„List od kochanki męża zakończył moje małżeństwo. Ten drań miał z nią dziecko, a nie przyznał się do żony i dwóch córek”

List od kochanki męża fot. Adobe Stock
„Mieszkam od 20 lat w Berlinie. Trzy lata temu, w pracy, poznałam miłego mężczyznę. Mieszkał w Niemczech sam, a w Polsce regularnie odwiedzał swoją matkę, chorą na zaawansowaną demencję. Szybko się do siebie zbliżyliśmy, sympatia przerodziła się w miłość, po półtora roku urodziła nam się córeczka”.
/ 22.02.2022 13:50
List od kochanki męża fot. Adobe Stock

Ależ kochanie, nic się nie stanie, jak raz z dziewczynkami polecicie same – stwierdził mój mąż. Nie mogłam z siebie wydobyć słowa, a on spokojnie kontynuował: – Zobacz, jest piękny sierpień, Zosia i Zuzia po obozach, do szkoły zostało jeszcze trochę czasu. Jaki jest sens, żebyście siedziały w domu?

– Powinniśmy jechać razem – przemówiłam w końcu. – Nie lubię jeździć sama. Nigdy tego nie lubiłam. Zresztą kiedyś, gdy nie było nas stać na wspólne wyjazdy, miało to jakieś uzasadnienie. Ale teraz?
– Wszystko rozumiem – Maciej był wyjątkowo łagodny i tak bardzo mu zależało, żebyśmy poleciały bez niego… – Ale naprawdę nie dam rady się teraz wyrwać. Przyjeżdża prezes ze Stanów, może znowu uda mi się zabłysnąć, potem wiesz, podwyżka, awans, prestiż.

Usłyszałam jego śmiech w słuchawce. Zbyt perlisty.
– Nie potrzeba nam więcej pieniędzy – odparłam cicho.
– Wiem, kochanie, wiem, ale ja naprawdę nie mogę teraz wyjechać.

Zapadła cisza. Powiedział swoje, a ja właściwie nie miałam nic więcej do dodania. I wcale nie chodziło o ten jeden wyjazd, na który miałam pojechać sama z dziećmi. Po prostu wiedziałam, że kłamie. Żaden prezes do jego firmy nie przyjeżdża, bo nie ma w tym czasie żadnych ważnych spotkań ani strategicznych narad. Ot, okres wakacyjny, jak wszędzie.

Dlatego milczałam. Mój zasób argumentów został wyczerpany.
– To co, kochanie? – ponaglił mnie. – Polecicie same, a jesienią to sobie zrekompensujemy.
– Okej. Zrób przelew, wszystko załatwię.
– Super, a teraz muszę lecieć, w weekend jeszcze wszystko dokładnie omówimy. Buziaki!

Koniec kontaktu. I koniec naszego małżeństwa

Zupełnie nie wiedziałam, co dalej. Od trzech dni właściwie tylko spałam, jadłam, oporządzałam dzieci i dom, piłam, spałam, jadłam…
Trzy dni temu dostałam list. Nie zapowiadał żadnej katastrofy. Zaczynał się od słów „Szanowna Pani”. Potem był już tylko zjazd do piekła.

Prowadził podwójne życie - dwie żony, dwie rodziny...

Mój mąż pracował od 6 lat w Berlinie. Awans, rozwój, większe pieniądze, wypłaty w euro. W stolicy Niemiec spędzał czas od poniedziałku do piątku, do nas wracał na weekendy. Zajmowałam się dziećmi, domem, czekałam na niego co piątek zniecierpliwiona i stęskniona. On też, gdy przyjeżdżał, zdawał się być spragniony czułości, rodziny. Wszystko układało się dobrze. Nie miałam żadnych podejrzeń… Kobieca intuicja, przeczucie czegoś złego? Nie w moim przypadku. Ufałam mu całkowicie.

List był spokojny i wyważony. Żadnych obelg, żadnej histerii, żadnej nienawiści. Pisała do mnie kobieta, miała na imię Klaudia, i była chyba równie zdruzgotana jak ja w tej chwili.

„Mieszkam od 20 lat w Berlinie. Trzy lata temu, w pracy, poznałam miłego mężczyznę. Mieszkał w Niemczech sam, a w Polsce regularnie odwiedzał swoją matkę, chorą na zaawansowaną demencję. Szybko się do siebie zbliżyliśmy, sympatia przerodziła się w miłość, po półtora roku urodziła nam się córeczka.

