„Życie naszej rodziny toczyło się pod dyktando ojca. Chodziliśmy na smyczy, byle tylko był zadowolony”

smutna dziewczyna fot. Getty Images, Oliver Rossi
„Najbardziej dokuczały mi nieustanne nieobecności ojca. Nie chodziło tylko o to, że wyjeżdżał na rozgrywki. W wakacje, gdy my mieliśmy czas na relaks, on spędzał dni na treningach wyjazdowych”.
/ 05.02.2025 07:15
smutna dziewczyna fot. Getty Images, Oliver Rossi

Mój ojciec zdobył rozpoznawalność w lokalnej społeczności dzięki swoim umiejętnościom piłkarskim. Z kolei moja matka zapowiadała się obiecująco w gimnastyce. Niestety, kontuzja kolana przekreśliła jej szanse na zawodową karierę. Mimo to nie przestała kochać gimnastyki artystycznej i postanowiła szkolić innych w tej dyscyplinie. Bardzo chciała, żeby właśnie moja starsza siostra Milena odniosła znaczące sukcesy pod jej okiem.

Rodzice kochali sport

Rzeczywistość okazała się jednak inna – Milena nie zrobiła wielkiej kariery w tym sporcie. Dość szybko okazało się, że brakuje jej predyspozycji do gimnastyki. Podobnie jak mi, chociaż w moim przypadku rodzice łatwiej zaakceptowali brak sportowych ambicjiNigdy nie byłam fanką aktywności sportowej. Nie ciągnęło mnie do żadnych ćwiczeń, a oglądanie meczów z ojcem na stadionie było dla mnie prawdziwą męczarnią... Nie robiłam tego złośliwie czy na przekór bliskim.

Z perspektywy czasu widzę, że mój brak zapału do sportu wynikał głównie z tego, jak wyglądało nasze życie, a właściwie czego w nim brakowało... Owszem, mama po urazie miała wreszcie trochę oddechu i przestała poświęcać każdą chwilę na treningi gimnastyczne, ale tata wciąż żył wyłącznie futbolem i swoją sportową drogą. To wszystko odbijało się na naszej rodzinie. Co prawda nie grał w reprezentacji kraju, jednak radził sobie całkiem dobrze na boisku.

Z powodu transferów piłkarskich mojego ojca musieliśmy się często przeprowadzać. Zawsze było mi smutno, gdy żegnałam się z koleżankami. Najbardziej utkwiło mi w pamięci, jak krótko po tym, gdy tata skończył 30 lat, przyszedł do domu i powiedział:

– Niedługo finalizuję kontrakt. Całkiem dobrze płacą. Przeprowadzamy się.

Moja matka odpowiedziała jedynie zmęczonym westchnieniem, nie dodając nic więcej. Była już przyzwyczajona do częstych zmian miejsca zamieszkania związanych z pracą ojca. Dopiero co udało mi się zaprzyjaźnić z kilkoma koleżankami w szkole, a teraz przychodzi mi się z nimi rozstawać.

– Wiem, że to dla ciebie ciężkie. Widzisz, małżeństwo polega na wzajemnym dawaniu sobie oparcia. Sama kiedyś zrozumiesz, że takie wybory bywają naprawdę skomplikowane – tłumaczyła mi mama ze zrozumieniem.

Zaczęłam nienawidzić zawód ojca

Wiedziałam dokładnie, co czuje, bo sama widziałam, jak przeprowadzka wpłynęła na jej samopoczucie. Najbardziej bolało ją to, że musiała zrezygnować z trenowania młodych, uzdolnionych dziewczyn w gimnastyce. To chyba właśnie wtedy zaczęłam naprawdę nie przepadać za sportem. Tata rzadko spędzał z nami weekendy w domu. Jeszcze pół biedy, kiedy jego zespół grał u siebie – wtedy traciliśmy go tylko na jeden dzień, w sobotę lub niedzielę. Ale nawet jak był wolny następnego dnia, to i tak lądowaliśmy... na stadionie. Zawsze tłumaczył nam, że „musi obserwować grę innych drużyn”.

Najbardziej dokuczały mi nieustanne nieobecności ojca. Nie chodziło tylko o to, że wyjeżdżał na rozgrywki. W wakacje, gdy my mieliśmy czas na relaks, on spędzał dni na treningach wyjazdowych. Zimą, kiedy my odpoczywaliśmy w domu, on pracował nad swoją kondycją. Święta też rzadko spędzał z nami – albo grał w jakimś meczu, albo był na zgrupowaniu z drużyną. Strasznie mnie to wszystko złościło. Moja siostra Milena jakoś lepiej to znosiła – mama potrafiła jej wytłumaczyć, że to dla taty naprawdę ważne. Dla mnie jednak jego ciągła nieobecność w domu była nie do zniesienia.

