„Rok temu mąż zginął w wypadku, zostałam z małą córką i jego długami. Ukojenie znalazłam w ramionach kolegi z liceum”

Kobieta z długami fot. Adobe Stock
„Spostrzegłam na poręczy schodów werandy kopertę z wbitym w nią dużym kuchennym nożem. Wzdrygnęłam się, bo wyglądało to trochę strasznie, jak z jakiegoś gangsterskiego filmu. Przemogłam się, wyrwałam nóż, otworzyłam list. Czułam, jak robi mi się gorąco, gdy czytałam nabazgrane jakby w pośpiechu słowa, że mam się wynosić z powrotem do miasta, bo mnie albo Haneczkę spotka coś złego”.
/ 07.02.2022 15:25
Kobieta z długami fot. Adobe Stock

Drzwi banku zamknęły się za mną, przystanęłam na schodach. W głowie miałam pustkę, a właściwie galopującą karuzelę. Przed chwilą dyrektor banku odmówił mi pomocy – konsolidacji moich zadłużeń i rozłożenia ich na takie raty, jakie byłabym w stanie spłacać. A przecież te wszystkie kredyty nie ja zaciągałam, tylko Waldek, mój mąż. To on uparł się na kupno apartamentu i drogiego samochodu, choć ja byłam temu przeciwna. Ale wtedy świata poza nim nie widziałam, więc uległam jak zawsze. Zresztą, skąd mogłam wiedzieć, że jego firma upadnie, a on sam zacznie pić?

Rodzice przestrzegali mnie przed tym człowiekiem…

Nie chciałam słuchać. Wciąż wierzyłam, że Waldek się jakoś pozbiera, że wyjdziemy na prostą. Jednak prawie rok temu mąż po pijanemu wpadł pod ciężarówkę, przechodząc ulicę w niedozwolonym miejscu. Zmarł, nie odzyskawszy przytomności. A ja zostałam sama – z pięcioletnią córeczką, sądowymi nakazami płatniczymi i długami. Znalazłam się na dnie. Było oczywiste, że mieszkanie i samochód zabierze bank.

Stałam już chwilę na tych schodach, gdy nagle dotarło do mnie, że ktoś do mnie coś mówi. Uniosłam głowę: kilka stopni wyżej stał wysoki, potężny mężczyzna i wyraźnie się do mnie uśmiechał. Czyżby znajomy?
– No jasne. Wiedziałem, że to ty, Magda. Nic się nie zmieniłaś.– doszły mnie jego słowa. – Ale tak szybko wyszłaś z banku, że nie zdążyłem do ciebie podejść.

Minęła dłuższa chwila, zanim zorientowałam się, że to mój dawny kolega z liceum, Mariusz. Po maturze nasze drogi się rozeszły. On wyjechał na studia weterynaryjne. Ja skończyłam pomaturalną szkołę księgowości, potem pojawił się Waldek, pobraliśmy się, urodziła się Haneczka. Opowiedziałam mu o tym wszystkim chwilę potem, gdy usiedliśmy w kawiarni.
– A ty co porabiasz? – spytałam. – Masz tę swoją wymarzoną lecznicę?
– Skądże! – roześmiał się. – Zajmuję się krowami, świnkami i wszystkim, co mają w obejściu gospodarze. Marzenia nie zawsze się spełniają – rozłożył ręce.
– Wiem coś o tym – skinęłam głową.
– Ja marzyłam o cichym rodzinnym szczęściu, a wyszło… – machnęłam ręką. – Lada dzień zabiorą mi nawet mieszkanie. Wrócę chyba do rodziców ze względu na małą. Ale wiesz, ojciec znowu powie: „A nie mówiłem?” – westchnęłam. Przez chwilę milczeliśmy, a potem Mariusz spojrzał na mnie uważnie.
– A nie zamieszkałabyś na wsi? – Myślałam, że sobie ze mnie żartuje, ale on najwyraźniej mówił całkiem poważnie. – Nic cię tu nie trzyma, a u nas w gminie dostałabyś pracę, potrzebują księgowej. I dom można tanio wynająć – stwierdził. – Twoja mała miałaby tam jak w raju. Tylko musiałabyś się szybko zdecydować, bo ta praca jest od zaraz.

To, co mówił Mariusz, brzmiało całkiem rozsądnie

Rzeczywiście, gdyby czekała tam na mnie pewna praca i gotowe mieszkanie, to dlaczego nie spróbować? W ciągu niecałego miesiąca udało mi się uporządkować i pozamykać wszystkie swoje sprawy.

Mariusz wiele mi pomógł, zorganizował przeprowadzkę. Drewniany domek na wysokiej podmurówce, z malwami przy płocie wydawał mi się jak z jakiejś reklamy. Z tylu rozciągał się ogród, a dalej łąka, która dochodziła do rzeczki o piaszczystym brzegu. Panował tu spokój, powietrze pachniało sianem, brzęczały pszczoły. Wydało mi się, że znalazłam się nagle w zupełnie innym świecie, bezpiecznym i spokojnym.

Haneczce też się to miejsce spodobało. Z radością w sercu patrzyłam, jak położyła się na łące i patrzyła na płynące obłoki. Ja również poczułam się tu zupełnie inaczej niż w mieście. Zaczęła we mnie kiełkować wiara, że jakoś wszystko mi się poukłada, że będzie dobrze

Pierwszego dnia wieczorem przyjechał Mariusz z dwoma wielkimi koszami. Towarzyszyła mu ładna, młoda dziewczyna z szopą rudych loków na głowie.
– Przywiozłem wam trochę jedzenia, bo pewnie nic nie zdążyłaś kupić – rzucił z uśmiechem. – A to jest Marta, córka moich sąsiadów. Pomoże ci się zagospodarować, może też się zająć Haneczką.
– Normalnie to ja zaocznie studiuję, ale teraz mam wakacje – powiedziała dziewczyna. – Chętnie pani pomogę.
– Będę kogoś potrzebować do opieki nad córką – odparłam, trochę zaskoczona. – Ale nie mogę wiele zapłacić…
– Tym się zupełnie nie przejmuj – przerwał mi Mariusz. – Ja się z Martą sam rozliczę, mamy swoje układy...

Spojrzałam na jej twarz, podchwyciłam jej rozjaśniony wzrok, którym wodziła za moim przyjacielem. Tak mogła patrzeć tylko zakochana kobieta. Trochę mnie to wszystko zdziwiło, bo nie sądziłam, że Mariusz, sporo od niej starszy, mógł się zaangażować w taki związek. No, ale co to mnie obchodzi? Nie moja sprawa...

Początki nowego życia nie były łatwe

Na wsi panowały zupełnie inne zwyczaje niż w dużym mieście. Ludzie, którzy tu mieszkali, też byli inni. Wiedziałam, że wszyscy uważnie mnie obserwują, bo wcale się z tym nie kryli. Nieraz w drodze do sklepu czułam na sobie ich ciekawskie spojrzenia. Byłam samotną kobietą z dzieckiem, przyjechałam tu nagle i zajęłam dobrą posadę w gminie, na którą niejeden miał chrapkę. No i przyjaźniłam się z ich miejscowym panem doktorem, przystojnym i też jak dotąd samotnym. I na którego niejedna kobieta w wiosce patrzyła z podziwem.

Nie przyjęli mnie we wsi z otwartymi ramionami… W pracy też nie. Odnosili się do mnie niechętnie, z wyższością. Pewnego dnia przypadkiem usłyszałam, co mówią o mnie koleżanki z biura.
– Moja szwagierka miała obiecany ten etat – mówiła pani Ela. – A ta przybłęda z miasta przyjechała na gotowe…
– Niezła z niej d… musi być, tak za nic by się tu nie przyjęła – odparła pani Zosia.
– Podobno kochanka doktorka. On ją tu przecież przywiózł – zaśmiała się drwiąco Ela. – Ta jej mała podobna do niego jak dwie krople wody. To nie przypadek.
Cofnęłam się na korytarz. Nie chciałam, żeby wiedziały, że słyszałam, jak o mnie mówią. Było mi bardzo przykro, że tak mnie na wstępie osądziły…

Gdy Mariusz wpadł na chwilę, przywożąc nam trochę owoców i warzyw, powiedziałam mu o podsłuchanej rozmowie.
– Pogadają i przestaną – zbagatelizował sprawę. – Nie masz się czym przejmować.
– Dobrze ci mówić – westchnęłam.
– Ale ja tam pracuję, między nimi. Źle mi z tym, że mają o mnie takie zdanie – głos mi się załamał. – I że nikt mnie nie lubi.
– Ja cię lubię, Magdusiu. – roześmiał się Mariusz i nieoczekiwanie mnie objął i mocno przytulił. – Z wszystkich mieszkańców naszej wioski ciebie lubię najbardziej, więc głowa do góry, dziewczyno…

Wciąż trzymał mnie mocno w ramionach, a ja nie zrobiłam niczego, żeby się z nich wyswobodzić. W tym momencie do kuchni weszła Marta. Zdążyłam dostrzec jej złe spojrzenie, nim opuściła wzrok.
– Myślałam, że już poszłaś do domu – rzuciłam, szybko wyswobadzając się z uścisku Mariusza.
– Rysowałyśmy na werandzie z Haneczką – odparła, nie patrząc na mnie. – Już miałam wyjść, ale skoro pan doktor przyjechał, to może zabiorę się z nim... – spojrzała na niego niepewnie.
Po sposobie, w jaki Mariusz się odezwał, poznałam, że nie za bardzo był zadowolony z takiego obrotu sprawy.
– Mam tu jeszcze coś do zrobienia – popatrzył niechętnie na dziewczynę.
– Nie, nie, spokojnie, możecie jechać – zaoponowałam szybko. – Poradzę sobie ze wszystkim sama, naprawdę – wyładowałam zawartość wszystkich koszy na stół. – Już i tak zabrałam ci tyle czasu.
– Skoro tak, to zaraz pojedziemy – odparł Mariusz, choć bez entuzjazmu.
Zauważyłam, że Marta bardzo się ucieszyła na moje słowa, za to on chyba nawet tego nie zauważył.

Nazajutrz, wychodząc w pośpiechu do pracy, bo moja pomocnica trochę się tego dnia spóźniła, spostrzegłam na poręczy schodów werandy kopertę z wbitym w nią dużym kuchennym nożem. Wzdrygnęłam się, bo wyglądało to trochę strasznie, jak z jakiegoś gangsterskiego filmu. Przemogłam się jednak, wyrwałam nóż, otworzyłam list. Czułam, jak robi mi się gorąco, gdy czytałam nabazgrane jakby w pośpiechu słowa, że mam się wynosić z powrotem do miasta, bo mnie albo Haneczkę spotka coś złego.

Nogi się pode mną ugięły…

Nie zważając, że jestem spóźniona, przysiadłam na schodkach przed domem i jeszcze raz przeczytałam anonim. Nieoczekiwanie w drzwiach werandy stanęła Marta.
– Co się stało? – popatrzyła na mnie z niepokojem. – Źle się pani czuje?
– Nie, wszystko w porządku – potrząsnęłam głową; nie chciałam, żeby się wystraszyła. – Nie widziałaś, jak szłaś, żeby tu się ktoś kręcił koło domu?
– Nie szłam drogą, tylko przez ogrody, weszłam tamtym wejściem – odparła, wskazując furtkę, za którą była już tylko łąka. – Ale nikogo nie zauważyłam.
– Muszę teraz jechać, a ty pilnuj dobrze Haneczki. Nie spuszczaj jej z oczu – powiedziałam szybko, po czym z niepokojem w sercu pognałam do pracy.

Kiedy wreszcie nadeszła odpowiednia godzina, zadzwoniłam do Mariusza, prosząc, aby przyjechał po mnie do biura. To był koszmarny dzień. Zbliżał się koniec miesiąca, miałam sporo pracy, ale w ogóle nie mogłam się skupić. Wciąż myślałam o tym, co się dzieje w domu i czy moja córka jest bezpieczna. Telefonowałam co godzinę. Na szczęście Marta spokojnie odpowiadała, że wszystko jest w porządku. Widziałam ironiczne spojrzenia swoich współpracowniczek. A wsiadając po pracy do samochodu Mariusza, niemal czułam na plecach ich wzrok. Przyszło mi do głowy, że może to któraś z nich napisała ten wstrętny anonim. Może ta cała Ela? Zajęłam przecież miejsce, na które czekał ktoś z jej bliskich…

– Co się dzieje, Magda? – Mariusz popatrzył na mnie uważnie, gdy zapinałam pasy. – Wyglądasz na roztrzęsioną.
– Po prostu nie wiem, czy dobrze zrobiłam, przenosząc się tutaj... – odparłam i rozkleiłam się jak mała dziewczynka. Z płaczem opowiedziałam przyjacielowi o przybitym do poręczy liście.
– To tylko czyjś głupi kawał, nie przejmuj się tak – starał się mnie uspokoić, twarz miał jednak poważną. – Ludzie zawsze są mocni tylko w gębie.
– Ale przecież nikomu nie zrobiłam nic złego, a traktują mnie gorzej od psa! – płakałam dalej. – Nie będę miała życia w tej wsi, sam zobaczysz…

Wiedziałam, że stało się coś złego, zanim jeszcze wjechaliśmy na podwórko. Przed domem czekała Marta z dziwną miną. Szybko rzuciłam wzrokiem na zaimprowizowaną piaskownicę, na szczęście Haneczka spokojnie się tam bawiła.
– To leżało na parapecie... – dziewczyna podała mi jakieś zdjęcie. To była moja fotka zrobiona już tutaj, opalałam się w ogrodzie na leżaku. Twarz miałam przekreśloną czarnym pisakiem, a na odwrocie widniał nagryzmolony stek wyzwisk i znowu słowa, żebym się wynosiła jak najdalej stąd i zostawiła tutejszych facetów w spokoju.
– Jakich facetów? Przecież ja tu nikogo nie znam. – potrząsnęłam głową. – Do pracy i do sklepu tylko chodzę, a tak to w domu siedzę z dzieckiem…
– Ktoś przegiął i to porządnie – Mariusz popatrzył ostro na Martę. – Nikogo nie widziałaś, żeby się kto tu kręcił? Chyba duch tego nie podłożył, co?
– Nikt nie wchodził przez furtkę, ale byłyśmy z małą nad rzeką, a potem na spacerze, to może wtedy – wzruszyła ramionami. – Nie mam oczu dookoła głowy – dodała obrażonym tonem.
– Trochę grzeczniej, Marta – warknął.
– Przepraszam, nie chciałam – odparła natychmiast skruszona. – Mogę się dzisiaj zabrać z panem z powrotem?

Ale Mariusz nie zamierzał jeszcze wracać. Musieliśmy porozmawiać. Ociągając się, dziewczyna otworzyła furtkę i wyszła. Zawołałam za nią, żeby jutro była trochę wcześniej, ale nie odpowiedziała.
– Chyba się obraziła – westchnęłam. – Niepotrzebnie byłeś dla niej taki niemiły. To w końcu nie jej wina, że ktoś mnie prześladuje. Jeszcze gotowa nie przyjść jutro wcale i co wtedy zrobię z Haneczką?
– Przyjdzie, nie martw się – machnął ręką. – Mówiłem ci, że mamy swoje układy, ale czasem ona za bardzo się narzuca.

Ledwie się powstrzymałam, by nie powiedzieć, że widocznie ma jakiś powód, lecz się nie odezwałam, dość mi było własnych kłopotów. Widziałam, że Mariusza też zmartwiła ta fotka. Obiecał, że popyta po wsi. Mówił też coś o zgłoszeniu na policję, ale przecież tutejszym posterunkiem rządził mąż tej szwagierki Eli, której ja zabrałam etat. A byłam niemal pewna, że za tym wszystkim stoi ona. Tylko jak to udowodnić?

W nocy nie mogłam zasnąć, wciąż nachodziły mnie złe myśli. Zdecydowałam się, że jeżeli znowu coś takiego się wydarzy, zastanowię się poważnie nad powrotem do rodziców. Nie ma sensu ryzykować zdrowia, może życia dziecka.

Następne dni były jednak spokojne, a w sobotę Mariusz zabrał nas nad rzekę na piknik. Na chwilę zapomniałam wtedy o wszystkich swoich kłopotach. Leżałam sobie w słońcu i obserwowałam, jak Haneczka dokazuje z Mariuszem w wodzie. Wreszcie było przyjemnie i spokojnie, czułam się bezpiecznie.

Nagle na mój leżak padł cień. Przestraszyłam się: obok stali dwaj mężczyźni z plecakami. Wyglądali na włóczęgów.
– Chcieliśmy tylko uprzejmie zapytać, czy nie moglibyśmy rozbić tu gdzieś namiotu na kilka dni – powiedział grzecznie jeden z nich. – Chcieliśmy trochę powędkować nocą, a to jest dobre miejsce…
– No nie wiem... – potrząsnęłam głową. – Ja panów nie znam – obrzuciłam wzrokiem ich dość niechlujne ubrania, zarośnięte twarze i znoszone buty.
– Możemy pokazać dowody osobiste – drugi z nich wyciągnął zza kamizelki portfel. – Nasi kumple tu co rok przyjeżdżali. Mówili, że dobrze rybka bierze…

Spojrzałam pytająco na Mariusza, który wyszedł z Haneczką z wody. Uspokoił mnie, że rzeczywiście co rok ktoś tu przyjeżdżał wędkować, więc się zgodziłam. Pod wieczór, gdy zmęczeni, ale zadowoleni wracaliśmy do domu, z wdzięcznością ucałowałam Mariusza w policzek, dziękując mu za ten dzień. Objął mnie, mówiąc, że jeszcze będzie wiele takich… Gdy żegnał się na podwórku, przytrzymał mnie dłużej w uścisku.
– Gdybyś tylko mi pozwoliła, zostałbym… – dotknął lekko ustami mojej szyi. Natychmiast zesztywniałam. Pomyślałam, że tak samo pewnie mówił do Marty, przecież nieraz widziałam jej zakochane spojrzenie. I chociaż bardzo go lubiłam, nie byłam wiejską dziewczyną, skłonną przybiec na każde skinienie pana doktora.
– Daj spokój, Mariusz – wysunęłam się z jego uścisku i pchnęłam lekko w stronę samochodu. – Jedź już, późno się zrobiło.
– Poczekam cierpliwie – uśmiechnął się. – Aż się w końcu doczekam…

Tej nocy wreszcie mogłam spokojnie zasnąć. Przede mną była niedziela, nie musiałam oglądać w biurze kwaśnej miny pani Eli i jej ironicznych spojrzeń. Rankiem obudziłam się we wspaniałym nastroju, szeroko otworzyłam okno, z uśmiechem popatrzyłam na ogród. I… zamarłam z przerażenia. W piaskownicy Haneczki ktoś usypał kopczyk z piasku, zatknął weń patyk, do którego przymocował ulubionego misia córki. To wszystko wyglądało naprawdę makabrycznie, jak jakiś indiański grób.

Biegnąc na podwórko, wystukałam numer Mariusza na komórce. Przyjechał w ciągu piętnastu minut. Obejmując mnie mocno, długo przyglądał się kopczykowi.
– Powinniśmy wezwać policję – powiedział. – Ale zaraz się rozniesie… Urwał, bo w tej samej chwili na podwórku pojawił się jeden z wędkarzy. Mariusz popatrzył na niego z gniewem.
– To was się trzymają takie żarty? – krzyknął. – Za dużo piwka nocą było?
– Ale ja... – mężczyzna potrząsnął głową, przyglądając się w zdumieniu kopczykowi. – Nie wiem, o czym pan mówi.
– To w takim razie może widzieliście tu kogoś w nocy? Wędkowaliście przecież chyba – spytał już łagodniej Mariusz.
– W nocy to nie, ale świtało, jak taka ruda dziewczyna z lokami tu wchodziła od ogrodu – odparł bez namysłu. – Trochę dziwna była, jakby się skradała…

Spojrzałam na Mariusza. Był wściekły

– Przyszło mi na myśl, że to ona, ale… – pokręcił głową. – Wierzyć mi się nie chciało… Zadurzyła się we mnie, chociaż ja jej nie dałem żadnego powodu, a ty stałaś się dla niej rywalką, więc chciała cię stąd przegnać. Głupia dziewucha.
– Mówiłeś, że macie jakieś układy. Myślałam, że z nią jesteś… – bąknęłam.
– Magda, no co ty. – Mariusz popatrzył na mnie ze zdumieniem. – Mam układ z jej rodzicami, są mi winni kasę. Rok będzie, jak im zaraza padła na hodowlę. Udało mi się wszystkie sztuki bydła ocalić, więc spłacają mi, jak mogą, niekoniecznie pieniędzmi. Dlatego Marta zgodziła się pracować dla ciebie. Ale ja sobie teraz z nią pogadam. Bądź spokojna.

Stałam przez chwilę w milczeniu, bo nie mieściło mi się to wszystko w głowie. Patrzyłam na Mariusza bezradnie. Sama już nie wiedziałam, co mam myśleć.
– To... może jakąś kawę byś zaparzyła? – odezwał się w końcu pierwszy.
– No pewnie, wejdź. Śniadanie jakieś zrobię, zanim mała się obudzi – oprzytomniałam. – A może zostaniesz też na obiad, w końcu niedziela jest.
– Mogę zostać i na obiad, a potem na kolację i... na śniadanie – zaśmiał się.

Spojrzałam mu w oczy. To żart czy propozycja? Pomyślałam, że jeśli jednak to drugie, może warto rozważyć...

Czytaj także:„Powiedziałem żonie: »Sorry skarbie, ale nasz czas minął« i odszedłem do młodej kochanki. Chciałem poczuć, że żyjꔄWybaczyłam mężowi seks ze stażystką, bo każda zdrada ma swoją przyczynę. Ja też byłam winna, że poszedł do innej”„Nie odeszła do kochanka, ale dlatego, że coś się skończyło... To bardziej boli niż zdrada”

Redakcja poleca

REKLAMA