Nie nalegałam na ślub, miałam złe doświadczenia, poza tym Maciej był taki odpowiedzialny, czuły, dobry, że nie potrzebowałam do szczęścia żadnego papierka. Nie zabierał mnie w weekendy do Polski, bo mówił, że demencja to straszna choroba i nie widzi potrzeby, by mnie narażać na przykre doświadczenia, zaś jego matka i tak nie zarejestrowałaby mojej obecności. Nie upierałam się, rozumiałam jego obiekcje, w głębi serca nawet go podziwiałam, że jest taki dzielny i pełen poświęcenia.

Pewnego popołudnia odwiedziła nas moja dawna koleżanka, jeszcze z czasów, gdy mieszkałam w Polsce, w Poznaniu. Czas na rozmowach mijał szybko i miło, mimo to zauważyłam, że moja przyjaciółka przygląda się Maciejowi nieco zbyt często i dziwnie natarczywie. Pomyślałam, że może jej się spodobał.

Po dwóch dniach od swojej wizyty przyjaciółka zadzwoniła, żeby podzielić się swoim odkryciem.
– Klaudia, wybacz, musiałam ci to powiedzieć. Może panikuję, długo się zastanawiałam, czy w ogóle mówić ci cokolwiek, ale mam złe przeczucie… – w tym momencie poczułam ciarki na całym ciele.
– Więc mów.
– Ja tego twojego Macieja znam z widzenia… Bo albo facet ma brata bliźniaka, albo sobowtóra, albo to jednak on regularnie co sobotę robi zakupy w tym samym centrum handlowym co ja. W Poznaniu – nerwowy śmiech w słuchawce. – Tylko po co, skoro mieszka z tobą w Berlinie? Przecież to głupie.
– Oczywiście, że głupie. I niemożliwe – odparłam.

Od tamtej rozmowy minął miesiąc. Nie zapomniałam o sprawie, bo nie dawała mi spokoju. Musiałam się upewnić i dlatego przeprowadziłam śledztwo. Dotarłam do starych dokumentów, akt w pracy, innego numeru telefonu i odkryłam panią, Julio. Oraz wasze córki: Zuzannę i Zofię. Nasza ma na imię Żaneta. Nie powiedziałam Maciejowi, że wiem. Nie ma pojęcia, co zrobię, ale uznałam, że ma pani prawo wiedzieć. Zrobi pani z tą wiedzą, co uzna za słuszne. Z uszanowaniem, Klaudia.

PS. Przepraszam, naprawdę nie wiedziałam o pani istnieniu”.

Koniec listu. Koniec mojego życia.

Teraz znam już prawdę, tylko co mam z nią zrobić?

Mijała czwarta doba, odkąd w kółko czytałam ten list. Stało się jasne, czemu Maciej wysyłał mnie i nasze córeczki same na wakacje. Pewnie Klaudia w ramach testu zażądała, żeby został z nimi na cały weekend, więc musiał kombinować. Biedaczek…

Obok telefonu leżała wizytówka z numerem adwokata. Podobno najlepszego speca od rozwodów. Chociaż strasznie się boję, choć potwornie boli, wiem, że nie mam innego wyjścia. Mój świat właśnie runął. Coś, co wydawało się niepodważalną prawdą, pewnikiem, po prostu nie istniało. Czy miało znaczenie, kto zawinił bardziej?

Zawsze uważałam, że za rozpad związku odpowiadają dwie osoby. Być może życie na odległość nie było dobrym rozwiązaniem akurat dla nas. Ale romans to jedno, a druga rodzina to zupełnie co innego. Tego się nie da wybaczyć ani zrozumieć. Kompletnie nie znałam człowieka, którego kochałam tyle lat. Czułam wszechogarniającą pustkę. I to była jego wina!

Co teraz? Wyjście jest tylko jedno. Gdzieś z tyłu głowy majaczyły mi sylwetki moich dziewczynek, ale… cóż, one też będą musiały być silne.
Wybrałam numer z wizytówki.
– Kancelaria adwokacka, w czym mogę pomóc? – usłyszałam.
– Chciałabym się rozwieść. Jak najszybciej.

Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.

Czytaj także:„W wieku 16 lat oddałam córkę do adopcji. Teraz uratowałam życie wnuczce, która była ciężko chora”„Mój narzeczony pochodził z majętnej rodziny z koneksjami, a ja nie śmierdziałam groszem. To nie mogło się uda攄W wieku 45 lat zostanę po raz drugi mamą i po raz pierwszy babcią. Nie planowałam tego, ale tak w życiu bywa”

Redakcja poleca

REKLAMA