Na lekcjach w piątej klasie postanowiłam coś ważnego. Pomyślałam wtedy: „Jak założę własną rodzinę, wszystko będzie wyglądało całkiem inaczej”. Po maturze moje życie przyspieszyło – przeniosłam się do nowej miejscowości, gdzie zaczęłam studiować pedagogikę. Okres studiów to naprawdę wyjątkowy czas, pełen nieoczekiwanych momentów, szampańskiej zabawy i poznawania ciekawych osób. Pewnego dnia Kasia, z którą dzieliłam pokój w akademiku, zapytała mnie znienacka:

– Słuchaj, może pójdziemy dziś wieczorem popatrzeć na jakiś mecz? Co sądzisz?

Możecie sobie wyobrazić, jak zareagowałam. Od razu zaczęłam jej wyjaśniać, że mam już po dziurki w nosie wszelkiej aktywności i sportu. Zaproponowałam jej, że chętnie się z nią wybiorę do teatru, na film albo nawet gdzieś coś zjeść, tylko błagam – żadnych meczów. Kasia odpowiedziała na to wybuchem śmiechu.

– Przestań marudzić, przecież nie każę ci wychodzić na boisko. AWF–owcy zaprosili nas podobno na fajny mecz kosza. Pójdziemy, rzucimy okiem, a jak nam się nie spodoba, to przecież nikt nas tam nie będzie trzymał na siłę – przekonywała mnie.

Wpadłam mu w oko

Mecz okazał się naprawdę interesujący, przegraliśmy zaledwie kilkoma punktami, a ja sama, co mnie zaskoczyło, wytrzymałam na trybunach do końcowego gwizdka. Po zakończeniu rozgrywki zostaliśmy jeszcze pod stadionem na krótką rozmowę ze znajomymi. Nagle jeden z chłopaków z AWF–u znieruchomiał.

– Zobaczcie, kto się zbliża! – krzyknął z przejęciem.

Koledzy szybko ruszyli w stronę nadchodzącego człowieka, by go pozdrowić. Okazało się, że to jeden z najlepszych zawodników reprezentujących naszą drużynę w koszykówce.

– Hej, jestem Andrzej – przedstawił się z promiennym uśmiechem, wyciągając rękę w moją stronę.

Zauważyłam go od razu – wysoki facet z ciemną czupryną prezentował się naprawdę nieźle. Grupa studentów z AWF–u zaproponowała mu, żeby wpadł z nimi do małej kafejki obok sali, gdzie ćwiczyli. Andrzej zgodził się bez wahania. Poszliśmy tam wszyscy razem. Było widać, jak bardzo koledzy podziwiają swojego idola.

Podobno spotkanie przy kawie z Andrzejem przypominało wygranie fortuny w totka. Ale ja wcale nie słuchałam, o czym inni gadają. Zamiast tego nie mogłam oderwać wzroku od jego cudownych oczu w kolorze czekolady. Chyba zauważył moje zainteresowanie, bo powoli przestał rozmawiać o sporcie. Zaczął wypytywać, jak nam się studiuje i co sądzimy o mieście – sam dopiero co się tu sprowadził. Co jakiś czas zerkał na mnie ukradkiem, a ja za każdym razem czułam miłe mrowienie. Czas mijał nam błyskawicznie...

– Muszę już lecieć. Z rana mam trening, ale najpierw potrzebuję przejrzeć wszystkie klipy z dzisiejszego meczu. Chociaż graliśmy całkiem nieźle, to jednak przegraliśmy. Na pewno szkoleniowiec nie przepuści nam żadnej pomyłki – powiedział.

Okazało się, że mieszkanie Andrzeja znajduje się całkiem blisko akademików, w których mieszkamy. Zaoferował, że podwiezie mnie i Kasię do domu. Moja przyjaciółka jednak odmówiła – wyjaśniła, że umówiła się na piwko ze znajomymi z AWF–u. Kiedy się żegnaliśmy, puściła do mnie oko. Wpadliśmy do sportowego samochodu Andrzeja i już po 15 minutach dotarliśmy pod akademik.

– Dawno nie spotkałem kogoś, z kim tak świetnie mi się rozmawia. Co powiesz na kolejne spotkanie? – zapytał Andrzej.

Przepadłam na amen

Kompletnie się w nim zakochałam i przestało mieć dla mnie znaczenie to, że jest sportowcem. Wszystko inne przestało się liczyć. Myślałam tylko o tym, żeby znowu zaproponował mi spotkanie.

– Oczywiście, napiszę do ciebie już jutro – odpowiedziałam.

Na pożegnanie dostałam od niego delikatnego buziaka w policzek. Zaczęliśmy spotykać się coraz częściej. Spędzaliśmy razem czas w restauracjach, oglądaliśmy filmy, chodziliśmy na spektakle, a u niego w domu jadłam pyszne, romantyczne posiłki. W końcu przyszła ta szczególna noc... a potem następna. I pomyśleć, że dałam się nawet namówić na... mecz piłki nożnej! Tak, tak – nie przesłyszeliście się! Do dziś nie wiem, kiedy właściwie zgodziłam się pójść zobaczyć kolejny występ zespołu Andrzeja.

Kompletnie się w nim zatraciłam, zapominając o obietnicy danej sobie w czasach liceum. Minęło kilka tygodni i dopiero podczas urodzin mamy przypomniałam sobie o tym. W dniu imprezy pojawiłam się wcześnie rano w domu rodzinnym. Przyjechałam z zamiarem pomocy w przygotowaniach, bo tęskniłam za rodziną – dawno się nie spotykaliśmy. Ale gdy weszłam do środka, zobaczyłam, że wszystko jest już gotowe, a posiłek czeka na biesiadników.

Mama nagle oznajmiła:

– Dziś musimy zjeść wcześniej niż zazwyczaj, bo tata wyjeżdża wieczorem.

– Gdzie się wybiera? – spytałam kompletnie zdziwiona.

– Na taki obóz sportowy. Nie mówiłam ci? Będzie tam pracował jako trener – wyjaśniła spokojnie.

W tym momencie miałam już naprawdę dośćKolejny raz rodzinne spotkanie przejdzie nam koło nosa. A wszystko przez co? Oczywiście przez futbol – albo jakiś turniej, albo treningi z zespołem, albo obóz... Myślałam, że kiedy ojciec przestanie grać zawodowo, wreszcie wyrwie się z tego piłkarskiego świata. Ale gdzie tam – przerzucił się na trenowanie i dalej wszystko kręci się wokół boiska.

– Skarbie, musisz zrozumieć, że to dla twojego ojca bardzo ważne – te słowa mamy zabrzmiały dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem.

Nie chciałam takiego życia

Wiedziałam o tym wszystkim, ale ta sytuacja kompletnie popsuła rodzinne spotkanie. Rano spakowałam się i ruszyłam z powrotem na uczelnię, do swojego pokoju w akademiku. Nie mogłam się skupić na niczym innym, jak tylko na spotkaniu z Andrzejem. Jeszcze podczas jazdy zadzwoniłam do niego.

– Za jakieś dwie godziny będę na miejscu – powiedziałam, planując zrobić mu niespodziankę.

– Problem w tym, że właśnie się pakuję i wsiadam do autokaru. Jutro mamy mecz, więc cała drużyna wyjeżdża – odpowiedział Andrzej.

Dowiedziawszy się, że za moment wyjeżdża na ligowe rozgrywki i nie zobaczymy się przez kilka dni, zrobiło mi się naprawdę przykro. Znowu ten sport wchodzi mi w paradę i psuje plany! Od razu wróciły do mnie obrazy z lat dziecięcych, kiedy to ciągle brakowało mi wspólnego czasu z rodziną, bo wszystko kręciło się wokół treningów i zawodów. Pamiętam, jak obiecywałam sobie wtedy, że nie dopuszczę do tego, by sport zepsuł moje własne życie rodzinne. Postanowiłam, że gdy tylko Andrzej wróci, musimy na spokojnie porozmawiać o tej sytuacji.

– Kochanie, powiem ci wprost: musimy się zdecydować: albo jesteśmy razem na poważnie, albo się rozstajemy – wyłożyłam kawę na ławę.

Przedstawiłam mu bez owijania w bawełnę, co skłoniło mnie do podjęcia tej stanowczej decyzji. Andrzej spokojnie wysłuchał wszystkiego, pozwalając mi się wygadać do końca.

– Koszykówka wypełnia ogromną część mojego życia. To dla mnie coś więcej niż tylko sport. A ty znaczysz dla mnie coraz więcej z każdym dniem. Nie mogę jednak zrezygnować z czegoś tak fundamentalnego. Temu sportowi oddałem całe swoje dotychczasowe życie i dzięki niemu mogę teraz żyć na dobrym poziomie. To nie tylko pasja, ale też mój zawód. Póki ciało pozwala, zamierzam dalej grać i się doskonalić. Jednocześnie bardzo mi zależy na wspólnej przyszłości z tobą i założeniu rodziny... – powiedział.

Doszło do mnie, że nie powinnam stawiać Andrzejowi ultimatum między mną a jego sportową pasją. Chociaż faktycznie marzę o perfekcyjnym domu, gdzie wszystko chodzi jak w zegarku i panuje wspaniała harmonia. Postanowiłam spróbować raz jeszcze, bo bardzo mi na nim zależy. Nadal się widujemy. Zastanawiam się tylko, czy kiedyś uda mi się namówić go na takie życie rodzinne, jakie pamiętam z własnego domu. A może da się jakoś połączyć szczęśliwą rodzinę z wielką miłością do sportu?

Magda, 24 lata

Czytaj także:
„Moja przybrana rodzina chciała wygryźć mnie ze spadku. Mam takie same prawa i będę walczyć o swoje”
„Teściowa to apodyktyczna jędzą. Chciała, żebym tańczyła tak, jak mi zagra, lecz tym razem to ja poprowadzę to tango”
„Według rodziców powinnam siedzieć w domu i rodzić dziecko za dzieckiem. Nie rozumieją, że chcę pożyć i zwiedzać świat”

Redakcja poleca

REKLAMA