na biznes
Silny charakter pani Teresa odziedziczyła po babci, góralce ze Śląska Cieszyńskiego, która rządziła całym ich domem. To ona wpoiła wnuczce szacunek do pracy i wiedzy. – Twardo trzymała się tradycyjnych zasad. Mawiała, że powinnam stale nad sobą pracować – opowiada pani Teresa.

Konsekwencji w działaniu nauczył ją sport. Od najmłodszych lat uprawiała biegi narciarskie. – Biegłam na nich w odwiedziny do koleżanki i do szkoły – wspomina. – Z czasem zapragnęłam sprawdzić samą siebie w rywalizacji i zaczęłam trenować.

Jako podlotek trenowała w okręgowym klubie i zdobywała nagrody – najcenniejsza to komplet nart biegowych.
– Z czasów zawodniczej kariery pozostało mi coś jeszcze. Nazwałabym to hartem ducha. Nie zniechęcam się porażkami i nie boję się wyzwań.

Pierwszą trudną decyzję podjęła, mając 14 lat. Opuściła rodzinną Istebną i przeprowadziła się do Cieszyna, aby zamieszkać w internacie przy liceum. W czasie nauki w liceum poznała przyszłego męża, o pięć lat starszego Kazimierza. Ich pierwsze randki odbywały się pod czujnym okiem dyrektorki internatu i nie trwały dłużej niż półgodzinny spacer wokół budynku. Trudności tylko jednak utrwaliły uczucie, zamiast je zniszczyć. Teresa miała 18 lat, gdy wyszła za mąż. – Już wtedy ufałam sobie i wierzyłam w swoje racje.

Oboje z mężem zdali na Akademię Ekonomiczną w Katowicach. Studiowali zaocznie, pracowali i z pomocą teściowej wychowywali dzieci
– Sylwię i Adama.

Po studiach pani Teresa trafiła do Urzędu Miejskiego w Ustroniu. Traf chciał, że właśnie wtedy w samolocie do Londynu, którym leciała odwiedzić rodzinę, poznała Polkę, przedstawicielkę holenderskiej firmy produkującej śmietankę w proszku do kawy. Padła propozycja, żeby Teresa rozprowadzała ich produkt na terenie Polski. W Holandii czekał już tir z 30 tonami towaru. Wymieniły się numerami telefonów, a po powrocie do Polski pani Teresa zastała w domu paczkę z kilogramem śmietanki na próbę i umową do podpisania. Po miesiącu, gdy załatwiła wszystkie formalności, powiedziała mężowi, że chce zaryzykować. Potrzebowała pieniędzy, mąż prowadził wtedy rodzinną firmę rzemieślniczą – produkował i sprzedawał słone paluszki, ale nie miał takich funduszy. Pożyczyli jej je dopiero teściowie. 10 tys. dolarów starczyło zaledwie na wykupienie jednej trzeciej zawartości tira. – Bałam się, ale czułam, że powinnam zaryzykować – tłumaczy swoją decyzję pani Teresa. I nie myliła się, bo śmietanka od razu podbiła rynek.

Początkująca bizneswoman postanowiła więc spróbować jeszcze raz i sprowadziła cappuccino w proszku, ale ono zalegało półki. – Musieliśmy wydać ogromne pieniądze na reklamę, żeby pokazać klientom, co to jest i jak się to pije. Egzystencja firmy wisiała na włosku, bo nie było wiadomo, czy reklama zadziała. Przez wiele dni czułam ciężar podjętego ryzyka. I nie chodziło tylko o pieniądze, ale i ambicję, przecież to był mój debiut na rynku!

Wytrzymała, podobnie jak mąż, który wspólnie z nią co wieczór oglądał w telewizji spot, a rano biegł do zakładu sprawdzać, czy przyjechali odbiorcy. Przez kilka tygodni trwała wojna nerwów, nim pojawili się pierwsi kontrahenci. Potem brakło dla nich miejsca w pobliskich hotelach, bo zakład nie nadążał z produkcją. – To pierwsze napięcie i emocje najbardziej utrwaliły się w mojej pamięci, mimo że nakłady na kolejne przedsięwzięcia były stokrotnie większe – wspomina pani Teresa. Firmę nazwała Mokate, wierna rodzinnej tradycji zachowała w nazwie nazwisko i imiona małżonka, i swoje: MOkrysz – KAzimierz – TEresa. Nie dosięgnął jej kryzys gospodarczy. Gdy inni zwalniali pracowników, ona ich zatrudniała, bo ruszyła z eksportem do Maroka, Dubaju, RPA czy Włoch.

W Mokate oprócz męża pani Teresy pracują też córka i syn. Oboje od najmłodszych lat dorabiali sobie do kieszonkowego, pracując przy produkcji i w biurze. – Uczyli się racjonalnego podejścia do pieniądza, a także szacunku do naszych pracowników – mówi pani Teresa. Teraz Sylwia zajmuje się herbatami w zakładzie w Ustroniu, a Adam kieruje eksportem i rozwojem półproduktów w Żorach. – Ale nadal oboje ze swoimi sprawami przychodzą do mnie – uśmiecha się.

Dbam o region i ludzi, bo to mój świat
Swoje życie, podobnie jak przedsiębiorstwo, związała z Podbeskidziem. – Tutaj nigdy nie było łatwo o pracę – opowiada. – Chciałam to zmienić, tworząc duże, nowoczesne zakłady. Niemal wszystkie zarobione pieniądze przeznaczamy na ich rozbudowę i modernizację, ale mam też świadomość, że te tereny to nie tylko miejsca pracy. Wspieramy też w naszej małej ojczyźnie kulturę i szkolnictwo – mówi. Równie ważna jest dla nich ochrona środowiska. Stąd inwestycje, na które firma Mokate pozyskała w tym roku dotacje z funduszy unijnych. Większa część z ponad 700 tys. zł dotacji zostanie przeznaczona na budowę ekologicznej instalacji w istniejącej już oczyszczalni ścieków, która pozwoli na mineralizację odpadów. Do tej pory zakład musiał płacić za pozbycie się ich, teraz przekształci swoje odpady w proszek, który potem może być dodany np. do kostki brukowej. Drugą inwestycją jest ograniczenie energochłonności procesu produkcyjnego, czyli odzyskanie ciepła, które powstaje podczas produkcji i ulatnia się do atmosfery. Teraz będzie z powrotem wykorzystane w firmie, np. przy podgrzewaniu. Wszystkie łącznie będą kosztowały blisko4 mln zł, ale jak twierdzi pani prezes, każde z tych przedsięwzięć jest krokiem milowym na rzecz ochrony tak bliskiego im Beskidu Śląskiego. Dlatego firma Mokate z pewnością jeszcze nie raz sięgnie po dotacje z Funduszy Europejskich.

Anna Grzelczak / Przyjaciółka




Cykl "Przepis na Europę" powstał w ramach konkursu organizowanego przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, współfinansowanego ze środków Unii Europejskiej w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna